Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 77 из 90

Im więcej o tym myślał, tym bardziej był wściekły, że Jane wystawia życie Chantal na niebezpieczeństwo. Zabierając dziecko na taką eskapadę z całą pewnością traciła wszelkie prawa rodzicielskie. Przypuszczał, że w europejskim sądzie zdołałby na tej podstawie uzyskać wyrok odbierający jej dziecko…

Słońce chyliło się ku zachodowi i Anatolija ogarniało coraz większe znudzenie, a Jean-Pierre’a zdenerwowanie. Obaj byli rozdrażnieni. Anatolij nawiązywał długie rozmowy po rosyjsku z i

O zmierzchu grupy pościgowe rozbiły obozy, nie zgłaszając natrafienia na jakikolwiek ślad zbiegów. Ścigających poinstruowano, by wypytywali mieszkańców mijanych wiosek. Jak dotąd wieśniacy twierdzili, że nie widzieli żadnych obcych. Nie było to zaskakujące, gdyż pościg znajdował się wciąż na terenie Doliny Pięciu Lwów, na podejściach do wielkich przełęczy wiodących do Nurystanu. Wypytywani tubylcy byli przeważnie lojalni Masudowi i pomaganie Rosjanom uchodziło wśród nich za zdradę. Jutro, kiedy grupy pościgowe wkroczą do Nurystanu, tamtejsi ludzie będą bardziej skorzy do współpracy.

Kiedy o zmroku opuścili z Anatolijem biuro i szli przez betonową płytę lotniska w kierunku kantyny, Jean-Pierre’a ogarnęło zniechęcenie. Zjedli marny obiad składający się z puszkowanych kiełbasek i odgrzewanych tłuczonych ziemniaków, po którym Anatolij poszedł na wódkę z jakimiś zaprzyjaźnionymi oficerami, zostawiając Jean-Pierre’a pod opieką mówiącego tylko po rosyjsku sierżanta. Rozegrali partyjkę szachów, ale – ku konsternacji Jean-Pierre’a – sierżant był w nich dla niego o wiele za dobry. Udał się wcześnie na spoczynek i leżąc z otwartymi oczyma na twardym wojskowym materacu wyobrażał sobie Jane i Ellisa razem w łóżku.

Następnego ranka obudził go Anatolij. Jego orientalna twarz rozpływała się w uśmiechach, zniknęła z niej cała irytacja i Jean-Pierre poczuł się jak niegrzeczne dziecko, któremu wybaczono, chociaż, o ile się orientował, nie uczynił nic złego. Zjedli razem w kantynie pora

– Dzisiaj schwytamy twoją żonę, przyjacielu – oznajmił wesoło Anatolij i Jean-Pierre poczuł przypływ radosnego podniecenia.

Po wejściu do biura Anatolij ponownie połączył się przez radio ze ścigającymi. Pytał, co wokół siebie widzą, i na podstawie opisów strumieni, jezior, kotlin i moren Jean-Pierre określał, gdzie się mniej więcej znajdują. Zdawali się posuwać w straszliwie ślimaczym tempie jednego kilometra na godzinę, ale szli przecież pod górę w trudnym terenie i te same czy

Każda grupa pościgowa miała swego przewodnika i kiedy docierała do miejsca, gdzie szlak się rozwidlał, a obie drogi prowadziły do Nurystanu, brali siłą dodatkowego przewodnika z najbliższej wioski i rozdzielali się na dwie grupy. Do południa mapy Jean-Pierre’a niczym dotknięte odrą upstrzone były małymi czerwonymi łebkami szpilek.

Pod wieczór nastąpiło niespodziewane urozmaicenie. W Bagram wylądował generał, który odbywał pięciodniowy objazd służbowy rosyjskich garnizonów w Afganistanie i postanowił sprawdzić, jak Anatolij wydaje pieniądze radzieckich podatników. Anatolij poinformował o tym Jean-Pierre’a w kilku słowach na parę sekund przed zjawieniem się generała, który wpadł jak bomba do małego pomieszczenia na czele grupy zaaferowanych oficerów, drepczących za nim spiesznie niczym kaczuszki za matką.

Jean-Pierre był zafascynowany mistrzostwem, z jakim Anatolij przyjął gościa. Zerwał się sprężyście na nogi z wielką energią i niezmąconym spokojem zarazem, potrząsnął ręką generała, po czym podsunął mu krzesło, przez otwarte drzwi wydał kilka zwięzłych rozkazów, przez jakąś minutę szybko, ale wyraźnie mówił coś do generała, przeprosił go, rzucił do mikrofonu radia jakieś pytanie, przetłumaczył Jean-Pierre’owi zakłócaną trzaskami odpowiedź, jaka nadeszła z Nurystanu, a wreszcie po francusku przedstawił generałowi Jean-Pierre’a.

