Страница 124 из 141
Jason zamknął drzwi i stał nieruchomo. Ogromny pokój pogrążony był w mroku, jedyne oświetlenie stanowiła lampa na nocnej szafce. Jego oczom ukazał się widok, jakiego wolałby nigdy nie zobaczyć. Villiers przysunął krzesło z wysokim oparciem do nóg łóżka i teraz siedział, wpatrując się w zwłoki kobiety rozciągnięte na narzucie. Głowa opalonej na brąz Angélique Villiers spoczywała na poduszce, a jej wytrzeszczone oczy niemal wychodziły z oczodołów. Na opuchniętej szyi koloru czerwonofioletowego widniał ogromny siniak. W przeciwieństwie do usztywnionej głowy reszta ciała była bezładnie poskręcana, co świadczyło o dzikiej szamotaninie – nogi rozrzucone, biodra wygięte, szlafroczek rozdarty. Wysunięte spod jedwabiu piersi nawet po śmierci wyglądały zmysłowo. Villiers nie usiłował ukryć, że była dziwką.
Stary żołnierz siedział jak małe dziecko zaskoczone karą za drobne przewinienie, podczas gdy zasadniczy występek pozostaje niedostrzeżony przez karzącego, a może i przez samego winowajcę. Oderwał wzrok od martwej kobiety i spojrzał na Bourne’a.
– Co się dzieje na ulicy? – spytał bezbarwnym głosem.
– Obserwowali pański dom. Pięciu ludzi Carlosa. Wznieciłem pożar parę domów dalej, aby nikt nie ucierpiał. Tamci się zmyli, a z jednym, który został, dałem sobie radę.
– Bardzo pan przedsiębiorczy, Monsieur Bourne.
– Owszem – zgodził się Jason. – Ale oni wrócą. Pożar zostanie ugaszony i wtedy wrócą, a może nawet wcześniej, jeśli Carlos zorientuje się w sytuacji, a myślę, że się zorientuje. Przyśle tu ludzi. Sam oczywiście się tu nie zjawi, ale jakiś jego człowiek z bronią dotrze tu z pewnością. A kiedy odkryje, co tu się stało… i ją… zabije pana. Carlos ją stracił, ale i tak będzie górą. To będzie już druga jego wygrana; wykorzystał pana za jej pośrednictwem, a teraz pana wykończy. On odejdzie spokojnie, a pan zginie. Opinia publiczna może wyciągać dowolne wnioski, ale myślę, że nie będą one dla pana pochlebne.
– Jest pan bardzo dokładny, i pewien własnych sądów.
– Wiem, co mówię. Wolałbym pominąć milczeniem to, co mam do powiedzenia, ale nie czas na analizowanie pańskich uczuć.
– Nie mam już żadnych uczuć. Niech pan mówi.
– Żona powiedziała panu, że jest Francuzką, prawda?
– Tak. Z południa. Urodziła się w Loures Barouse, przy hiszpańskiej granicy. Rok temu przybyła do Paryża, gdzie zamieszkała z ciotką. Dlaczego pan pyta?
– Czy poznał pan kiedyś jej rodzinę?
– Nie.
– Nie przyjechali na ślub?
– Po długim namyśle postanowiliśmy ich nie zapraszać. Różnica wieku między nami mogłaby ich zaniepokoić.
– A ciotka z Paryża?
– Zmarła, zanim poznałem Angélique. O co panu chodzi?
– Pańska żona nie była Francuzką. W ciotkę z Paryża też nie bardzo wierzę, a jej rodzina nie pochodzi z Loures Barouse, jakkolwiek hiszpańska granica ma swoje znaczenie. Stanowiła niezły kamuflaż, dobrą wymówkę.
– Nie rozumiem.
– Była Wenezuelką. Bliską kuzynką Carlosa i jego kochanką od czternastego roku życia. Wspólnie działali od lat. Podobno była jedyną osobą na świecie, na której mu zależało.
– Dziwka.
– Pomocnica mordercy. Ciekaw jestem, ilu ludzi mu wystawiła. Ilu wartościowych mężczyzn straciło przez nią życie.
– Nie mogę jej drugi raz zabić.
– Ale może ją pan wykorzystać. Posłużyć się jej śmiercią.
– Szaleństwo, o którym pan wspomniał?
– Jedynym szaleństwem jest pańska chęć zrezygnowania z życia. Carlos będzie górą we wszystkim… nadal będzie strzelał i używał dynamitu… a pan stanie się tylko jeszcze jedną ofiarą. Kolejnym martwym w długim szeregu zwłok wybitnych ludzi. To jest zupełnie bezsensowne.
– A czy pan jest rozsądny? Chcąc przejąć winę za zbrodnię, której pan nie popełnił? Z powodu śmierci jakiejś dziwki? Chce pan być ścigany za cudzą zbrodnię?
– To stanowi część planu. Zasadniczy element.
