Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 105 из 106

Caren Beamish rozmawiała z kimś przez hotelowy telefon.

– Przyślijcie tutaj natychmiast kogoś z ochrony – usłyszała Jea

Pod tacą miała kopie oświadczenia dla prasy, które napisała poprzedniego dnia wieczorem i które powieliła Lisa.

– Tutaj są wszystkie szczegóły – powiedziała, rozdając je siedzącym w pierwszych rzędach. – Z tych ośmiu embrionów rozwinęło się i urodziło ośmiu chłopców. Do dzisiaj żyje ich siedmiu. Łatwo ich poznać, ponieważ wszyscy są podobni do siebie jak dwie krople wody.

Po minach dzie

Mniej więcej w tej chwili pan Oliver miał wprowadzić na salę Harveya, żeby wszyscy mogli zobaczyć, że wygląda tak samo jak Steve i być może jak George Dassault. Ale żadnego z nich nie było. Nie czekajcie z tym zbyt długo!

– Można by pomyśleć, że są jednojajowymi bliźniętami – kontynuowała – i rzeczywiście mają wszyscy identyczne DNA, ale urodziło je osiem zupełnie różnych matek. Prowadzę badania nad jednojajowymi bliźniętami i właśnie zagadka bliźniaków, które mają różne matki, naprowadziła mnie na trop tej haniebnej historii.

Drzwi sali otworzyły się nagle na oścież. Jea

– Proszę państwa, ta pani cierpi na załamanie nerwowe i została niedawno zwolniona z pracy – oznajmił zdyszanym głosem, jakby przed chwilą biegł. – Prowadziła badania finansowane przez Genetico i żywi teraz urazę do firmy. Ochrona hotelu aresztowała przed chwilą jej wspólnika. Proszę pozostać na miejscu. Kiedy ją wyprowadzą, będziemy kontynuować naszą konferencję.

Jea

Na salę wbiegł umundurowany strażnik i Berrington przywołał go do siebie.

Zdesperowana Jea

– Widzę, że ma pan przed sobą kilka dokumentów, panie Madigan – powiedziała. – Nie sądzi pan, że lepiej będzie sprawdzić całą historię, zanim pan je podpisze? Przypuśćmy tylko, że mam rację; niech pan pomyśli, ile pieniędzy będzie pan musiał wypłacić tym kobietom.

– Nie mam w zwyczaju podejmować decyzji na podstawie rewelacji, których autorami są pacjenci szpitali psychiatrycznych – odparł.

Kilku dzie

– Miałam nadzieję – zwróciła się do publiczności – że na poparcie moich słów pokażę państwu dwóch albo trzech klonów. Niestety nie zjawili się.

Teraz roześmiało się więcej osób i Jea

Strażnik złapał ją pod ramię i pociągnął silnie w stronę drzwi. Mogła mu się wyrwać, ale to nie miało sensu.

Mijając Berringtona, zobaczyła, że się uśmiecha. Łzy napłynęły jej do oczu, ale powstrzymała je i podniosła wysoko głowę. Niech was wszystkich diabli wezmą, pomyślała; któregoś dnia przekonacie się, że miałam rację.

– Czy może pan kontynuować, panie Madigan? – usłyszała za sobą głos Caren Beamish.

Kiedy Jea

Jea

To musiał być George Dassault. Przyleciał! Lecz jeden nie wystarczał – potrzebowała dwóch, żeby udowodnić, że ma rację. Gdyby tylko pojawił się Steve albo pan Oliver z Harveyem!

A potem, z porażającą radością zobaczyła drugiego klona. To musiał być Henry King. Wyrwała się strażnikowi.

– Spójrzcie! – krzyknęła. – Spójrzcie tutaj!

W tym samym momencie na salę wszedł trzeci klon. Po czarnych włosach domyśliła się, że to Wayne Stattner.

– Spójrzcie! – powtórzyła. – Przyjechali! Są identyczni!

