Страница 125 из 141
– Niech pan tego nie robi! Mówię, żeby pan przestał. – Villiersowi drżały ręce, gwałtownie potrząsał głową.
– „Mówi” mi pan? Chce pan powiedzieć, że rozkazuje mi pan? Mały, stary człowieczek z dużymi mosiężnymi guzikami wydaje komendy? Nic z tego! Ja nie słucham rozkazów takich ludzi! Oszuści! Jesteście gorsi od tych, których zwalczacie, bo oni przynajmniej mają odwagę wykonać to, co obiecują. A wy nie! Macie tylko frazesy. Pustosłowie i uspokajające formułki. Kładź się i umieraj, starcze! Ale mnie nie będziesz rozkazywał!
Villiers rozluźnił pięści i zerwał się z fotela; jego zmaltretowana sylwetka drżała.
– Powiedziałem panu! Dosyć tego!
– Nie obchodzi mnie, co pan mówi. Nie myliło mnie przeczucie, gdy zobaczyłem pana pierwszy raz. Pan należy do Carlosa. Służył mu pan za życia i przysłuży mu się pan własną śmiercią.
Grymas bólu przeszył twarz starego żołnierza. Wyciągnął rewolwer gestem, co prawda, żałosnym, lecz groźba była prawdziwa.
– W swoim czasie zabiłem wielu ludzi. Jest to nieuniknione w moim zawodzie, chociaż niemiłe. Nie chcę pana zabić, lecz zrobię to, jeżeli nie posłucha pan mojej prośby. Proszę odejść. Opuścić mój dom.
– Świetnie! Pan chyba wykonuje bezpośrednie rozkazy Carlosa. Pan zabije mnie, a on zgarnie wygraną!
Jason zrobił krok do przodu, zdając sobie sprawę, że to jego pierwszy krok od chwili wejścia do pokoju. Zauważył, jak oczy Villiersa rozszerzają się, a rewolwer drży, rzucając cień na ścianę. Jeszcze tylko niewielki nacisk, a spust zostanie zwolniony i kula dosięgnie celu. Niezależnie od chwilowego szaleństwa, ręka trzymająca ten rewolwer całe życie wprawiała się w posługiwaniu bronią; na pewno nie zawiedzie w razie potrzeby. W razie potrzeby. To ryzyko Bourne musi podjąć. Bez Villiersa nie ma szans; stary człowiek musi to zrozumieć. Jason nagle wykrzyknął:
– Proszę strzelić! Zabić mnie! Wykonać rozkaz Carlosa! Jest pan żołnierzem! Ma pan rozkazy. Niech je pan wykona!
Drżenie rąk Villiersa wzmogło się, a kostki zbielały, kiedy podniósł lufę na wysokość twarzy Bourne’a. Nagle dobiegł Jasona gardłowy szept starego żołnierza.
– „Vous êtes soldat… arrêtes… Arrêtes!”
– Słucham?
– Jestem żołnierzem. Ktoś mi to niedawno powiedział, ktoś panu bardzo drogi. – Villiers mówił spokojnie. – Zawstydziła starego żołnierza, przypominając mu, kim jest… kim niegdyś był. „On dit que vous êtes un géant. Je le crois”. Była tak miła i dobra, powiedziała tak do mnie. Mówiono jej, że jestem wielki, a ona uwierzyła. Myliła się – mój Boże, jak bardzo się myliła – ale jednak się postaram.
André Villiers opuścił broń gestem rezygnacji, lecz zarazem pełnym godności. Żołnierskiej godności. Była w tym wielkość.
– Co mam zrobić?
– Zmusić Carlosa, żeby mnie ścigał. – Jason odzyskał oddech. – Ale nie tu, w Paryżu, i nie we Francji.
– Więc gdzie?
– Czy może mnie pan wydostać z tego kraju? – Jason nie rezygnował. – Powinien pan wiedzieć, że szuka mnie policja. Wszystkie urzędy imigracyjne i posterunki na przejściach granicznych w Europie znają mój rysopis i nazwisko.
– Z powodu straszliwej pomyłki?
– Z powodu straszliwej pomyłki.
– Wierzę panu. Są pewne możliwości. Brevet ma swoje sposoby i zrobi, co ja każę.
– Fałszywe dokumenty? Nie zażądają wyjaśnień?
– Starczy moje poręczenie. Zasługuję na to.
– Jeszcze jedno. Ten pana adiutant, o którym pan wspomniał. Czy ma pan do niego absolutne zaufanie?
– Powierzyłbym mu własne życie.
– A życie i
– Oczywiście. Ale dlaczego? Czy jedzie pan sam?
– Muszę. Ona by mnie nigdy nie puściła.
– Będzie pan musiał jej coś powiedzieć.
