Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 78 из 90

Kiedy zostawili już bazę za sobą, pilot skinął na Jean-Pierre’a. Jean-Pierre przeszedł na przód maszyny i stanął na schodku, żeby usłyszeć, czego od niego chce.

– Ja będę twoim tłumaczem – powiedział tamten w niepewnej francuszczyźnie.

– Dziękuję. Wiesz, dokąd lecimy?

– Wiem. Mamy współrzędne i mogę rozmawiać przez radio z dowódcą każdej grupy.

– Świetnie. – Jean-Pierre był zaskoczony, że traktują go z takim szacunkiem. Wyglądało na to, że dzięki powiązaniom z pułkownikiem KGB uzyskał honorowy stopień.

Wróciwszy na miejsce zaczął sobie wyobrażać, jak zareaguje na jego widok Jane. Odetchnie z ulgą? Będzie się stawiała? A może będzie po prostu wyczerpana? Ellis będzie, oczywiście, wściekły i załamany. A jak ja się zachowam? – zastanowił się. Pragnę ich upokorzyć, ale muszę zachowywać się godnie. Co powiem?

Spróbował wyobrazić sobie tę scenę. Ellis z Jane stoją na dziedzińcu jakiegoś meczetu albo siedzą na klepisku w jakiejś kamie

No właśnie, co mówi? Znowu się spotykamy – brzmi strasznie melodramatycznie. Naprawdę sądziliście, że zdołacie się nam wymknąć? – to znów zbyt retorycznie. Lepiej już: od początku nie mieliście szans, tylko że mało efektownie.

W miarę jak zbliżali się do gór, temperatura spadała szybko. Jean-Pierre założył płaszcz i stojąc przy otwartych drzwiach helikoptera spoglądał w dół. Rozpościerała się tam dolina przypominająca trochę Dolinę Pięciu Lwów, z płynącą w cieniu gór rzeką pośrodku. Na szczytach i skalnych półkach po obu stronach zalegał śnieg, ale w samej dolinie go nie było.

Jean-Pierre przeszedł na przód maszyny i zbliżywszy się do pokładu nawigacyjnego nachylił się do ucha pilota.

– Gdzie jesteśmy? – spytał.

– Nazywają to doliną Sakardara – odparł tamten. – Dalej na północ zmienia nazwę na dolinę Nurystan. Zaprowadzi nas do samego Atati.

– Kiedy tam będziemy?

– Za dwadzieścia minut.

Wydawało mu się to wiecznością. Z wysiłkiem opanowując niecierpliwość wrócił na swoje miejsce na ławce między żołnierzami. Siedzieli nieruchomi i przyglądali mu się w milczeniu. Chyba się go obawiali. Sądzili może, że jest z KGB.

Bo jestem z KGB, przyszło mu nagle do głowy.

Ciekaw był, o czym myślą teraz ci żołnierze. Może o swoich dziewczynach i żonach, które zostawili w domach? Ich dom będzie od tej chwili jego domem. Otrzyma mieszkanie w Moskwie. Czy teraz jego życie z Jane będzie się układało szczęśliwie? Zamierzał zainstalować ją wraz z Chantal w moskiewskim mieszkaniu, on sam zaś, podobnie jak ci żołnierze, miał prowadzić dalej walkę o słuszną sprawę w obcych krajach i z niecierpliwością wyczekiwać urlopu, by móc wrócić do domu, znowu spać z żoną i patrzeć, jak rośnie córeczka. Ja zdradziłem Jane, a ona mnie, pomyślał, może zdołamy sobie nawzajem wybaczyć, choćby tylko przez wzgląd na Chantal.

Co się stało z Chantal?

Wkrótce się dowie. Helikopter wytracał wysokość. Byli prawie na miejscu. Jean-Pierre wstał, żeby ponownie wyjrzeć przez otwarte drzwi. Opuszczali się na łąkę, na której strumień wpadał do głównej rzeki. Okolica była ładna, z kilkoma zaledwie chatkami w typowy dla Nurystanu sposób przylepionymi do stoku jedna nad drugą: Jean-Pierre pamiętał to z fotografii w albumach poświęconych Himalajom.

Helikopter osiadł na ziemi.

Jean-Pierre wyskoczył z maszyny. Z najniższego z piramidy drewnianych domów po drugiej stronie łąki wyszło kilku rosyjskich żołnierzy – niewątpliwie grupa pościgowa. Jean-Pierre czekał niecierpliwie na pilota, który miał być jego tłumaczem. Rosjanin wysiadł wreszcie z helikoptera.

– Idziemy! – rzucił do niego Jean-Pierre i ruszył przodem przez łąkę. Z trudnością powstrzymywał się, by nie puścić się biegiem. Ellis z Jane znajdują się prawdopodobnie w domu, z którego wyszła grupa pościgowa, myślał, i szybkim krokiem zdążał w tamtą stronę. Zaczynała w nim wzbierać złość – długo tłumiona wściekłość wypływała na powierzchnię. Do diabła z zachowaniem godności, pomyślał, wygarnę tej wstrętnej parze, co o nich myślę.

