Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 112

Wyszukiwanie najlepszych ludzi było specjalnością Perota. Chociaż zrobił wspaniałą karierę o własnych siłach, jedną z największych w historii Ameryki, nie był wcale najlepszym na świecie ekspertem od komputerów ani najlepszym biznesmenem, ani nawet najlepszym dyrektorem. W jednym jednak był dobry: potrafił wybrać właściwego człowieka, dostarczyć mu środków oraz motywacji, a następnie pozwolić mu samodzielnie wykonać zadanie.

Teraz, kiedy dojeżdżał do Denver, zadawał sobie pytanie: „Kto jest najlepszym na świecie specjalistą od uwalniania więźniów?”

Potem przypomniał sobie Bulla Simonsa.

Żywa legenda armii amerykańskiej, pułkownik Arthur D. Simons potocznie zwany Bullem – „Bykiem” trafił na pierwsze strony gazet w listopadzie 1970 roku, kiedy z drużyną komandosów przeprowadził nalot na obóz jeniecki w Son Tay, dwadzieścia trzy mile od Hanoi, próbując uwolnić amerykańskich jeńców woje

Patrząc przez przednią szybę, Perot wyobraził sobie postać Simonsa na tle wirujących płatków śniegu. Wysoki mężczyzna, prawie sześć stóp wzrostu, z barami niedźwiedzia, o krótko przyciętych siwych włosach i krzaczastych, wciąż czarnych brwiach. Po obu stronach wielkiego nosa biegły głębokie bruzdy aż do kącików ust, nadające jego twarzy wiecznie gniewny wyraz. Miał wielką głowę, duże uszy, mocną szczękę i najpotężniejsze ręce, jakie Perot widział w życiu. Ten człowiek wyglądał, jakby wyciosano go z jednego bloku granitu.

Spędziwszy z nim dzień Perot pomyślał: „Świat pełen jest imitacji, ale ten facet jest prawdziwy”.

Tego dnia i w następnych latach Perot sporo się dowiedział o Simonsie. Największe wrażenie zrobił na nim stosunek podwładnych Simonsa do swego dowódcy. Simons przypominał mu Vince’a Lombardi, legendarnego trenera „Green Bay Packers”: wywoływał w podwładnych uczucia oscylujące pomiędzy strachem, szacunkiem, podziwem i uwielbieniem. Był postacią imponującą i miał gwałtowne usposobienie – ciągle przeklinał i potrafił wrzasnąć na żołnierza: „Rób, co ci każę, sukinsynu, bo inaczej rozwalę ci łeb!” – ale to nie wystarczało, żeby podbić serca sceptycznych, zaprawionych w boju komandosów. U Simonsa pod twardą powłoką kryło się twarde wnętrze.

Ulubioną rozrywką podwładnych Simonsa było opowiadanie o jego wyczynach. Chociaż zbudowany był jak byk, jego przezwisko nie wzięło się z tego, tylko zgodnie z legendą pochodziło od pewnej żołnierskiej gry zwanej „zagroda byka”. Wykopywano głęboki na sześć stóp dół, do którego wchodził jeden człowiek. Istotą zabawy było ustalenie, ilu ludzi potrzeba, żeby wyciągnąć tego człowieka z dołu. Simons uważał, że to głupia zabawa, ale pewnego razu namówiono go, żeby wziął w niej udział. Żeby go wyciągnąć, potrzeba było piętnastu ludzi. Kilku z nich spędziło noc w szpitalu z połamanymi palcami, rozkwaszonymi nosami i głębokimi ranami od ugryzień. Od tego właśnie czasu Simonsa nazywano Bykiem.

Perot dowiedział się później, że ta historyjka była mocno naciągana. Simons uczestniczył w zabawie niejeden raz, zwykle wystarczało czterech ludzi, żeby go wyciągnąć. I nikt nigdy nie miał połamanych kości. Simons po prostu należał do takich, o których opowiadano legendy. Zasłużył na lojalność swoich podwładnych nie dzięki pokazom brawury, ale dzięki rzetelnym wojskowym umiejętnościom.

Z nieskończoną cierpliwością planował drobiazgowo każdą akcję. Był ostrożny, jedno z jego stałych powiedzeń brzmiało: „Nie musimy aż tak ryzykować”. Chlubił się też tym, że nie stracił w akcji ani jednego człowieka.

Podczas wojny w Wietnamie Simons dowodził operacją „Biała Gwiazda”. Dotarł do Laosu ze stu siedmioma ludźmi i zorganizował dwanaście batalionów spośród członków plemienia Mao do walki z Wietnamczykami. Jeden z batalionów przeszedł na stronę wroga, biorąc do niewoli część „Zielonych Beretów” Simonsa. Simons wylądował helikopterem w obrębie umocnień, gdzie zajmował pozycję zdradziecki batalion. Na widok Simonsa laotański pułkownik wystąpił naprzód, stanął na baczność i zasalutował. Simons kazał mu natychmiast uwolnić jeńców, zapowiadając, że w przeciwnym razie wezwie bombowce i zniszczy cały batalion. Pułkownik uwolnił jeńców. Simons zabrał ich ze sobą, a potem i tak wezwał bombowce. Po trzech latach Simons wrócił z Laosu ze wszystkimi stu siedmioma ludźmi. Perot nigdy nie sprawdzał wiarygodności tej legendy. Podobała mu się właśnie w takiej wersji.

Po raz drugi Perot spotkał Simonsa po wojnie wietnamskiej. Perot praktycznie przejął na własność pewien hotel w San Francisco i wydał trzydniowy bankiet dla powracających jeńców woje





Przed rozpoczęciem przeglądu defilady Perot poprosił Simonsa, aby porozmawiał ze swoimi komandosami i ostrzegł ich przed reakcją demonstrantów.

– W San Francisco aż za często odbywają się antywoje

Simons popatrzył na Perota. Po raz pierwszy Perot doświadczył wówczas na sobie „spojrzenia Simonsa”. Poczuł się jak największy głupiec na świecie. Żałował, że w ogóle otworzył usta. Pragnął się zapaść pod ziemię.

– Już z nimi rozmawiałem – oznajmił Simons. – Nie będzie żadnych kłopotów.

Tego weekendu i później Perot poznał Simonsa lepiej i odkrył i

Perot i Simons, dwie silne, władcze osobowości, unikali konfliktów w ten sposób, że trzymali się od siebie z daleka. Nigdy się nie zaprzyjaźnili. Perot, w przeciwieństwie do Margot, nigdy nie mówił Simonsowi po imieniu: Art. Podobnie jak większość ludzi Perot nigdy nie wiedział, co Simons myśli, dopóki sam mu tego nie powiedział. Perot pamiętał pierwsze spotkanie z Simonsem w Fort Bragg. Przed wejściem na mównicę zapytał Lucille, żonę Simonsa: „Jaki jest naprawdę pułkownik Simons?” Lucille odpowiedziała: „Och, to taki duży pluszowy niedźwiadek”. Perot powtórzył to w swoim przemówieniu. Uczestnicy akcji w Son Tay zrywali boki ze śmiechu. Simons nawet się nie uśmiechnął.

Perot nie wiedział, czy ten nieprzenikniony człowiek zgodzi się uwolnić dwóch pracowników EDS z irańskiego więzienia. Czy Simons był wdzięczny za przyjęcie w San Francisco? Być może. Po tym przyjęciu Perot sfinansował wyprawę Simonsa do Laosu w poszukiwaniu zaginionych w akcji żołnierzy amerykańskich, którzy nie wrócili razem z jeńcami woje