Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 90

– Dawaj mu po jednej dzie

– Nie odstępuj ich nikomu, musi zjeść wszystkie. – To na grzybicę. Teraz różyczka i nieżyt jelit. – Trzymaj go w łóżku, dopóki nie zanikną krosty, i dopilnuj, żeby dużo pił.

Kobieta pokiwała głową.

– Ma rodzeństwo? – spytał jeszcze Jean-Pierre.

– Pięciu braci i dwie siostry – odparła z dumą kobieta.

– Powinien spać osobno, bo inaczej i oni zachorują. – Kobieta spojrzała na niego z powątpiewaniem – prawdopodobnie miała tylko jedno łóżko dla wszystkich dzieci. Na to Jean-Pierre nie mógł już nic poradzić. – Jeśli tabletki się skończą, a syn nie poczuje się lepiej – ciągnął – przyprowadź go znowu do mnie.

– Ani Jean-Pierre, ani matka nie byli w stanie dostarczyć dziecku tego, czego naprawdę potrzebowało – dużo dobrego, pożywnego jedzenia.

Wychudzone, schorowane dziecko i wątła, sterana życiem matka opuścili pieczarę. Przybyli tu pieszo, prawdopodobnie z odległości kilku mil, i ona przez większość drogi niosła chłopca na rękach. Teraz czeka ich taka sama droga powrotna. Chłopiec i tak może umrzeć, ale już nie na gruźlicę.

Czekał jeszcze jeden pacjent: malang. Był świętym mężem Bandy, człowiekiem na wpół obłąkanym i często bardziej niż półnagim. Przewędrował Dolinę Pięciu Lwów z Comar, miejscowości leżącej dwadzieścia pięć mil w górę rzeki od Bandy, do Charikar leżącego sześćdziesiąt mil na południowy wschód stąd, na kontrolowanej przez Rosjan równinie. Mówił bełkotliwie i miewał wizje. Afgańczycy wierzyli, że malangowie przynoszą szczęście, i nie tylko tolerowali ich zachowanie, ale też karmili ich, poili i odziewali.

Wszedł do pieczary w porwanej przepasce na biodrach i sowieckiej oficerskiej czapce na głowie. Przycisnąwszy ręce do brzucha wykrzywił twarz w grymasie bólu. Jean-Pierre wytrząsnął z buteleczki garść tabletek diamorfiny i wręczył mu je. Szaleniec wybiegł z lazaretu zaciskając kurczowo dłonie na zdobycznym zapasie syntetycznej heroiny.

– Pewnie już się uzależnił od tego świństwa – zauważyła Jane. W jej głosie przebijała wyraźna nuta dezaprobaty.

– Owszem – przyznał Jean-Pierre.

– Czemu mu to dajesz?

– Ten człowiek cierpi na chorobę wrzodową. Jak inaczej mam mu pomóc – operować?

– Jesteś lekarzem.





Jean-Pierre zabrał się do pakowania swojej torby. Od rana miał przyjmować w lazarecie w Cobak, miejscowości odległej o sześć albo i siedem mil marszu przez góry – a po drodze musiał się jeszcze z kimś spotkać.

Płacz siedmiolatka ściągnął do pieczary aurę przeszłości, coś w rodzaju zapachu starych zabawek albo dziwnego światła, które zmusza do przecierania oczu. Jean-Pierre’a nastroiło to do wspomnień. Przed oczami stawali mu znajomi z dzieciństwa, ich twarze nakładały się na otaczające go sprzęty niczym sceny z filmu wyświetlanego ze źle ustawionego projektora nie na ekranie, lecz na plecach widowni. Ujrzał swoją pierwszą nauczycielkę, Mademoiselle Médecin w okularach w drucianej oprawie; Jacques’a Lafontaine’a, który rozkwasił mu nos za to, że nazywał go kujonem; matkę, chudą, źle ubraną i wciąż zamyśloną kobiecinę; postać ojca, wielkiego, muskularnego, gniewnego mężczyzny po drugiej stronie rozdzielającej ich kraty.