Gdy zbliżył się do grupy pościgowej, oficer stojący na przedzie zaczął coś mówić. Ignorując go Jean-Pierre zwrócił się do pilota:

– Spytaj go, gdzie są – warknął.

Pilot spełnił polecenie i oficer wskazał na drewniany dom. Bez dalszych ceregieli Jean-Pierre minął żołnierzy i wparował do środka.

Gdy wpadał jak burza w drzwi prostej chaty, jego rozjuszenie sięgało punktu wrzenia. Pod ścianą stało jeszcze kilku żołnierzy z grupy pościgowej. Spojrzeli na Jean-Pierre’a i usunęli mu się z drogi.

Na posłaniu w kącie leżało dwoje związanych ludzi.

Jean-Pierre gapił się na nich oniemiały. Szczęka mu opadła, a krew odpłynęła z twarzy. Miał przed sobą chudego, anemicznego chłopaka w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat z długimi, przetłuszczonymi włosami i obwisłymi wąsami oraz piersiastą blondynkę z kwiatami we włosach. Chłopak spojrzał z ulgą na Jean – Pierre’a i odezwał się po angielsku:

– Hej, człowieku, pomożesz nam? Wdepnęliśmy w to gówno po pachy.





Jean-Pierre miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. To była po prostu zdążająca do Katmandu para hipisów, rzadkie okazy miłośników turystyki, która mimo toczącej się wojny nie całkiem jeszcze zamarła. Co za zawód! Że też musieli się znaleźć akurat tutaj w momencie, gdy cały świat śledzi w napięciu ucieczkę pary z Zachodu!

Jean-Pierre na pewno nie pomoże dwójce zaćpanych degeneratów. Odwrócił się do nich plecami i wyszedł.

Zderzył się w progu z wchodzącym do chaty pilotem.

– Co jest? – spytał Rosjanin widząc wyraz twarzy Jean-Pierre’a.

– To nie oni. Chodź ze mną.

Pilot potruchtał za Jean-Pierre’em.

– Nie oni? To nie Amerykanie?

– Amerykanie, ale nie ci, których szukamy.

– Co pan teraz zamierza?

– Porozmawiać z Anatolijem. Połączysz mnie z nim przez radio.

Przeszli przez łąkę i wdrapali się do helikoptera. Jean-Pierre usiadł na miejscu strzelca pokładowego i założył na głowę słuchawki. Postukiwał niecierpliwie butem w podłogę nie mogąc się doczekać, kiedy pilot skończy wreszcie przedłużającą się niemiłosiernie, prowadzoną po rosyjsku rozmowę przez radio. W końcu w słuchawkach rozległ się odległy, zniekształcony trzaskami zakłóceń atmosferycznych głos Anatolija:

– Jean-Pierre, przyjacielu, tu Anatolij. Gdzie jesteś?

– W Atati. Tych dwoje złapanych Amerykanów to nie Ellis z Jane. Powtarzam, to nie są Ellis i Jane. To para gówniarzy szukających nirwany. Odbiór.

– Wcale mnie to nie zaskakuje, Jean-Pierre – odpowiedział głos Anatolija.

– Co? – chciał mu przerwać Jean-Pierre zapominając, że łączność jest jednokierunkowa.

– … otrzymałem serię meldunków donoszących, że Ellisa i Jane widziano w dolinie Linar. Grupa pościgowa nie doszła ich jeszcze, ale podąża świeżym tropem. Odbiór.

Złość Jean-Pierre’a na hipisów wyparowała i zapał wrócił mu częściowo.

– Dolina Linar… gdzie to jest? Odbiór.

– Niedaleko miejsca, w którym się teraz znajdujesz. Przechodzi w dolinę Nurystan niespełna dwadzieścia mil od Atati. Odbiór.

Tak blisko!

– Jesteś pewien? Odbiór.

– Grupa pościgowa zebrała kilka zeznań w wioskach, przez które przechodzili. Opisy pasują do Ellisa i Jane. Wspominają też o dziecku. Odbiór.

A więc to oni.

– Czy można już określić, gdzie się w tej chwili znajdują? Odbiór.

– Jeszcze nie. Jestem już w drodze, żeby dołączyć do grupy pościgowej. Wtedy będę znał więcej szczegółów. Odbiór.

– To znaczy, że nie mówisz z Bagram? A co z twoim… hmmm… gościem? Odbiór.

– Wyjechał – rzucił lakonicznie Anatolij. – Jestem teraz w powietrzu i niebawem mam się spotkać z oddziałem w wiosce o nazwie Mundol. Leży w dolinie Nurystan, poniżej miejsca, gdzie Linar łączy się z Nurystanem, w pobliżu wielkiego jeziora noszącego również nazwę Mundol. Dobij tam do mnie. Przenocujemy i od rana przejmiemy nadzór nad poszukiwaniami. Odbiór.