– Niech pan przestanie bredzić, młody człowieku. Błagam, niech pan już idzie. To, czego się od pana dowiedziałem, doda mi odwagi, by stanąć przed Bogiem Wszechmogącym. Jeśli w ogóle można wybaczyć zabójstwo, to jest nim jej śmierć z mojej ręki. Spojrzę Chrystusowi w oczy i przysięgnę na to.
– Zatem sam się pan przekreśla – odparł Jason, dopiero teraz zauważając zarys rewolweru w kieszeni marynarki Villiersa.
– Nie stanę przed sądem, jeśli o to panu chodzi.
– Znakomicie, panie generale! Sam Carlos nie wymyśliłby tego lepiej! Oszczędzi mu pan fatygi; on nawet nie musi użyć swojej broni. Ale ci, którzy się liczą, i tak będą wiedzieli, że to jego dzieło, że do tego doprowadził.
– Ci, którzy naprawdę się liczą, nie będą o niczym wiedzieli. Raisons du coeur. Maladie. Nie obchodzi mnie, co gadają bandyci i złodzieje.
– A jeśli ja powiem prawdę? Ujawnię, dlaczego pan ją zabił?
– Kto panu uwierzy? Nawet jeśli pan ujdzie z życiem. Nie jestem durniem, Monsieur Bourne. Pan ucieka nie tylko przed Carlosem. Nie on jeden chce pana złapać. Jasno to wynika z tego, co pan powiedział. Nie przedstawił mi się pan ponoć ze względu na moje bezpieczeństwo. A jak już będzie po wszystkim, to jak pan stwierdził, może ja nie będę chciał, żeby nas widziano razem. Tak nie mówi człowiek cieszący się zaufaniem.
– Pan mi zaufał.
– Już mówiłem dlaczego – odparł Villiers zwracając wzrok na swoją żonę. – Dostrzegłem coś w pana oczach.
– Prawdę?
– Prawdę.
– Więc proszę teraz na mnie spojrzeć. W dalszym ciągu mówię prawdę. Na drodze do Nanterre wysłuchał mnie pan, ponieważ darowałem panu życie! Teraz ponownie chciałbym je panu darować! Może pan pozostać wolny, nietknięty i nadal walczyć o sprawy, które są dla pana ważne i były równie ważne dla pańskiego syna. Może pan wygrać!… Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie powoduje mną szlachetność. W tym, że pan będzie żył i zrobi, o co poproszę, jest dla mnie jedyna możliwość ocalenia i jedyna szansa na wolność.
– Dlaczego? – stary żołnierz uniósł głowę.
– Jak mówiłem, chcę dostać Carlosa, ponieważ coś mi odebrano – coś, co muszę odzyskać, żeby żyć, żeby nie oszaleć – a on jest tego przyczyną. Taka jest prawda, przynajmniej ja w to wierzę, ale niecała prawda. Mnóstwo ludzi, wielu uczciwych, wielu nie, jest zamieszanych w pewną umowę, zgodnie z którą miałem schwytać Carlosa, złapać go w pułapkę. Oni chcą tego samego co pan. Ale zaszło coś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić – nawet nie będę próbował – i teraz ci ludzie uważają, że ich zdradziłem. Myślą, że zawarłem pakt z Carlosem, okradłem ich na wiele milionów i zabiłem ich towarzyszy. Wszędzie porozsyłali swoich ludzi z rozkazem wykonania na mnie wyroku śmierci przy pierwszej okazji. Ma pan rację mówiąc, że uciekam nie tylko przed Carlosem. Ścigają mnie ludzie, których nie znam i nie mogę zobaczyć. Z powodu straszliwej pomyłki… nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy, o które mnie posądzają, ale nikt mnie nie chce wysłuchać. Nie zawarłem paktu z Carlosem i pan o tym wie.
– Wierzę panu. Mogę zatelefonować w pana sprawie. Mam dług wdzięczności.
– I co pan powie? „Człowiek, którego znam jako Jasona Bourne’a, nie zawarł paktu z Carlosem, a wiem o tym stąd, że zdemaskował kochankę Carlosa, którą była moja żona, więc ją zadusiłem, aby ocalić godność mego nazwiska. Właśnie zamierzam zadzwonić do Sûreté i przyznać się do zbrodni, jakkolwiek nie ujawnię, dlaczego ją zabiłem. I dlaczego popełnię samobójstwo”… Czy to ma pan zamiar powiedzieć, panie generale?
Stary człowiek w milczeniu patrzył na Bourne’a, pojmując zasadniczy szkopuł tej sytuacji.
– Wobec tego nie mogę nic dla pana zrobić.
– Świetnie! Znakomicie! Carlos zawsze górą! Ona też wygrała! A pan przegrał, i pański syn też. Proszę bardzo! Może pan wezwać policję, włożyć lufę w usta i odstrzelić sobie głowę! Dlaczego nie? Przecież tego pan pragnie! Odwrócić się, położyć i umrzeć! Do niczego się już pan nie nadaje! Rozczulający się nad sobą starzec! Bóg mi świadkiem, że nie jest pan przeciwnikiem dla Carlosa! Żadnym przeciwnikiem dla człowieka, który pięcioma laskami dynamitu na rue du Bac zamordował panu syna!