Z wysiłkiem udało mu się skupić uwagę na sprzęcie i lekarstwach, jakie mogą mu się przydać w Cobak. Napełnił butelkę oczyszczoną wodą do picia na drogę. Jeść dadzą mu tamtejsi wieśniacy.

Wyniósł pakunki przed jaskinię i załadował je na upartą starą kobyłę, która towarzyszyła mu w takich wyprawach. Zwierzę mogło iść potulnie cały boży dzień po linii prostej, zapierało się jednak na zakrętach; Jane nazwała ją z tego powodu

Maggie, po brytyjskiej premier Margaret Thatcher.

Jean-Pierre był gotów. Wszedł z powrotem do pieczary i pocałował miękkie usta Jane. Gdy się odwracał, żeby wyjść, weszła Fara z Chantal. Dziecko płakało. Jane rozpięła natychmiast koszulę i przystawiła małą do piersi. Jean-Pierre dotknął różowego policzka córki.

– Bon appétit – powiedział i wyszedł.

Sprowadził Maggie zboczem do wyludnionej wioski i ruszył brzegiem rzeki, kierując się na południowy zachód. Szedł szybko i niestrudzenie w gorących promieniach słońca – przywykł już do tego.

Zostawiwszy za sobą swoje lekarskie wcielenie i będąc już myślami przy umówionym spotkaniu, zaczął odczuwać niepokój. Czy Anatolij się zjawi? Może się spóźnić. Mogli go nawet schwytać. Czy zaczął sypać, jeśli go schwytali? Czy zdradził na torturach? Czy na Jean-Pierre’a czekać będzie grupa bezlitosnych, sadystycznych i pałających żądzą zemsty partyzantów?

Mimo swojego zamiłowania do poezji i swojej pobożności Afgańczycy pozostawali wciąż barbarzyńcami. Ich narodowym sportem było buzkashi, niebezpieczne i krwawe zawody: pośrodku pola gry umieszczano bezgłowe ciało cielęcia, a dwie współzawodniczące drużyny ko

Wspomnienia z przeszłości nie opuszczały go. Gdy spoglądał na omszałe ściany skalnego wąwozu, przez który maszerował, widział na nich sceny z dzieciństwa przemieszane z koszmarami, w których wpadał w ręce partyzantów. Z najwcześniejszymi wspomnieniami powracała do niego rozprawa sądowa oraz przytłaczające poczucie wściekłości i niesprawiedliwości, jakie ogarnęło go, kiedy tatę skazano na karę więzienia. Ledwie umiał czytać, ale potrafił rozpoznać nazwisko ojca w nagłówkach gazet. W tym wieku – musiał mieć wtedy cztery lata – nie wiedział jeszcze, co to znaczy być bohaterem ruchu oporu Resistance. Wiedział, że ojciec podobnie jak jego przyjaciele – ksiądz, szewc i człowiek z wiejskiego urzędu pocztowego – jest komunistą; ale sądził, że nazywają go Czerwonym

Rolandem z racji czerstwej cery. Kiedy ojca oskarżono o zdradę i skazano na pięć lat wiezienia. Jean-Pierre’owi powiedziano, że to za Wuja Abdula, zalęknionego, brązowoskórego mężczyznę, który przez kilka tygodni mieszkał w ich domu i był z FLN. Ale Jean-Pierre nie miał pojęcia, co to takiego FLN, a jedyna rzecz, którą dobrze rozumiał i w którą zawsze wierzył, było przekonanie, że policja jest okrutna, sędziowie nieuczciwi, a ludzie ogłupieni przez gazety.

W miarę upływu lat zaczynał coraz więcej rozumieć, coraz bardziej cierpiał i rosła jego wściekłość. Kiedy poszedł do szkoły, koledzy mówili, że jego ojciec jest zdrajcą. Tłumaczył im, że wprost przeciwnie, jego ojciec walczył odważnie i ryzykował życiem na wojnie, ale mu nie wierzyli. Razem z matką przenieśli się na jakiś czas do i