Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 15 из 88

Za to Sztywny Kołnierzyk okazał się doskonały. Liczył mniej więcej tyle lat co Dickstein. Był szczupłym, eleganckim mężczyzną w ciemnoniebieskim garniturze, szerokim błękitnym krawacie, w białej koszuli z usztywnionym kołnierzykiem. Ciemne włosy, nieco dłuższe niż u i

Przeszedł pieszo z biura przez most na rzece Alzette, po czym skierował się w górę, na stare miasto. Następnie skręcił w ciasną brukowaną uliczkę i zniknął w starym domu z tarasem.

Dickstein wałęsał się w pobliżu przez dwie godziny. Gdy Sztywny Kołnierzyk wreszcie się pojawił, miał na sobie obcisłe jasne spodnie i pomarańczowy szalik na szyi. Włosy sczesał do przodu, co nadawało mu młodszy wygląd. Poruszał się lekkim krokiem.

Dickstein podążał za nim do rue Dicks, gdzie Sztywny Kołnierzyk wszedł na nie oświetlony ganek i zniknął za drzwiami. Dickstein zatrzymał się na zewnątrz. Drzwi były otwarte, ale nie mógł dostrzec, co działo się w środku. Schody prowadziły w dół. Po chwili Dickstein usłyszał cichą muzykę.

Dwaj młodzi ludzie w takich samych żółtych dżinsach minęli go i weszli do środka. Jeden z nich uśmiechnął się i powiedział:

– Tak, to właśnie tutaj. – Dickstein udał się za nimi.

Lokal wyglądał na zwyczajny nocny klub: stoły, krzesła, kilka łóżek, nieduży parkiet do tańca i jazzowe trio w rogu. Dickstein zapłacił za wstęp i usiadł w jednej z lóż, tak by mieć na oku Sztywny Kołnierzyk. Zamówił piwo.

Odgadł już, dlaczego to miejsce otaczała specyficznie dyskretna atmosfera, a gdy się lepiej rozejrzał, jego teoria potwierdziła się: siedział w klubie dla homoseksualistów. Pierwszy raz znalazł się w takim lokalu i był trochę zdziwiony, że jest tu tak zwyczajnie. Owszem, kilku mężczyzn miało lekki makijaż, para bezwstydnych ciot obejmowała się przy barze, bardzo ładna dziewczyna trzymała się za ręce ze starszą kobietą w spodniach. Jednak większość klientów była ubrana normalnie, choć oczywiście zgodnie z kanonami jaskrawej europejskiej mody.

Sztywny Kołnierzyk siedział obok jasnowłosego mężczyzny w brązowej dwurzędowej marynarce. Dickstein nie miał określonego stosunku do homoseksualistów. Nie obrażał się, gdy ludzie czasem brali go mylnie za homoseksualistę, jako że był kawalerem po czterdziestce. Dla niego Sztywny Kołnierzyk był tylko człowiekiem, który pracował w Euratomie i musiał ukrywać swoje skło

Słuchał muzyki i pił piwo. Podszedł kelner i zapytał:

– Czy jesteś samotny, kochanie?

Dickstein pokręcił głową.

– Czekam na przyjaciela.

Trio zastąpił gitarzysta, który zaczął śpiewać sprośne piosenki ludowe po niemiecku. Dickstein nie rozumiał większości dowcipów, ale reszta publiczności ryczała ze śmiechu. Potem kilka par zaczęło tańczyć.

Dickstein zobaczył, że Sztywny Kołnierzyk kładzie rękę na kolanie swojego towarzysza. Wstał i podszedł do ich loży.

– Cześć – powiedział beztrosko. – Zdaje się, że widziałem cię niedawno w biurze Euratomu?

Sztywny Kołnierzyk zbladł.

– Nie wiem, kim…

Dickstein wyciągnął dłoń.

– Ed Rodgers – przedstawił się podając to samo nazwisko, którym posłużył się u Pfaffera. – Jestem dzie

– Jak się masz – zamruczał Sztywny Kołnierzyk. Przywitał się, ale wolał nie podawać swojego nazwiska.

– Muszę już iść – powiedział Dickstein. – Miło było cię poznać.

– A więc do widzenia.

Dickstein odwrócił się i wyszedł z klubu. Na razie zrobił wszystko, co było konieczne. Sztywny Kołnierzyk wiedział, że jego tajemnica została odkryta, i był przestraszony.





Dickstein ruszył w stronę hotelu. Czuł się zbrukany i zawstydzony.

