Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 79 из 90

– Będę tam! – powiedział z podnieceniem Jean-Pierre. Uderzyła go pewna myśl. – A co zrobimy z tymi hipisami? Odbiór.

– Kazałem ich przewieźć do Kabulu na przesłuchanie. Mamy tam paru ludzi, którzy przypomną im o realiach materialistycznego świata. Daj mi teraz twojego pilota. Odbiór.

– Do zobaczenia w Mundol. Odbiór.

Anatolij zaczął rozmawiać po rosyjsku z pilotem i Jean-Pierre zdjął z głowy słuchawki. Nie rozumiał, dlaczego Anatolij chce tracić czas na przesłuchanie pary nieszkodliwych hipisów. Na pewno nie byli szpiegami. Potem dotarło do niego, że jedyną osobą, która naprawdę wie, czy tych dwoje to Ellis i Jane, jest on sam, Jean-Pierre. Istniała przecież możliwość – chociaż zupełnie nieprawdopodobna

– że Ellis z Jane mogli go przekonać, aby puścił ich wolno, a Anatolijowi powiedział, że jego grupa pościgowa ujęła parę hipisów.

Z tego Rosjanina był jednak kawał podejrzliwego sukinsyna.

Jean-Pierre czekał niecierpliwie, aż Anatolij skończy rozmowę z pilotem. Z tego, czego się przed chwilą dowiedział, wynikało, że grupa pościgowa przebywająca w wiosce Mundol depcze już zbiegom po piętach. Być może jutro Ellis i Jane zostaną ujęci. Prawdę mówiąc, ich próba ucieczki od samego początku była skazana na niepowodzenie; ale nie oszczędziło to Jean-Pierre’owi zmartwień i dopóki tych dwoje nie zostanie wtrąconych do rosyjskiej celi ze związanymi rękami i nogami, nadal cierpieć będzie męki niepewności.

Pilot zdjął z głowy słuchawki i powiedział:

– Podrzucimy pana tym helikopterem do Mundol. Hip zabierze resztę grupy z powrotem do bazy.

– W porządku.

Kilka minut później byli już w powietrzu, pozostawiając ludzi z grupy pościgowej samym sobie. Ściemniało się i Jean-Pierre’a ogarnęła obawa, że mogą mieć trudności z odnalezieniem wioski Mundol.

Noc zaskoczyła ich, gdy lecieli w dół rzeki. Krajobraz pod nimi pogrążył się nagle w ciemnościach. Pilot rozmawiał bez przerwy przez radio i Jean-Pierre przypuszczał, że to ludzie przebywający w Mundol naprowadzają go na wioskę. Po kilkunastu minutach w dole rozbłysły silne światła. Mniej więcej pół mili za światłami na powierzchni jakiegoś wielkiego zbiornika wodnego odbijał się księżyc. Helikopter zszedł w dół.

Wylądował w polu w pobliżu i

Był bardzo podniecony.

– Jean-Pierre, mój francuski przyjacielu, jesteśmy bliscy sukcesu! – zawołał głośno na jego widok. Dziwnie wyglądał człowiek o orientalnych rysach twarzy zachowujący się tak serdecznie i jowialnie. – Masz, napij się kawy – dolałem do niej trochę wódki.

Jean-Pierre wziął papierowy kubek od Afganki, która, jak się okazało, usługiwała Anatolijowi. Usiadł na takim samym składanym krzesełku. Wyglądały na krzesełka z wyposażenia armii. Jeśli Rosjanie taszczą ze sobą tyle sprzętu – składane krzesła, kawę, papierowe kubki i wódkę – to całkiem możliwe, że mimo wszystko nie poruszają się szybciej od Ellisa i Jane.

Anatolij czytał w jego myślach.

– Przywiozłem trochę luksusowych artykułów moim helikopterem – wyjaśnił z uśmiechem. – Orientujesz się chyba, że KGB ma swoje przywileje.

Jean-Pierre nie potrafił rozszyfrować wyrazu jego twarzy i nie był pewien, czy żartuje, czy mówi poważnie.

– Jest coś nowego?

– Nasi zbiegowie na pewno przechodzili dzisiaj przez wioskę Bosaydur w Linar. Po południu grupa pościgowa straciła na trasie swego przewodnika – po prostu zniknął. Prawdopodobnie postanowił wracać do domu. – Anatolij zmarszczył czoło, jak gdyby zaintrygowany tym mało istotnym, ale niejasnym incydentem, zaraz jednak podjął swoją relację. – Na szczęście niemal natychmiast znaleźli na jego miejsce i

– Uciekając się, bez wątpienia, do twojej wysoce przekonywającej metody werbunku – podpowiedział Jean-Pierre.

– Dziwne, ale nie. Powiedzieli mi, że ten naprawdę zgłosił się na ochotnika.

