Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 54 из 68



– Czy tu w ogóle nie ma żadnych ludzi? – zastanawiał się na głos Kensicz, wpatrując się w poblask słońca, który wędrował równolegle do nich po lśniącej szynie pneumatycznej kolejki – Nie wiem, jak to właściwie jest, poza miastami. Przecież ktoś tu musi żyć?

– Są. Głównie nadzór techniczny, czasami podsyłają im zeków do łatania dziur. Nieciekawe towarzystwo. Nadzór składa się z zaufanych osób.

– Ciekawe, ilu ich jest? Tak w ogóle, ilu oni mają takich naprawdę swoich, niezastraszonych?

Hornen nie odpowiadał. Szli dobrym kursem, z prawidłową szybkością. Za dziesięć minut przekroczą na jednej trzeciej ciągu granicę Arpanu. Trzy minuty potem Hornen posadzi flajter pod koniczynką południowej przelotówki i estakady numer sześćdziesiąt siedem. Sayen dotrze w tym czasie na swój punkt.

W każdym razie powinien. Musi.

– Coś nie tak?

– Nie przeszkadzaj – mruknął Hornen, manipulując przy wzmacniaczu. Zgodnie z planem, Sayen powinien odezwać się do niego już przed dwoma minutami. Tymczasem nie wyczuwał go zupełnie. Nie wiedział, jak to rozumieć.

Sceny z dziwnego snu, z którego obudził się przed dwoma godzinami wracały uparcie, potęgując zamęt w jego głowie. Jakieś oderwane słowa, mgliste, niezrozumiałe obrazy… starał się je odpędzić podczas kilkudziesięciu minut spędzonych w tylnym przedziale flajtera, przy trenażerze. Tym bardziej rugował je ze świadomości teraz, gdy odzyskawszy sprawność mięśni i umysłu, przejął stery.

Kensicz siedział nieruchomo, zamyślony, z tym swoim nieprzytomnym, nie widzącym wzrokiem.

Powietrze gwizdało w uchylonym fletnerze. Otworzył skrytkę pod pulpitem i podłączył przewody wzmacniacza do amtexu. Trudno nazwać taki nastrój. On sam nie miał głowy, by szukać nazw dla własnych doznań. Normalne rozbieganie myśli, nerwowość, jak przed każdą robotą, nawet przed głupim rzuceniem flesza. Czuł jednak coś, czego dotąd nie znał. Jakiś nieokreślony lęk, dziwny niepokój wywołany tymi mglistymi, bladymi wspomnieniami se

Rząd wysokich na kilka metrów słupów. Dźwigają na sobie płaty gęstej, stalowej siatki, rozdzielające skupiska płaskich budynków stacji konserwacyjnych. Są już blisko. Bardzo blisko. Sayen, zgłoś się. Skurwielu, odezwij się wreszcie, bo jak nie… Bo jak nie, i tak robimy według planu. Jakby co, przewała będzie na twoim koncie. Marna pociecha, ale zawsze to miło, powiedzieć świętemu Piotrowi: „ja jestem w porządku”.

Znów skupisko długich, niskich magazynów. Bardzo blisko.

Nerwowo gmerał palcami przy wzmacniaczu, wprowadzając parametry fali Sayena. Drżącymi – lekko, prawie niezauważalnie – dłońmi podłączał rozłożone na kolanach przystawki do kostki fortexu, przyssanej do karku już od tylu godzin, że skóra dookoła piekła i swędziała jak sto nieszczęść.

– Siedź teraz cicho, poeto. Będę łapał Sayena.

Nie patrzył na niego. Zamknąć oczy. Skupić się.

To wcale nie jest takie proste, uspokoić się i skupić. Po prostu nie myśleć o niczym i skoncentrować się na własnej koncentracji. Włączony wzmacniacz powodował lekki, uparty szmer pod czaszką.

Zamknąć oczy i głęboko wciągać powietrze, potem przejść na ten wariacki wdecho-wydech. Tak to miało być, zdaje się. Teraz żałował, że na wszelki wypadek nie przećwiczył lepiej wywoływania. Według planu on miał tylko odbierać Sayena. Ale w planie wyraźnie coś się rypało.



Przez gasnącą świadomość przedarła się myśl, że znowu popełnia głupstwo. O nie, za dużo tego jak na jedną akcję. Trzymać się planu i tyle. Nie trzęś portkami, fajterze, rób swoje i nie próbuj być mądrzejszy od szefa! Jeżeli Sayen milczy, to znaczy, że ma po temu powody. Może coś się zmieniło, może wie, że są na nasłuchu bezpieczniaków? Ale niech nic nie przekazuje, niech tylko da poczuć przez ułamek sekundy, że jest, że wszystko w porządku, robimy. Daj się wyczuć, Sayen. Daj się tylko wyczuć, skurwielu.

Zdecydował się. Sięgnął ręką do wzmacniacza, żeby go odłączyć.

