Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 84

– Dlaczego po prostu nie przeładowali rudy na jakiś amerykański okręt woje

– Trudno powiedzieć – odparł Seagram. – Najwyraźniej Brewster obawiał się, że Francuzi mogliby kanałami dyplomatycznymi zażądać zwrotu rudy, a tym samym zmusić Amerykanów, by się przyznali do kradzieży i zrezygnowali z bizanium. Dopóki miał je Brewster, dopóty nasz rząd mógł udawać, że nie ma pojęcia o całej aferze.

Prezydent pokręcił głową.

– Ten Brewster to musiał być kawał faceta.

– Dziwne, ale miał niespełna metr sześćdziesiąt wzrostu – rzekł Do

– Mimo to wspaniały człowiek. Trzeba być wielkim patriotą, żeby przejść przez takie piekło, nie kierując się osobistym interesem. Pragnęłoby się, żeby Bóg pozwolił mu bezpiecznie wrócić do kraju.

– To smutne, ale jego odyseja jeszcze się nie skończyła. – Seagramowi zaczęły drżeć dłonie. – Francuski konsulat w tym porcie wyszpiegował górników z Kolorado. Pewnej nocy, zanim zdążyli przeładować bizanium na ciężarówkę, w ciemnościach znienacka zaatakowali ich na nabrzeżu francuscy agenci. Nie padł ani jeden strzał. W robocie były wyłącznie pięści, noże i pałki. Dla twardych robotników z Cripple Creek, Leadville i Fairplay bijatyka to nie nowina. Odpłacili pięknym za nadobne, wrzucając sześciu ludzi do basenu portowego, a reszta napastników rozpłynęła się w mroku. Był to jednak zaledwie początek. Górnicy mieli wrażenie, że są atakowani na każdym skrzyżowaniu dróg, w każdej miejscowości, na każdym rogu ulicy, zza każdego drzewa i w każdym wejściu. Te pirackie napady trwały bez przerwy, znacząc trasę nieusta

– I wtedy Francuzi wygrali…?

– Nie, panie prezydencie. Francuzi nigdy nawet nie dotknęli bizanium – powiedział Seagram i wziął do ręki dzie

Teraz czeka mnie tylko pochwalna mowa pogrzebowa, bo jestem prawie martwy. Dzięki Bogu, owa ce

W gabinecie zapadła martwa cisza. Prezydent odwrócił się od okna i na powrót usiadł w fotelu. Przez chwilę nie mówił nic, a potem spytał:

– Czy to znaczy, że bizanium znajduje się w Stanach Zjednoczonych. Czy to możliwe, że Brewster…

– Obawiam się, że nie, panie prezydencie – półgłosem odparł Seagram z pobladłą twarzą i czołem pokrytym kropelkami potu.

– Proszę jaśniej! – powiedział prezydent. Seagram wziął głęboki oddech.

– Ponieważ, panie prezydencie, jedynym parowcem linii „White Star", który wypłynął z Southampton dziesiątego kwietnia tysiąc dziewięćset dwunastego roku, był „Titanic".

– „Titanic"! – powtórzył zaskoczony prezydent. Nagle wszystko zrozumiał. – Zgadza się – rzekł bezbarwnym głosem. – To by wyjaśniało, dlaczego na tyle lat wszelki słuch o bizanium zaginął.





– Los okrutnie się obszedł z górnikami z Kolorado – wymamrotał Do

Ponownie zapadła cisza, jeszcze głębsza niż poprzednio.

Prezydent siedział z twarzą szarą jak popiół.

– I co teraz zrobimy, panowie?

Chyba przez dziesięć sekund żaden z nich nie zareagował, dopiero potem Seagram niepewnie wstał i spojrzał na prezydenta. Napięcie ostatnich dni oraz ból porażki wycisnęły na nim swoje piętno. Nie mieli i

– Podnieśmy „Titanica" – wybąkał.

Prezydent i Do

– Na Boga, tak! – rzekł Seagram głosem, który nagle stał się twardy i zdecydowany. – Trzeba wydobyć „Titanica"!

Część III. Czarna Otchłań

Wrzesień 1987 roku

23.

Groźna, nieprzenikniona czerń wypełniała iluminator, uniemożliwiając jakikolwiek kontakt wzrokowy z otoczeniem. Albert Giordino uważał, że wystarczy zaledwie pięć minut, by całkowity brak świateł doprowadził ludzki umysł do rozkojarzenia. Miał wrażenie, że z zamkniętymi oczami spada z ogromnej wysokości w bezksiężycową noc do głębokiej czarnej przepaści.

Kiedy kropelka potu ściekła mu z brwi i wpadła do lewego oka, aż go zapiekło, wówczas otrząsnął się z tego wrażenia, wytarł sobie twarz rękawem i delikatnie położył dłoń na tablicy sterowniczej, która znajdowała się tuż przed nim. Dotykał różnych znajomych kształtów, aż wreszcie jego palce dotarły do celu. Przesunął dźwigienkę do góry.

Reflektory umieszczone na kadłubie batyskafu rzuciły snop światła w wieczną noc. Choć poza granicami strumienia jasności woda nadal miała kolor granatowoczarny, to jednak maleńkie organizmy, które tam się unosiły, odbijały światło i było je widać w promieniu kilku metrów od iluminatora. Odwracając twarz, by nie zaparować grubej szyby z pleksiglasu, Giordino westchnął głęboko, a potem znów oparł się wygodnie o miękką tapicerkę fotela sternika. Minęła niemal cała minuta, nim pochylił się nad tablicą sterowniczą i zaczął ożywiać wnętrze pogrążonego w ciszy statku. Badawczym wzrokiem patrzył na rzędy zegarów, aż chwiejne wskazówki zatrzymały się w odpowiednich pozycjach, sprawdził wskaźniki obwodów elektrycznych upewniając się, że ich zielonkawe błyski przekazują mu informację o właściwym funkcjonowaniu instalacji, i włączył układy elektryczne „Safony I".

Obrócił się z fotelem i rzucił leniwe spojrzenie w stronę rufy przez centralnie biegnący korytarz. Być może dla Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych był to najnowszy i największy w świecie podwodny statek badawczy, lecz dla Giordina, kiedy ujrzał go po raz pierwszy, wyglądał jak ogromne cygaro na łyżwie.

„Safony I" nie zbudowano po to, by konkurowała z okrętami podwodnymi. Miała określoną funkcję: służyła do badania dna oceanu. Każdy centymetr kwadratowy jej wnętrza wykorzystano do maksimum, by pomieścić siedmioosobową załogę oraz dwie tony sprzętu i instrumentów badawczych. „Safona I" nigdy nie wystrzeli żadnego pocisku ani nie będzie przecinała morza z szybkością siedemdziesięciu węzłów, ale mogła działać tam, gdzie żadna i