Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 80 из 90

Grupa pościgowa była gotowa do wymarszu. Anatolij jeszcze wieczorem zadecydował, że będzie kierował poszukiwaniami stąd, pozostając z grupą w stałym kontakcie radiowym. Helikopter miał czekać w gotowości, by zaraz po zlokalizowaniu zbiegów przerzucić Anatolija z Jean-Pierre’em na miejsce akcji.

Gdy Jean-Pierre siorbał jeszcze swoją kawę, polem od strony wioski nadszedł

Anatolij.

– Widzieliście tego cholernego przewodnika? – warknął ze złością.

– Nie.

– Wygląda na to, że znikł. Jean-Pierre uniósł brwi.

– Tak samo jak poprzedni.

– Ci ludzie są niemożliwi. Będę musiał popytać wieśniaków. Chodź ze mną, będziesz tłumaczył.

– Nie znam ich języka.

– Może zrozumieją twój dari.

Jean-Pierre podążył za Anatolijem przez łąkę w stronę wioski. Gdy podchodzili pod górę wydeptaną ścieżką biegnącą pomiędzy rozchwierutanymi chatami, ktoś krzyknął coś po rosyjsku do Anatolija. Zatrzymali się i spojrzeli w tamtą stronę. Na werandzie jednej z chat tłoczyło się kilkunastu mężczyzn – Nurystańczycy w bieli i Rosjanie w mundurach – patrząc na coś rozciągniętego na ziemi. Rozstąpili się robiąc przejście Anatolijowi i Jean-Pierre’owi. Na podłodze werandy leżał trup mężczyzny.

Wieśniacy trajkotali coś rozeźlonymi głosami i pokazywali na ciało. Mężczyzna miał poderżnięte gardło: rana rozwierała się odrażająco, a głowa ledwie trzymała się tułowia. Krew już zakrzepła – prawdopodobnie został zamordowany jeszcze wczoraj.

– Czy to ten przewodnik Mohammed? – spytał Jean-Pierre.

– Nie – odparł Anatolij. – To poprzedni przewodnik, ten, który znikł – dodał po chwili po przepytaniu kilku żołnierzy.

– Co tu się dzieje? – zwrócił się do wieśniaków Jean-Pierre mówiąc powoli i wyraźnie w dari.

Zapadła chwila milczenia.

– Został zamordowany! – wykrzyknął po chwili oskarżycielsko w tym samym języku pomarszczony starzec z okropną okluzją w prawym oku.

Jean-Pierre zaczął go wypytywać i kawałek po kawałku wyłoniła się z tego cała historia. Zamordowany był wieśniakiem z doliny Linar, którego Rosjanie zwerbowali na przewodnika. Jego ciało, ukryte niedbale w kępie krzaków, znalazł pies pasterza kóz. Rodzina mężczyzny uważała, że zamordowali go Rosjanie, przyniosła więc tu ciało rano, z dramatycznym żądaniem wyjaśnienia powodu.

Jean-Pierre powtórzył to Anatolijowi.

– Są rozjuszeni, bo sądzą, że zabili go twoi ludzie – zakończył.

– Rozjuszeni? – żachnął się Anatolij. – Nie wiedzą, że toczy się wojna? Co dzień giną ludzie – na tym to właśnie polega.

– Najwyraźniej nie odczuwają tutaj tak jej skutków. Zabiliście go?

– Zaraz się dowiem. – Anatolij spytał o coś żołnierzy. Kilku z nich odpowiedziało ożywionym chórem. – Nie zabiliśmy go – przetłumaczył Anatolij Jean-Pierre’owi.

– Ciekawe więc, kto to zrobił? Czyżby miejscowi mordowali naszych przewodników za współpracę z wrogiem?

– Nie – stwierdził Anatolij. – Gdyby czuli nienawiść do kolaborantów, nie robiliby takiej afery z tego zabitego. Powiedz im, że jesteśmy niewi

Jean-Pierre zwrócił się do jednookiego:

– Cudzoziemcy nie zabili tego człowieka. Też chcą wiedzieć, kto zamordował ich przewodnika.

Jednooki przetłumaczył to swoim ziomkom i wieśniacy zareagowali konsternacją.

– Może to ten Mohammed, który gdzieś się zapodział, zabił tego człowieka, aby objąć po nim funkcję przewodnika – zastanawiał się głośno Anatolij.

– Dobrze płacicie? – spytał Jean-Pierre.

– Wątpię. – Anatolij zwrócił się z pytaniem do sierżanta i przetłumaczył jego odpowiedź: – Pięćset afganów dzie

– Dla Afgańczyka to dobra zapłata, ale chyba nie aż tak, żeby za nią zabijać… chociaż mówią, że Nurystańczyk zamordowałby cię za sandały, gdyby te były nowe.

– Zapytaj ich, czy wiedzą, gdzie jest Mohammed.