Jest tu gdzieś w wiosce.

– To oczywiste, że tutaj, w Nurystanie, łatwiej o ochotników – mruknął w zamyśleniu Jean-Pierre. – Nie angażują się właściwie w wojnę, a poza tym mają opinię ludzi całkowicie pozbawionych skrupułów.

– Ten nowy człowiek twierdzi, że dzisiaj, zanim natknął się na nas, rzeczywiście widział zbiegów. Minął się z nimi gdzieś w okolicach miejsca, w którym Linar wpada do Nurystanu. Widział, jak skręcają na południe i kierują się w tę stronę.

– Boże!





– Po przybyciu grupy pościgowej tu, do Mundol, nasz człowiek wypytał paru wieśniaków i dowiedział się, że przed wieczorem przechodziło tędy dwoje cudzoziemców z dzieckiem. Zmierzali na południe.

– A zatem nie ma żadnych wątpliwości – powiedział z satysfakcją Jean-Pierre.

– Absolutnie – przyznał Anatolij. – Jutro ich schwytamy. Na pewno.

Jean-Pierre obudził się na nadmuchiwanym materacu – jeszcze jeden luksus KGB – rozłożonym na klepisku chaty. Ogień w nocy wygasi i było zimno. Posłanie Anatolija pod drugą ścianą słabo oświetlonej izby było puste. Jean-Pierre nie miał pojęcia, gdzie spędzają noc właściciele chaty. Gdy tylko zorganizowali żywność i przyrządzili z niej posiłek, Anatolij odprawił ich. Traktował cały Afganistan tak, jakby to było jego własne królestwo. Być może i nim było.

Jean-Pierre usiadł, przetarł oczy i w tym momencie ujrzał Anatolija stojącego w progu i przyglądającego mu się dziwnie.

– Dzień dobry – pozdrowił Rosjanina.

– Czy byłeś tu już kiedyś? – spytał bez wstępów Anatolij. Umysł Jean-Pierre’a jeszcze się na dobre nie rozbudził.

– Gdzie?

– W Nurystanie – rzucił niecierpliwie Anatolij.

– Nie.

– Dziwne.

Ten enigmatyczny styl rozmowy o tak wczesnej porze rozdrażnił Jean-Pierre’a.

– A co? – spytał z irytacją. – Co w tym dziwnego?

– Przed paroma minutami rozmawiałem z nowym przewodnikiem.

– Jak się nazywa?

– Mohammed, Muhammed, Mahomet, Mahmoud – jedno z tych imion, które nosi jeszcze z milion i

– Jakim językiem się posługuje, nurystańskim?

– Francuskim, rosyjskim, dari i angielskim – normalna mieszanina. Pytał mnie, kto przyleciał wieczorem drugim helikopterem. Odpowiedziałem: „Francuz, który może zidentyfikować zbiegów” albo coś w tym sensie. Spytał mnie o twoje imię, więc mu je podałem – chciałem wciągnąć go w rozmowę, żeby się dowiedzieć, czemu go to tak interesuje. Ale o nic już więcej nie spytał. Wyglądało to tak, jakby cię znał.

– Niemożliwe.

– Tak przypuszczam.

– Dlaczego nie spytałeś go wprost? – Komu jak komu, ale Anatolijowi nie można zarzucić nieśmiałości, pomyślał Jean-Pierre.

– Nie ma sensu zadawać komuś pytania, dopóki się nie ustali, czy ma powody, aby skłamać. – Z tymi słowami Anatolij odwrócił się i wyszedł.

Jean-Pierre wstał. Spał w koszuli i bieliźnie. Naciągnął spodnie, wzuł buty, narzucił sobie na ramiona płaszcz i wyszedł z chaty.

Znalazł się na werandzie z surowego drewna, z której roztaczał się widok na całą dolinę. W dole, wśród uprawnych pól, wiła się leniwie szeroka rzeka, która dalej na południe wpadała do wąskiego jeziora obramowanego górami. Słońce jeszcze nie wzeszło. Drugi brzeg jeziora skrywał się za snującą się nad woda mgiełką. Ładnie to wyglądało. Jean-Pierre przypomniał sobie, że to najżyźniejsza i najgęściej zaludniona część Nurystanu: reszta to odludzie.

Jean-Pierre z uznaniem zauważył, że Rosjanie wykopali polową latrynę. Afgański zwyczaj wykorzystywania w tym celu strumieni, z których czerpano potem wodę do picia, sprawiał, że wszyscy tubylcy mieli robaki. Obejmując nad tym krajem kontrolę, pomyślał, Rosjanie naprawdę zaprowadzą tu porządek.

Zszedł na łąkę, skorzystał z latryny, umył się w rzece i wziął kubek kawy od grupki żołnierzy stojącej wokół ogniska.