Nie zdążył.

To przyszło nagle, jak trafienie w łeb smugą udarowego miotacza. Aż zwinął się, lecąc głową na tablicę rozdzielczą. Kątem oka zobaczył, jak Kensicz szarpie się nagle w fotelu, wyciąga ku niemu ręce, chcąc chwycić go, nim rąbnie czołem w zegary.

Potężny strumień myśli, chwycony namiernikiem wzmacniacza, wdarł mu się nagle do głowy, rozsadzając ją niemal.

Ból

Stalowe kleszcze zaciskające się na żebrach trudno oddychać trudno poruszać lewa ręka zdrętwiała z bólu Nie teraz Jeszcze nie teraz muszę to zrobić a potem

Potem rób co chcesz ale daj mi jeszcze te kilka dni Choć godzinę pół piętnaście minut Tylko tyle żebym zdążył odciągnąć ochronę namieszać im w połączeniach

Jeśli ty jesteś jeśli mnie słyszysz Boże jeszcze chwilę Ja wiedziałem że to się może tak skończyć Nie wolno bezkarnie przeciążać mózgu Ale musiałem nie wahałem się warto zapłacić za taką rozgrywkę Tylko jeszcze nie teraz daj mi to dokończyć oni sami sobie nie poradzą nie znają nawet do końca planu nie wiedzą jak odciągnąć ochroniarzy z północnego skrzydła Oni sami nie dadzą rady stracę Kensicza Muszę ich poprowadzić Błagam cię Boże błagam Wielki Graczu jeszcze chwila życia potem Już choćby tylko samego Bordena niech to będzie potem daj mi tylko dokończyć

Potworny ból trudno się poruszyć flajter prześlizguje się nad dachami jeszcze tych kilkanaście minut

Jak ty grasz jak ty grasz Kto cię nazwał wszechmogącym i najmądrzejszym trzeba być wariatem kasować tak świetnie rozłożoną partię teraz właśnie teraz tuż przed ostatnim ruchem kiedy już wszystko gotowe do ciosu Ty chcesz zdjąć z planszy najważniejszą figurę

Pomyśl błagam zastanów się nie niszcz tego nie przeszkadzaj mi do cholery

To ja rozgrywam ten gambit Nie mieszaj się Wielki Graczu Nie psuj mi przecież ja muszę wygrać inaczej nikt już nie zbawi tego świata Nikt ich nie zbawi nie wyzwoli Daj mi ich ocalić Daj mi dokończyć grę nie bądź szaleńcem

Czy Ciebie nie obchodzi ten świat ten podobno twój świat ci ludzie których ukochałeś podobno Więc dlaczego każesz im cierpieć dlaczego dozwoliłeś żeby tym twoim światem zawładnęły przebiegłe skurwysyny nie próbowałeś im przeszkodzić tylko siedzisz gdzieś na tronie w swym majestacie nie zniżasz się wolisz przesypywać proch gwiazd w klepsydrze nieba Czy spałeś kiedy to swołoctwo się lęgło i rozpełzało po całym kosmosie czy spałeś kiedy Milen ze swoimi draniami brał ten świat za pysk nie strąciłeś go piorunem z tej piramidy ludzkich ciał A teraz zabierasz tylko najlepszych Którzy z nimi walczyli Czy ty spałeś czy może trzymasz z nimi

O Boże ten ból oddal ode mnie śmierć jeszcze na chwilę Słyszysz wołam cię Graczu odezwij się To moja partia ja sięgnąłem rękami poprzez ludzkość spętaną między betonem szkłem stalą elektrycznością krążącą w indukcyjnych pętlach Patrz jak rozstawiłem figury patrz jak je poprowadziłem lepiej od ciebie Ty nie umiałeś zbawić świata może nie chciałeś Ja to zrobię wiem jak to zrobić oczyścić ten śmietnik ludzki naprawić twoje sknocone dzieło Co ty możesz zrobić większego Boże Więc nie przeszkadzaj mi teraz skoro zostawiłeś ludzi swojemu losowi to nie wtrącaj się już bądź konsekwentny Słyszysz

Odezwij się do mnie Daj mi żyć ja muszę bo powiem bo krzyknę że wcale cię nie ma że wszystko jest tylko serią przypadków chaosem nad którym tylko przebiegły i zimny umysł wyprany z resztek uczciwości z wszelkich atawistycznych odczuć może zapanować że nie ma miłości ani prawości tylko reakcje chemiczne w komórkach mózgu gdzie też może sięgnąć lancet naukowca Odezwij się bo umrę widząc że to jednak Borden miał rację a nie ja To nie może nie może nie może tak być bo ten świat nie miałby krztyny sensu oszczędź mi takiej goryczy na koniec daj mi żyć zostaw mnie Jakim prawem psujesz mi grę pozwalasz zatrzymać im historię wtrącić świat w powolne konanie degenerację i rozpad