– Powiem, że się ukrywam w Paryżu, Brukseli czy w Amsterdamie. Gdzieś, gdzie bywa Carlos. Ale że ona musi uciekać, bo znaleźli nasz samochód na Montmartrze i ludzie Carlosa przeczesują każdą ulicę, każdy dom, każdy hotel. Powiem też, że pan mi pomaga i pański pomocnik wywiezie ją z tego kraju w bezpieczne miejsce.
– Muszę teraz o coś spytać. Co będzie, jeśli pan nie wróci?
– Będę miał dużo czasu w samolocie. – Bourne starał się zatuszować błagalny ton w swoim głosie. – Spiszę wszystko, co się zdarzyło, wszystko, co… pamiętam. Prześlę to panu, a pan będzie mógł dalej decydować. Razem z nią. Powiedziała, że pan jest wielkim człowiekiem. Proszę mądrze decydować. Ochronić ją.
– „Vous êtes soldat… Arrêtes!” Ma pan moje słowo. Będzie bezpieczna.
– Tylko o to pana proszę.
Villiers rzucił rewolwer na łóżko. Broń upadła między bezładnie leżące nogi martwej kobiety; stary żołnierz odkaszlnął krótko, pogardliwie, prostując się z godnością.
– Wracając do szczegółów, mój młody wilczku – rzekł z pewną butą w głosie, aczkolwiek jeszcze nie w pełni sił. – Jaki ma pan plan?
– Przede wszystkim taki, że pan jest całkowicie załamany, w stanie szoku. Porusza się pan jak automat, na ślepo, wykonując rozkazy, których pan nie pojmuje, ale musi wykonać.
– Co niezbyt odbiega od stanu faktycznego, prawda? – wtrącił Villiers. – Przynajmniej do chwili, kiedy pewien młody człowiek o szczerym spojrzeniu zmusił mnie do wysłuchania go. Ale co spowodowało ten szok?
– Jedyne, co pan wie – co pan pamięta – to to, że ktoś włamał się tu do domu podczas pożaru i ogłuszył pana rewolwerem; stracił pan przytomność. Po dojściu do siebie spostrzegł pan, że żona nie żyje, została uduszona, a koło jej zwłok leży kartka. To treść tej kartki wywołała taki szok.
– A co będzie w tej kartce? – czujnie spytał żołnierz.
– Prawda – odparł Jason. – Prawda, której nie może pan nikomu ujawnić. Kim ona była dla Carlosa i kim Carlos dla niej. Zabójca, który napisał tę kartkę, zostawił numer telefonu, aby pan mógł sprawdzić te wiadomości. Po zrobieniu tego miał pan zniszczyć kartkę i zawiadomić policję o morderstwie. Ale w zamian za ujawnienie prawdy i zabicie dziwki, która była wi
– Carlosowi?
– Nie. On kogoś przyśle.
– Dzięki Bogu. Nie jestem pewien, czy zdołałbym to wykonać wiedząc, że to on.
– Wiadomość i tak do niego dotrze.
– Co to za wiadomość?
– Ja napiszę wszystko, a pan odda temu, który się zgłosi. Trzeba bardzo dokładnie ująć pewne rzeczy, a i
– Napije się pan?
– Nie. Alkohol do nacierania, mogą być perfumy.
– Coś do nacierania jest na pewno w apteczce.
– Proszę mi przynieść, i ręcznik.
– Co chce pan zrobić?
– Położyć ręce w miejscach, gdzie pan kładł swoje. Na wszelki wypadek, chociaż nie sądzę, żeby pana podejrzewali. Tymczasem proszę zadzwonić w sprawie mojego wydostania się stąd. Zgranie w czasie jest bardzo ważne. Muszę być już w drodze, zanim skontaktuje się pan z ludźmi Carlosa i przed zawiadomieniem policji. Natychmiast obstawia lotniska.
– Mogę zwlekać do świtu, jak sądzę. Stary człowiek w stanie szoku, jak pan to ujął. Ale dłużej chyba nie. Dokąd pan się uda?
– Do Nowego Jorku. Da się to zrobić? Mam paszport na nazwisko George Washburn, świetnie podrobiony.
– To bardzo ułatwi mi zadanie. Będzie pan podróżował na statusie dyplomatycznym. Bez żadnej kontroli po obu stronach Atlantyku.
– Jako Anglik? To jest brytyjski paszport.
– Jako człowiek NATO. Z klucza Brevet – będzie pan członkiem anglo-amerykańskiej grupy negocjatorów, który otrzymał polecenie misji powrotnej do Stanów w celu uzyskania dalszych instrukcji. Typowa sprawa, która pozwoli na ominięcie formalności na obu granicach.
– Dobrze. Sprawdziłem rozkład lotów. O siódmej rano jest samolot Air France na lotnisko Ke
– Poleci pan nim. – Villiers zamilkł, jeszcze miał wątpliwości. Postąpił krok w kierunku Jasona. – Dlaczego do Nowego Jorku? Skąd ta pewność, że Carlos tam za panem podąży?