Страница 130 из 141
– Co pan może zrobić?
– Pójdę do Ambasady Amerykańskiej. Do samego ambasadora. A teraz proszę mi opowiedzieć. Wszystko.
Marie St. Jacques cofnęła rękę i wyprostowała się, jej kasztanowe włosy ułożyły się na oparciu kanapy. Oczy powędrowały gdzieś daleko, zaszły łzami.
– Powiedział mi, że życie zaczęło się dla niego na śródziemnomorskiej wysepce o nazwie Île de Port Noir…
Sekretarz Stanu wkroczył gniewnie do biura dyrektora Operacji Konsularnych, sekcji wydziału zajmującego się działalnością o charakterze ściśle tajnym. Przemierzywszy pokój znalazł się przed biurkiem zaskoczonego dyrektora, który wstał na widok ważnego urzędnika. Na jego twarzy malowało się oburzenie pomieszane z niedowierzaniem.
– Pan Sekretarz?… Pańskie biuro nie powiadomiło mnie, sir. Przyszedłbym sam na górę.
Sekretarz Stanu rzucił na biurko dyrektora żółty notatnik. Na wierzchniej stronie widniała kolumna złożona z sześciu haseł wypisanych grubym flamastrem.
Bourne
Delta
Meduza
Kain
Carlos
Treadstone
– Co to jest? – spytał Sekretarz. – Co to jest, do diabła? Szef Operacji Konsularnych pochylił się nad biurkiem.
– Nie mam pojęcia, sir. Jak widać, jakieś nazwiska. Szyfr literowy – litera D – i aluzja do operacji „Meduza”, jak się domyślam, zresztą słyszałem o takowej. „Carlos” to przypuszczalnie ten zabójca, szkoda, że nie wiem o nim nic więcej. Nigdy natomiast nie spotkałem się z „Bourne’em”, „Kainem” ani z „Treadstone”.
– Niech więc pan pójdzie do mego biura i wysłucha zapisu rozmowy telefonicznej, którą właśnie odbyłem z Paryżem, to się pan wszystkiego o nich dowie – wybuchnął Sekretarz Stanu. – Na tej taśmie są różne rewelacje, dotyczące między i
Było już po północy, kiedy wyczerpanemu dyrektorowi Operacji Konsularnych udało się uzyskać połączenie; niewiele brakowało, a nie dostałby go wcale. Pierwszy sekretarz ambasady w Paryżu, pod groźbą natychmiastowej dymisji, podał mu imię i nazwisko Conklina. Ale Conklina nie można było nigdzie znaleźć. Wrócił rano z Brukseli do Waszyngtonu wojskowym odrzutowcem, ale wymeldował się z Langley o pierwszej dwadzieścia po południu, nie zostawiając numeru telefonu – nawet na wypadek czegoś nagłego. Z tego, co dyrektor dowiedział się o Conklinie, takie przeoczenie było dla niego niezwyczajne. Agent CIA należał do gatunku tych, których określano mianem poławiaczy rekinów; kierował operacjami na całym świecie, wszędzie tam, gdzie podejrzewano dezercję i zdradę. Tylu ludzi na różnych placówkach potrzebowało w każdej chwili jego akceptacji dla swych poczynań. Jak więc wytłumaczyć fakt, że zerwał łączność na całe dwanaście godzin? Niezwykłe było też to, że zapisy jego rozmów telefonicznych zostały wymazane; od dwóch dni nie odbył żadnych rozmów, a przecież Centralna Agencja Wywiadowcza miała bardzo określone przepisy w tej sprawie. Nowe szefostwo wymagało zapisu wszystkich kontaktów. Dyrektorowi Operacji Konsularnych udało się stwierdzić jeden fakt: Conklin miał powiązania z „Meduzą”.
Grożąc sankcjami ze strony Departamentu Stanu, dyrektor zażądał odczytu połączeń Conklina z ostatnich pięciu tygodni. Agencja posłusznie mu je przesłała i dyrektor przez następne dwie godziny siedział przed ekranem, polecając operatorom w Langley przewijać taśmę aż do odwołania.