Generał zapytał o coś i Anatolij odpowiedział, pokazując łebki szpilek tkwiących w mapie Jean-Pierre’a. Nagle w wirze tego wszystkiego nie wywołana zgłosiła się jedna z grup pościgowych i podniecony głos zaszwargotał coś po rosyjsku. Anatolij uciszył generała w połowie zdania i nastawił ucha.

Jean-Pierre siedział na brzeżku twardego krzesła i nie mógł się doczekać tłumaczenia.

Głos zamilkł. Anatolij zadał pytanie i otrzymał odpowiedź.

– Co zobaczył? – nie wytrzymał Jean-Pierre.

Anatolij zignorował go przez chwilę i powiedział coś do generała. W końcu zwrócił się do Jean-Pierre’a.

– Znaleźli dwoje Amerykanów w wiosce o nazwie Atati w dolinie Nurystan.

– Wspaniale! – wykrzyknął Jean-Pierre. – To oni!

– Tak przypuszczam – zgodził się Anatolij.

Jean-Pierre nie mógł zrozumieć jego braku entuzjazmu.





– Oczywiście, że oni! Twoi żołnierze nie potrafią przecież odróżnić Amerykanina od Anglika.

– Prawdopodobnie nie. Ale mówią, że nie ma z nimi żadnego dziecka.

– Nie ma dziecka! – Jean-Pierre zasępił się. Jak to? Czyżby Jane zostawiła Chantal na wychowanie Rabii, Zaharze albo Farze w Dolinie Pięciu Lwów?

To raczej niemożliwe. A może ukryła dziecko u jakiejś rodziny w tej wiosce na kilka sekund przed pojmaniem przez grupę pościgową? To także nie wydawało się prawdopodobne – w chwili zagrożenia instynkt nakazywałby Jane trzymać dziecko przy sobie.

Czyżby Chantal umarła?

To pewnie pomyłka, zdecydował – jakiś błąd w nadawaniu, zakłócenia atmosferyczne na łączu radiowym albo nawet ślepawy oficer w grupie pościgowej, który po prostu nie zauważył maleńkiego dziecka.

– Nie ma co spekulować – zwrócił się do Anatolija. – Trzeba tam polecieć i sprawdzić na miejscu.

– Chciałbym, żebyś zabrał się z oddziałem przechwytującym – powiedział

Anatolij.

– Ma się rozumieć – odparł gorliwie Jean-Pierre i nagle uderzył go sens tego zdania. – To znaczy, że ty nie lecisz?

– Właśnie.

– Dlaczego?

– Jestem potrzebny tutaj – Anatolij wskazał wzrokiem generała.

– Rozumiem. – Bez wątpienia w kręgach wojskowej biurokracji toczyła się podjazdowa walka o stołki: Anatolij obawiał się opuścić bazę i zostawić w niej węszącego wszędzie generała, bo jakiś rywal korzystając z okazji mógłby podłożyć mu świnię.

Anatolij podniósł słuchawkę stojącego na biurku telefonu i wydał po rosyjsku serię rozkazów. Jeszcze nie skończył, gdy do pomieszczenia wszedł oficer dyżurny i skinął na Jean-Pierre’a. Anatolij przykrył mikrofon dłonią i powiedział:

– Dadzą ci ciepły płaszcz – w Nurystanie jest już zima. A bientôt.

Jean-Pierre wyszedł za dyżurnym. Wkroczyli na betonową płytę lotniska. Czekały tam dwa helikoptery z obracającymi się już wirnikami: pluskwooki Hind z wyrzutniami rakiet podwieszonymi pod krótkie płetwy i sporo większy Hip, z rzędem okrągłych okienek wzdłuż kadłuba. Jean-Pierre’a zastanowiła obecność Hipa, ale natychmiast uświadomił sobie, że trzeba przecież ściągnąć z powrotem całą grupę pościgową. Gdy dochodzili już do maszyn, dogonił ich żołnierz z mundurowym ocieplanym płaszczem i wręczył go Jean-Pierre’owi. Jean-Pierre zarzucił płaszcz na ramiona i wspiął się do Hinda.

Wystartowali natychmiast. Jean-Pierre’a zżerała gorączka oczekiwania. Siedział na ławce w kabinie pasażerskiej z sześcioma żołnierzami. Lecieli na północny wschód.