Страница 141 из 141
– Gdzie był, kiedy go ściągnięto do Treadstone? – spytała Marie. – Czym się zajmował?
– Uczył w małym college’u w New Hampshire… Prowadził samotniczy tryb życia, niektórzy utrzymują, że zabójczy. Dla siebie. – Craword podniósł teczkę. – Tak się przedstawia jego historia w najogólniejszych zarysach. Pozostałe sprawy omówi doktor Panov, który stanowczo dał do zrozumienia, że moja obecność tu jest niepożądana. Pozostaje jednak jeszcze jeden szczegół, który musi pani dobrze zrozumieć. Bezpośredni rozkaz z Białego Domu.
– Zabezpieczenie – domyśliła się Marie.
– Owszem. Gdziekolwiek pojedzie, obojętnie, jakie przyjmie nazwisko i jak dobre wymyśli przebranie, będzie strzeżony przez całą dobę. Tak długo, jak będzie trzeba – nawet jeśli nigdy nie okaże się to przydatne.
– Proszę to wyjaśnić.
– Jest jedynym żyjącym człowiekiem, który widział Carlosa. W roli Carlosa. Wie, kim tamten jest, lecz ma to gdzieś zablokowane w mózgu jako część zapomnianej przeszłości. Z tego, co mówi, rozumiemy, że Carlos jest człowiekiem znanym wielu ludziom, osobistością w jakimś rządzie, w środkach masowego przekazu, w sferach finansowych czy może w towarzystwie. To pasuje do ogólnej teorii. Rzecz w tym, że pewnego dnia tożsamość tego człowieka może stać się jasna dla Webba… Zdajemy sobie sprawę, że rozmawiała pani parę razy z doktorem Panovem. Wierzę, że potwierdzi moje słowa.
Marie zwróciła się do psychiatry.
– Czy to prawda, Mo?
– To możliwe – powiedział Panov.
Crawford wyszedł. Marie nalała kawę dla siebie i doktora. Panov podszedł do kanapy, na której przedtem siedział generał.
– Jeszcze ciepła – rzekł z uśmiechem. – Crawford ociekał potem aż po swój sławny zad. Ma powody, jak zresztą oni wszyscy.
– Co się może stać?
– Nic. Absolutnie nic, dopóki nie powiem im, że mogą zaczynać. A na to, o ile się nie mylę, trzeba będzie prawdopodobnie poczekać kilka miesięcy lub lat. Musi być gotowy.
– Na co?
– Na pytania, i fotografie, całe stosy fotografii. Układają całą fotograficzną encyklopedię na podstawie luźnego opisu, który im podał. Nie zrozum mnie źle, ale pewnego dnia będzie musiał przez to przejść. Sam będzie tego potrzebował i nam też będzie na tym zależało. Carlos musi zostać schwytany i nie zamierzam uniemożliwiać im działania. Zbyt wielu ludzi zapłaciło wysoką cenę, on też. Ale teraz liczy się przede wszystkim on. Jego głowa.
– To właśnie miałam na myśli: co z nim będzie?
Panov odstawił kawę.
– Jeszcze nie wiem. Mam zbyt wiele szacunku dla ludzkiego mózgu, by serwować ci psychologię dla ubogich i tak jest zbyt wielu szarlatanów dookoła. Brałem udział we wszystkich naradach, nalegałem na to, rozmawiałem z i
– Z czasem?
– Tak, jestem o tym przekonany. Te procesy mają swoją własną logikę. Rozwój wymaga cierpienia, bólu związanego z poznaniem i radości towarzyszącej odkryciu. Czy to ci coś mówi?
Marie spojrzała w ciemne, znużone, ale błyszczące oczy Panova.
– Tak jest z każdym – powiedziała.
– Właśnie. W pewnym sensie jest on mikrokosmosem nas wszystkich. Wszyscy przecież staramy się dowiedzieć, kim, do licha, jesteśmy, prawda?
Marie podeszła do frontowego okna domu stojącego nad brzegiem morza wśród wydm. Teren wokół był ogrodzony i otoczony strażą. Co pięćdziesiąt metrów stali uzbrojeni wartownicy. Zobaczyła go, jak stoi kilkaset metrów dalej na plaży. Rzucał muszelki puszczając kaczki, patrzył, jak odbijają się od fal i delikatnie upadają na piasek. Odpoczął w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Jego pokryte bliznami ciało odzyskało siły i elastyczność. Nie znikły jednak koszmary, a w ciągu dnia powracały uporczywie chwile udręki, lecz w jakiś sposób wszystko wydawało się mniej przerażające. Zaczynał sobie z tym radzić, zaczynał znowu się śmiać. Panov miał rację. Coś się z nim działo; obrazy stawały się coraz jaśniejsze, coś, co przedtem było bez znaczenia, zaczynało mieć sens.
Teraz też coś się działo! O Boże, co to było? Rzucił się do wody uderzając rękami i krzycząc. Nagle zaczął biec przeskakując przez fale na brzeg. W oddali przy ogrodzeniu z drutu kolczastego strażnik odwrócił się gwałtownie, z bronią w ręku i nadajnikiem przy pasie. Pochylony Webb biegł zataczając się po wilgotnym piasku w stronę domu, jego stopy zapadały się gwałtownie w delikatną powierzchnię, zostawiając za sobą fonta
Marie zamarła, przygotowana na chwilę, której się spodziewali każdego dnia – na odgłosy strzelaniny.
Wpadł przez drzwi łapiąc z trudem oddech Nie odrywał od niej wzroku; nie widziała u niego jeszcze tak przytomnego spojrzenia Odezwał się cicho, tak cicho, że ledwo go słyszała. Ale usłyszała go.
– Mam na imię Dawid…
Podeszła wolno do niego.
– Jak się masz, Dawidzie – powiedziała.