Śledzono go od rue Dicks. Ogon nie był profesjonalistą i nie próbował się kamuflować. Trzymał się piętnaście, dwadzieścia kroków z tyłu, a jego buty na skórzanych podeszwach odzywały się regularnym stukotem na chodniku. Dickstein udawał, że nic nie zauważa. Przechodząc przez ulicę, rzucił okiem: bardzo młody, długie włosy, brązowa skórzana kurtka.

Chwilę potem i

Ostrze noża błysnęło w świetle ulicy. Ogon podszedł od tyłu. Wyrostek z przodu powiedział:

– W porządku, pedałku, oddaj nam swój portfel.

Dickstein odetchnął z ulgą. To tylko złodzieje, którzy uważali, że każdy wychodzący z nocnego klubu jest łatwym kąskiem.

– Nie bijcie mnie – powiedział Dickstein. – Dam wam pieniądze. – Wyjął portfel.

– Portfel – powtórzył wyrostek.

Dickstein nie chciał wdawać się z nimi w bójkę. Wprawdzie łatwo mógł zdobyć więcej gotówki, lecz utrata wszystkich dokumentów i kart kredytowych stwarzała pewne trudności. Wyjął banknoty z portfela i podał je napastnikom.

– Dokumenty muszę zatrzymać. Weźcie pieniądze, nie złożę meldunku.

Chłopak chwycił pieniądze. Ten z tyłu polecił:

– Weź karty kredytowe.

Młodszy był wyraźnie słabszy. Dickstein spojrzał na niego i zapytał:

– Dlaczego nie zejdziesz mi z drogi, synu? – Potem ruszył do przodu, wymijając go zewnętrzną stroną chodnika.

Skórzane buty zabębniły krótko o trotuar: ten drugi zaatakował Dicksteina, pozostał więc już tylko jeden sposób rozwiązania tej sytuacji. Dickstein odwrócił się, chwycił stopę chłopaka, gotową do wymierzenia ciosu, pchnął go, po czym wykręcił i złamał mu nogę w kostce. Chłopak krzyknął z bólu i upadł.

Wtedy błyskawicznie zbliżył się ten z nożem. Dickstein odskoczył, kopnął chłopaka w goleń, odskoczył i kopnął znowu. Chłopak zamierzył się nożem. Dickstein wykonał unik i kopnął tamtego po raz trzeci dokładnie w to samo miejsce. Rozległ się trzask łamanej kości i facet upadł.

Dickstein stał przez chwilę, patrząc na dwóch ra

Wreszcie odszedł. Był to wieczór, o którym najlepiej nie pamiętać. Postanowił wyjechać z miasta rano.

Gdy Dickstein pracował, przebywał jak najwięcej w pokoju hotelowym, aby uniknąć rzucania się w oczy. Mógłby być nałogowym pijakiem, chociaż picie podczas działań operacyjnych to rzecz nierozsądna – alkohol przytępiał jego czujność – w i

Stał w recepcji przy kontuarze i płacił rachunek za pobyt, bo właśnie się wyprowadzał. Pokazywał kartę kredytową na nazwisko Ed Rodgers, gdy usłyszał z tyłu wypowiedziane po angielsku słowa:

– Mój Boże! Nat Dickstein, chyba się nie mylę?

Ogarnęło go nagłe przerażenie. Jak każdy agent, który ukrywa swoją tożsamość, żył w ciągłym strachu, że ktoś z odległej przeszłości go zdemaskuje. To było niby zły sen z policjantem, który wrzeszczy: “Jesteś szpiegiem”, niby natarczywy wierzyciel mówiący: “Ale twoja matka tam jest. Widziałem ją przez okno, chowała się pod kuche

Jak każdy agent, Dickstein został przeszkolony, jak ma się zachować w podobnych okolicznościach, zasada była prosta: ktokolwiek to jest, nie znasz go. Musieli to ćwiczyć w szkole. Mówiono: dziś jesteś Chaimem Meyersonem, studentem inżynierii. I tak dalej. A potem, późnym popołudniem, aranżowano sytuację, kiedy wpadałeś na swojego kuzyna albo dawnego profesora ze studiów, albo rabina, który znał całą twoją rodzinę. Za pierwszym razem zawsze uśmiechałeś się i mówiłeś: “dzień dobry”, rozmawiałeś przez chwilę o dawnych czasach, i wieczorem twój opiekun ze szkoły oświadczał ci, że jesteś skończony – spieprzyłeś sprawę. W końcu nauczyłeś się patrzeć starym przyjaciołom prosto w oczy, pytając: “Kto pan do licha jest?”.