Wszystkie kamery odwróciły się od podium i skierowały na nowo przybyłych. Błysnęły światła fleszów.

– Mówiłam wam! – zawołała z triumfem do dzie





Uświadomiła sobie, że poniosły ją emocje, i próbowała się uspokoić, ale nie było to łatwe – tak bardzo czuła się szczęśliwa. Kilku reporterów podbiegło do klonów, chcąc zadać im pytania. Strażnik ponownie złapał ją pod ramię, ale znajdowali się teraz w środku tłumu i nie mogła się i tak ruszyć.

Z tyłu usłyszała usiłującego przekrzyczeć tłum Berringtona.

– Szanowni państwo, proszę o uwagę! – Gniew w jego głosie prędko ustąpił miejsca rozdrażnieniu. – Chcielibyśmy kontynuować konferencję prasową.

Jego prośby nie odnosiły żadnego skutku. Reporterzy zwietrzyli prawdziwą sensację i nie interesowały ich już drętwe przemówienia.

Kątem oka Jea

Młody dzie

– Jak dowiedziała się pani o tych eksperymentach? – zapytał.

– Jestem doktor Jean Ferrami – odpowiedziała – i pracuję na wydziale psychologii Uniwersytetu Jonesa Fallsa. W trakcie moich badań natrafiłam na grupę ludzi, którzy wydawali się jednojajowymi bliźniętami, ale nie byli spokrewnieni. Zainteresowałam się sprawą. Berrington Jones próbował wyrzucić mnie z pracy, ponieważ nie chciał, bym odkryła prawdę. Mimo to udało mi się ustalić, że klony powstały w wyniku wojskowego eksperymentu, który przeprowadzono w Genetico.

Przerwała na chwilę i rozejrzała się po sali. Gdzie był Steve?

Steve kopnął po raz kolejny i rura oderwała się w tumanie tynku i okruchów marmuru od umywalki. Opierając się o nią nogami, wygiął ją na bok, wysunął obręcz kajdanek i uwolniony zerwał się na nogi.

Trzymając lewą rękę w kieszeni, żeby ukryć zwisające z nadgarstka kajdanki, wyjrzał z łazienki.

Pokoik dla VIP-ów był pusty.

Nie wiedząc, co zastanie na sali konferencyjnej, wyszedł na korytarz.

Obok znajdowały się drzwi oznaczone napisem Sala Regencyjna. Trochę dalej stał na korytarzu, czekając na windę, jeden z jego sobowtórów.

Kim był? Facet masował nadgarstki, jakby go bolały, i miał na obu policzkach czerwony ślad, który mógł pozostawić ciasno ściągnięty knebel. To był Harvey, który spędził całą noc związany na łóżku.

Podniósł oczy i zauważył przyglądającego mu się Steve'a.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Było to niczym spojrzenie w lustro. Steve usiłował go rozgryźć, odczytać coś z jego twarzy i zajrzeć do serca, zobaczyć bakcyla, który doprowadził Harveya do złego. Ale nie udało mu się. Widział tylko podobnego do siebie mężczyznę, który szedł tą samą drogą, a potem skręcił w i

Oderwał oczy od Harveya i wszedł do Sali Regencyjnej.

W środku panowało straszne zamieszanie. Jea

– Jea

Zmierzyła go uważnym wzrokiem.

To ja, Steve! Tuż przy niej stała Mish Delaware.

– Jeśli szuka pani Harveya – powiedział do policjantki – stoi za drzwiami i czeka na windę.

– Potrafisz odróżnić, który jest który? – zapytała Mish, zwracając się do Jea

– Jasne – odparła. – Też gram trochę w tenisa – dodała, patrząc prosto w oczy Steve'a.

Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Jeśli grasz tylko trochę, nie należysz chyba do mojej ligi – stwierdził.

– Dzięki Bogu! – zawołała, zarzucając mu ręce na szyję. Steve pochylił się i pocałował ją w usta.