Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 86 из 90

– Powiem ci teraz, co masz zrobić – zaczął. – Pójdziesz wąwozem rozwijając za sobą lont. Staraj się go maskować. Nie ma znaczenia, jeśli przeciągniesz go strumieniem – to świństwo pali się i pod wodą. Kiedy lont się skończy, wyciągniesz w ten sposób zawleczki bezpieczeństwa. – Pokazał jej dwie zawleczki przesunięte przez korpus strzykawki. Wyciągnął je, po czym wsunął z powrotem na miejsce. – Potem nie spuszczaj ze mnie oka. Czekaj, aż pomacham nad głową rękami – o tak. – Zademonstrował jej, o co mu chodzi. – Wtedy pociągnij za to kółko. Jeśli uda nam się utrafić we właściwy moment, możemy zabić wszystkich.

Idź!

Jane wypełniała wszystkie instrukcje jak robot, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi. Szła wąwozem rozwijając za sobą lont. Z początku ukrywała kabel pod niskimi krzakami, potem ciągnęła go korytem strumienia. Chantal spała w nosidełku kołyszącym się lekko w rytm kroków Jane, pozostawiając jej obie ręce wolne.

Po minucie Jane obejrzała się. Ellis utykał TNT w szczelinie między skałami. Sądziła zawsze, że materiały wybuchowe eksplodują spontanicznie, jeśli nieostrożnie się z nimi obchodzić; najwyraźniej była w błędzie.

Szła dalej, aż kabel naprężył jej się w dłoniach i wtedy znowu się odwróciła. Ellis wspinał się teraz po ścianie kanionu, szukając przypuszczalnie najdogodniejszego miejsca, z którego będzie mógł obserwować wchodzących w pułapkę Rosjan.

Usiadła nad strumieniem. Małe ciałko Chantal spoczęło na jej kolanach. Pas nosidełka obwisł luźno, zdejmując ciężar z pleców Jane. W głowie rozbrzmiewały jej echem słowa Ellisa: Jeśli uda nam się utrafić we właściwy moment, możemy zabić ich wszystkich. Czy to się uda? – pomyślała. Czy wszyscy zginą?

Co zrobiliby wtedy pozostali Rosjanie? Jane zaczęło się przejaśniać w głowie i była już w stanie rozważyć prawdopodobną sekwencję wydarzeń. Za godzinę, najdalej dwie, ktoś zwróci uwagę, że ten mały oddziałek od jakiegoś czasu się nie zgłasza i podejmie próbę wywołania ich przez radio. Stwierdzą, że nawiązanie łączności jest niemożliwe i założą, że oddział posuwa się głębokim wąwozem albo że mają wyłączone radio. Kiedy po następnych paru godzinach oddział nadal nie będzie się zgłaszał, wyślą na jego poszukiwanie helikopter zakładając, że dowódca jest na tyle rozgarnięty, że rozpali ognisko albo zrobi coś w tym rodzaju dla wskazania swojej pozycji obserwatorowi z powietrza. Kiedy nie przyniesie to żadnych rezultatów, ludzie z dowództwa zaczną się poważnie niepokoić. W końcu zmuszeni będą wysłać i

Widziała wyraźnie Ellisa, jak pełznie na czworakach krawędzią urwiska. Widziała też grupę pościgową schodzącą w dolinę. Nawet z tej odległości widać było, że są brudni, a zwieszone ramiona i ociężały chód zdradzały ich zmęczenie i zniechęcenie. Nie widzieli jej jeszcze; wtopiła się w krajobraz.

Ellis przykucnął za skalnym cyplem i wyglądał zza niego na zbliżających się żołnierzy. Jane widziała go wyraźnie, ale Rosjanie nie mogli go zauważyć, a do tego stamtąd, gdzie siedział, miał dobry widok na miejsce, w którym podłożył ładunek wybuchowy.

Żołnierze dotarli do wylotu wąwozu i zaczęli schodzić w dół. Jeden z nich jechał ko

Halam, poznała go Jane; zdrajca. Po tym, co zrobił Jean-Pierre, zdrada wydawała jej się zbrodnią niewybaczalną. Poza tym było ich jeszcze pięciu, wszyscy krótko ostrzyżeni, w mundurowych czapkach, o młodzieńczych, ogolonych twarzach. Dwaj mężczyźni i pięciu chłopców, pomyślała.





Obserwowała Ellisa. W każdej chwili może dać znak. Z napięcia i od spoglądania na niego w górę zaczynał ją boleć kark. Żołnierze nadal jej nie dostrzegali: koncentrowali się na wypatrywaniu drogi przez kamienisty teren. Ellis odwrócił się wreszcie ku niej i powoli, z rozmysłem zamachał nad głową obiema rękami. Jane skierowała wzrok z powrotem na żołnierzy. Jeden z nich wyciągnął rękę i wziął konia za uzdę, żeby mu pomóc na nierównym odcinku drogi. Jane trzymała w lewej dłoni strzykawkowate urządzenie, a palec wskazujący prawej tkwił zgięty w kółku mechanizmu zwalniającego. Jedno szarpnięcie zapali lont, zdetonuje TNT i pogrzebie ścigających pod zwałami osuwającego się urwiska. Pięciu chłopców, pomyślała. Wstąpili do wojska z biedy, z głupoty, z jednego i z drugiego, albo trafili do niego z poboru. Wysłano ich do zimnego, niegości

– Teraz! Teraz!

Odłożyła ostrożnie urządzenie odpalające na ziemię przy wartkim strumieniu.

Żołnierze dostrzegli teraz ich oboje. Dwaj zaczęli się wspinać na ścianę wąwozu w kierunku miejsca, gdzie stał Ellis. Pozostali otoczyli Jane mierząc do niej i do dziecka z karabinów z głupimi, zakłopotanymi minami. Nie zwracała na nich uwagi i patrzyła na Ellisa. Spuszczał się na dół po ścianie wąwozu. Żołnierze, którzy wspinali się do niego, zatrzymali się, niepewni, co zamierza.

Dotarł do dna i ruszył wolnym krokiem w kierunku Jane. Stanął przed nią.

– Dlaczego? – spytał. – Dlaczego tego nie zrobiłaś?

Bo są tacy młodzi, pomyślała; bo są młodzi i niewi

– Bo oni mają matki – powiedziała cicho.

Jean-Pierre otworzył oczy. Obok polowej pryczy przykucnęła zwalista postać Anatolija. Za Anatolijem przez odrzuconą połę wejściową namiotu wpadało do środka jasne, słoneczne światło. Na moment Jean-Pierre’a ogarnęła panika, bo nie wiedział, dlaczego spał do tak późna ani co przez to stracił; potem w jednym przebłysku przypomniał sobie wypadki ostatniej nocy.

Obozowali z Anatolijem na podejściu do przełęczy Kantiwar. Obudził ich około drugiej nad ranem kapitan dowodzący grupą pościgową, który z kolei został obudzony przez żołnierza pełniącego wartę. Kapitan powiedział, że do obozu przypętał się młody Afgańczyk imieniem Halam. Posługując się mieszaniną francuskiego, angielskiego i rosyjskiego Halam oznajmił, że był przewodnikiem uciekających Amerykanów, ale znieważyli go, więc ich porzucił. Spytany, gdzie są teraz ci „Amerykanie”, zaoferował się zaprowadzić Rosjan do kamie