Wywołano osiemdziesiąt sześć kluczy logicznych, podając słowo „Treadstone” – żadnej reakcji. Wtedy dyrektor zastanowił się nad osobą pewnego zawodowego wojskowego, którego wcześniej nie brał pod uwagę z powodu znanej wszystkim jego antypatii do CIA. Tydzień wcześniej Conklin w ciągu dwunastu minut odbył z nim dwie rozmowy telefoniczne. Dyrektor nawiązał kontakt ze swymi źródłami w Pentagonie i znalazł to, czego szukał – operację „Meduza”.
Generał brygady Irwin Arthur Crawford, obecnie w randze oficera banku danych wywiadu wojskowego, były sajgoński dowódca, odkomenderowany do tajnych operacji „Meduza”.
Dyrektor podniósł słuchawkę telefonu w sali konferencyjnej, mającego bezpośrednie połączenie z miastem. Wykręcił numer domu generała w Fairfax. Po czwartym dzwonku Crawford odpowiedział. Urzędnik Departamentu Stanu przedstawił się i spytał, czy generał byłby uprzejmy oddzwonić do nich i poddać się weryfikacji.
– A to czemu?
– Chodzi o sprawę o kryptonimie „Treadstone”.
– Oddzwonię.
Zrobił to w ciągu osiemnastu sekund, a w ciągu następnych dwóch minut dyrektor przekazał mu w skrócie informacje będące w posiadaniu Departamentu Stanu.
– Nie ma w tym nic takiego, o czym byśmy nie wiedzieli – odrzekł generał. – Operacja ta od początku podlega kontroli komitetu; Biuro Prezydenta otrzymało raport w tydzień po jej zawiązaniu. Nasze cele tłumaczą taki sposób postępowania, zapewniam pana.
– Chętnie dam się o tym przekonać – odrzekł przedstawiciel Departamentu Stanu. – Czy pozostaje to w jakimś związku z tym, co zdarzyło się przed tygodniem w Nowym Jorku? Elliot Stevens, major Webb i Dawid Abbott? Gdzie okoliczności zostały znacznie zmienione, jeśli można się tak wyrazić?
– Byliście świadomi tych zmian?
– Jestem szefem Operacji Konsularnych, panie generale.
– Tak, musieliście być… Stevens nie był żonaty; w przypadku reszty sprawa oczywista. Zabójstwo na tle rabunkowym było najodpowiedniejsze. Odpowiedź jest twierdząca.
– Rozumiem… wasz człowiek, Bourne, przyleciał do Nowego Jorku wczoraj rano.
– Wiem, Wiemy – to znaczy Conklin i ja. Jesteśmy spadkobiercami Treadstone.
– Czy ma pan jakiś kontakt z Conklinem?
– Rozmawiałem z nim mniej więcej o pierwszej po południu. Bez zapisu. Życzył sobie tego.
– Wyniósł się z Langley. Nie zostawił numeru, pod którym można by go znaleźć.
– O tym też wiem. Niech pan nie usiłuje… Z całym szacunkiem, niech pan powie Sekretarzowi, żeby się z tego wycofał. To samo dotyczy pana. Proszę się nie angażować.
– Jesteśmy już zaangażowani, generale. Mamy na karku Kanadyjkę z paszportem dyplomatycznym.
– Na miłość boską, dlaczego?
– Zostaliśmy zmuszeni. Ona nas do tego zmusiła.
– Więc trzymajcie ją od tego z daleka. Musicie. Ona jest nam potrzebna; potem się nią zajmiemy.
– Nie rozumiem.
– Mamy do czynienia z szaleńcem. Schizofrenikiem z wielokrotnym rozszczepieniem jaźni. Ten facet jest chodzącym oddziałem egzekucyjnym; wystarczy, żeby coś mu odbiło, a gotów jest jednym pociągnięciem za spust sprzątnąć tuzin niewi
– Skąd pan o tym wie?
– Bo on już zabił. Ta masakra w Nowym Jorku w zeszłym tygodniu – to on. Zabił Stevensa, Mnicha, a przede wszystkim Webba i jeszcze dwóch i
– W zeszłym tygodniu? Bourne?