Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 88

ROZDZIAŁ TRZECI

Nat Dickstein nigdy nie przyzwyczaił się do roli tajnego agenta. Najbardziej męczyła go konieczność ciągłego oszukiwania ludzi. Zawsze musiał kłamać, ukrywać coś, udawać, że jest kimś i

Teraz też czuł niepokój. Był w gmachu Jeana Mo

Pfaffer okazał się niechlujnym młodym mężczyzną o nieprzyjemnym spojrzeniu. Miał przy sobie sfatygowaną brązową aktówkę. Dickstein wszedł za nim do równie niechlujnego pomieszczenia biurowego i przystał na propozycję napicia się kawy. Rozmawiali po francusku. Dickstein miał akredytację mało znanego paryskiego magazynu “Science International”. Wyznał Pfafferowi, że jego ambicją jest dostać pracę w “Scientific American”.

– O czym pan pisze obecnie? – zapytał Pfaffer.

– Zatytułowałem ten artykuł TM. – Po czym wyjaśnił znaczenie skrótu: – Tajemniczy Materiał. W Stanach Zjednoczonych wciąż ginie paliwo radioaktywne. Dowiedziałem się, że tu, w Europie, istnieje międzynarodowy system zabezpieczania takich materiałów.

– Zgadza się – przytaknął Pfaffer. – W państwach członkowskich kontrolę nad substancjami radioaktywnymi sprawuje Euratom. Przede wszystkim posiadamy pełną listę instytucji cywilnych, które mają do czynienia z takimi substancjami, począwszy od kopalń, poprzez zakłady produkcyjne, magazyny i reaktory, na zakładach przetwórczych skończywszy.

– Powiedział pan: instytucje cywilne.

– Tak. Wojskowe znajdują się poza naszymi kompetencjami.

– Proszę kontynuować. – Dickstein chciał, by Pfaffer mówił jak najwięcej i nie zdołał się zorientować, jak ograniczoną wiedzę ma on sam na ten temat.

– A zatem – ciągnął Pfaffer – weźmy na przykład fabrykę wytwarzającą składniki paliwa ze zwykłej rudy uranu. Surowiec dostarczany do fabryki zostaje zważony i przebadany przez inspektorów z Euratomu. Wszystkie dane trafiają do komputera Euratomu, a następnie porównuje się je z informacjami otrzymanymi od inspektorów z firm sprzedających surowiec. W tym wypadku z kopalni rudy uranu. Komputer wykaże najmniejszą różnicę pomiędzy ilością wysłanego i odebranego surowca. Podobnych pomiarów ilościowych i jakościowych dokonuje się na materiale, który opuszcza fabrykę. Ich wyniki zestawiane są następnie z informacjami od inspektorów w miejscach, gdzie paliwo ma zostać wykorzystane – na przykład w elektrowniach atomowych. Ponadto waży się i bada materiał zużyty. Taki system inspekcji wraz z podwójną kontrolą jest stale stosowany i dotyczy także ostatecznego rozmieszczenia odpadów radioaktywnych. Wyniki zestawia się co najmniej dwa razy w roku.

– Rozumiem – Dickstein czuł się przytłoczony i beznadziejnie zniechęcony. Niewątpliwie Pfaffer przesadzał, mówiąc o sprawności systemu, ale jeśli nawet w połowie była to prawda, ich komputery i musiałyby zarejestrować ulotnienie się stu ton rudy uranowej. Po to, by Pfaffer gadał dalej, Dickstein odezwał się znowu: – Zatem wasze komputery cały czas rejestrują lokalizację każdej okruszyny uranu w Europie?

– Na terenie państw członkowskich – we Francji, Niemczech, Włoszech, Belgii, Holandii i Luksemburgu. I nie tylko uranu, lecz wszystkich substancji radioaktywnych.

– A jeśli chodzi o transport?

– Każdy szczegół musi być przez nas zaakceptowany.

Dickstein zamknął notatnik.

– Wygląda na to, że macie bardzo sprawny system. Czy mógłbym zobaczyć, jak to działa w praktyce?

– To nie zależy od nas. Musiałby się pan skontaktować z władzami do spraw energii atomowej danego państwa członkowskiego i poprosić o zezwolenie wizytowania danego obiektu. Czasem organizuje się w niektórych z nich wycieczki z przewodnikiem.

– Czy mógłbym otrzymać jakiś spis telefonów?

– Oczywiście. – Pfaffer wstał i otworzył szafę z aktami.





Dickstein rozwiązał jeden problem tylko po to, by stanąć przed i

Pfaffer wręczył mu ulotkę odbitą na kserografie. Dickstein złożył ją i schował do kieszeni.

– Dziękuję panu za pomoc – powiedział.

– Gdzie się pan zatrzymał? – spytał Pfaffer.

– W “Alfie” naprzeciwko dworca.

Pfaffer odprowadził go do drzwi.

– Życzę miłego pobytu w Luksemburgu!

– Postaram się, by był jak najmilszy – obiecał Dickstein i uścisnął mu dłoń.

Dickstein odkrył tę sztuczkę w dzieciństwie, gdy przesiadywał ze swoim dziadkiem w małym pokoiku nad piekarnią na Mile End Road i zmagał się z rozróżnieniem dziwacznych liter hebrajskiego alfabetu, idea polegała na tym, by wyodrębnić i zapamiętać jakiś jeden konkretny znak, nie zwracając uwagi na pozostałe. Sztuczka przydała się przy zapamiętywaniu twarzy ludzi z Euratomu.

Późnym popołudniem stał przed gmachem Jeana Mo

Diamencik była pulchną kobietą dobrze po trzydziestce, bez obrączki. Jej imię nasunął Dicksteinowi kryształowy odblask oprawek jej okularów. Nat szedł za nią po parkingu, gdzie wbiła się za kierownicę białego fiata 500. Wynajęty peugeot Dicksteina stał obok.

Przejechała most Adolfa, prowadząc wóz źle, choć powoli, i dojechała do małej wioski o nazwie Mondorf-les-Baines leżącej mniej więcej piętnaście kilometrów na południowy wschód od miasta. Zaparkowała na brukowanym podwórku przed domem zbudowanym na planie kwadratu. Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka.

Wioska była atrakcją turystyczną, biły tu gorące źródła. Dickstein zawiesił sobie na szyi aparat fotograficzny i krążył w pobliżu, mijając dom Diamencika kilka razy. Raz zobaczył, przez okno, jak Diamencik podaje jedzenie jakiejś starszej kobiecie.

Mały fiat stał przed domem aż do północy, gdy Dickstein odjechał.

Diamencik nie okazała się strzałem w dziesiątkę. Stara pa

Trzy dalsze dni nie przyniosły nic nowego. Przy Zapacie, Tłustym Zadku i Tony Curtisie zostały puste miejsca.