Jean-Pierre spytał. Rozpętała się dyskusja. Większość wieśniaków kręciła głowami, ale jeden z nich przekrzykując resztę podniósł głos i zaczął z ożywieniem wskazywać na północ. W końcu jednooki zwrócił się do Jean-Pierre’a:

– Opuścił wioskę wczesnym rankiem. Abdul widział go, jak szedł na północ.

– Wyruszył przed czy po przyniesieniu tutaj tego ciała?

– Przed.

Jean-Pierre przekazał te informacje Anatolijowi i dodał od siebie:

– Zastanawia mnie, dlaczego w takim razie odszedł?

– Zachowuje się jak człowiek mający coś na sumieniu.

– Musiał wyruszyć z samego rana, zaraz po rozmowie z tobą. Wygląda to zupełnie tak, jakby odszedł, bo ja się tu zjawiłem.

Anatolij pokiwał w zamyśleniu głową.

– Nie bardzo rozumiem, co to wszystko znaczy, ale sądzę, że on wie coś, czego my nie wiemy. Lepiej ruszyć za nim w pościg. Jeśli stracimy trochę czasu, to trudno – możemy sobie na to pozwolić.

– Jak dawno z nim rozmawiałeś? Anatolij popatrzył na zegarek.

– Niewiele ponad godzinę temu.

– A więc nie mógł ujść daleko.

– Racja. – Anatolij odwrócił się i wyrzucił z siebie kilka rozkazów. Żołnierze ożywili się nagle. Dwaj chwycili pod ręce jednookiego i poprowadzili go w dół, w stronę pola. Trzeci pobiegł przodem ku helikopterom. Anatolij wziął

Jean-Pierre’a pod ramię i ruszyli szybkim krokiem za żołnierzami.

– Zabieramy tego jednookiego na wypadek, gdybyśmy potrzebowali tłumacza – wyjaśnił po drodze Jean-Pierre’owi.

Gdy dotarli na łąkę, oba helikoptery zapuszczały już silniki. Wsiedli do jednego z nich. Jednooki był już w środku i wyglądał na przejętego i przerażonego jednocześnie. Będzie opowiadał o tym dniu przez resztę życia, pomyślał Jean-Pierre.

Kilka minut później byli już w powietrzu. Anatolij i Jean-Pierre stali w otwartych drzwiach i spoglądali w dół. Dobrze wydeptany, wyraźnie widoczny trakt prowadził z wioski na szczyt wzgórza, po czym znikał między drzewami. Anatolij powiedział coś do mikrofonu radia pilota, a potem wyjaśnił Jean-Pierre’owi:

– Wysłałem kilku żołnierzy, żeby przetrząsnęli ten las na wypadek, gdyby postanowił się ukryć.

Uciekinier zapewne poszedł już dalej, pomyślał Jean-Pierre, ale Anatolij jak zwykle wolał dmuchać na zimne.

Przez jakąś milę lecieli równolegle do rzeki i tak dotarli do wylotu doliny Linar. Czy Mohammed poszedł dalej na północ, zapuszczając się w zimne serce Nurystanu, czy też skręcił na wschód, w dolinę Linar, kierując się na Dolinę Pięciu Lwów?

– Skąd pochodzi Mohammed? – spytał Jean-Pierre jednookiego.

– Nie wiem – odparł starzec. – Ale to Tadżyk.

To by znaczyło, że jest raczej z doliny Linar niż z Nurystanu. Jean-Pierre podzielił się swym spostrzeżeniem z Anatolijem i ten kazał pilotowi skręcić w lewo i lecieć dalej nad doliną Linar.

Oto najlepszy przykład, że poszukiwań Ellisa i Jane nie można prowadzić z helikoptera. Mohammed miał tylko godzinę przewagi nad pościgiem, a już mogli zgubić jego trop. Gdy zbiegów tak jak Ellisa i Jane dzieli od ścigających cały dzień drogi, w grę wchodzi o wiele więcej możliwości wyboru alternatywnych tras i kryjówek.

Jeśli nawet doliną Linar wiódł jakiś trakt, to z powietrza nie było go widać. Pilot helikoptera trzymał się po prostu rzeki. Zbocza wzgórz pozbawione były rośli

Spostrzegli go kilka minut później.

Jego białe szaty i turban odcinały się wyraźnie od szaroburego podłoża. Maszerował krawędzią urwiska miarowym, niezmordowanym krokiem afgańskiego wędrowca, z torbą z dobytkiem przewieszoną przez ramię. Usłyszawszy warkot helikopterów zatrzymał się i obejrzał, po czym ruszył dalej.

– To on? – spytał Jean-Pierre.

– Chyba tak – odparł Anatolij. – Zaraz sprawdzimy. – Wziął od pilota słuchawki i połączył się z drugą maszyną. Helikopter przeleciał nad maszerującą w dole postacią i wylądował jakieś sto metrów przed nią. Wędrowiec zbliżał się do niego nie zwalniając kroku.

– A dlaczego my nie lądujemy? – spytał Jean-Pierre Anatolija.