Страница 13 из 68
Nie umiał tego wyjaśnić. Poczuł, że zasycha mu w gardle.
– Nie podoba mi się to, Faetner. – Blom mówił trochę szybciej, podnosząc nieznacznie głos. – Nie podoba mi się, kiedy ktoś próbuje realizować za moimi plecami jakieś swoje pomysły. Ja też uważam, że udział armii w naszym przedsięwzięciu jest za duży, że będzie się ona potem zbyt wiele domagać. Ale wiem, jak sobie z tym poradzić. Na pewno nie przez zmienianie w ostatniej chwili planów. Jakim prawem pion pozwala sobie na poprawianie mojego planu? I to pański pion? Czy wreszcie coś od pana usłyszę, Faetner?
– Jestem zaskoczony nie mniej od pana – powiedział w końcu. – Nie wiem, co Sayenowi przyszło do głowy. Policzę się z nim, gdy już będzie po wszystkim.
Blom również podniósł się i podszedł do okna.
– Zapewne ma przy sobie kupę pańskiego sprzętu?
– Nie zdążą się do tego dokopać. Był pobierany na moje osobiste zlecenie, z kodem ścisłego utajnienia. Poza mną jest pan w tej chwili jedyną osobą w strefie, która może wydobyć tę informację.
– Oczywiście. Ukręcę łeb tej sprawie. Na to pan przecież liczył, był pan tego pewien od samego początku… – Senator odwrócił się nagle świdrując go wzrokiem. – Czy pan zdaje sobie sprawę z powagi naszego zadania? Czy jest pan w stanie pojąć, na jakie niebezpieczeństwo naraża pan całą operację?
– Nie możemy go teraz odwołać. Ani skontaktować się z nim, to zbyt wielkie ryzyko.
– Niech pan siada, Faetner.
Usiadł posłusznie. Fotel wydawał mu się odrobinę twardszy, niż przedtem.
– Więc to daje panu pewność… za późno już, żeby go odwołać. Mały szantażyk? A może pan chciał żeby Mokarahn się do czegoś dokopał? Pan mógł wpisać Sayena ponownie do rejestru i właśnie z rejestru wybrać mu współpracownika. Zabezpiecza się pan, na wszelki wypadek? Dureń z pana…
– Ależ, panie senatorze!
Blom uciszył go stanowczym ruchem dłoni. Nadal stał przy oknie, jakby wypatrywał czegoś przez uchylone lekko zasłony.
– Zmierzcha się, Faetner – zmienił nagle temat. – Pan wie dobrze, co będzie się działo w chwili upadku Ouentina. Tylko dwie osoby mogą zapanować nad tym żywiołem, który się rozpęta. Dopóki Borden nie wie o niczym, załatwimy go bez problemu. Potrafię już potem rozmówić się z Dravim. Przez parę dni trzeba będzie chodzić na ostrzu brzytwy. Zginie wielu ludzi. Porządnych, oddanych nam ludzi, którzy mogliby zrobić jeszcze wiele dobrego dla Terei.
O co mu chodzi? Blom i wyrzuty sumienia? Śmieszne.
– Odpowiedzialność za to nie spada na nas, panie senatorze. Chyba należymy do ostatnich, którzy pamiętają szczytne cele secesji. Może nas ostatnich ożywia jej wielki duch. Nie wolno dopuścić, by teraz Borden z Ouentinem zaprzepaścili wszystko. Teraz, gdy wreszcie udało nam się zapanować nad tłumem i możemy w spokoju przystąpić do realizacji celów najistotniejszych…
– Dobrze pan mówi, Faetner. Tak, poszliśmy w złym kierunku. By zrealizować ideę Milena, musieliśmy najpierw zwalczyć wrogie siły. System ochro
– Przedstawiłem panu jego odczyt charakterologiczny i wszystkie dane. Sam pan domagał się, aby to właśnie jemu powierzyć wykonanie akcji. I myli się pan, posądzając mnie. W przekazanych Sayenowi instrukcjach nie zmieniłem ani zdania, ani literki. Nie wiem, dlaczego postępuje inaczej. Być może zaszło coś nieprzewidzianego… To zdolny chłopak, wierzę w niego.
Może zbłądził z nadmiaru dobrych chęci, ale na pewno zrobi, co do niego należy.
– Jest już za późno, żeby cokolwiek zmieniać. Lawina ruszyła, teraz muszę czekać. Wie pan o tym doskonale. Zawiodłem się na panu, Faetner. Nie wierzę, aby Sayen odważył się działać samodzielnie, gdyby nie był do tego w jakiś sposób zachęcony przez pana. Oszukał mnie pan.
– Panie senatorze, rozumiem pańskie obawy, ale…
– Niech pan siedzi, Faetner. Proszę, niech mi pan nie utrudnia życia. To się jeszcze może panu przydać. Poinformowałem pański Instytut, że wyjeżdża pan na kilka dni do strefy rządowej. Decyzja w pańskiej sprawie nie jest pilna. Zanim ją podejmę, proszę tymczasem korzystać z mojej gościny.
Zimny dreszcz, od stóp do głów.
Interkom. Trzask drzwi.
– Proszę odprowadzić pana pułkownika do jego pokoju.
Rozdział 9
„Przestałem pytać się, dlaczego
powtarzam tylko „tak już jest”
już nic mnie nie jest w stanie zdziwić
powoli przyzwyczajam się
Po prostu jestem już dorosły…”
Get Kensicz, wyk. zesp. „Spideren” (Archiwum HTT; fragment koncertu zarejestrowanego 4. 13. 49. dla programu 3 HTT. Materiał odrzucony przez komisję kwalifikacyjną rady programowej z uwagi na brak wartości artystycznych).
Dopiero wchodząc do windy sięgnął ręką za kołnierz i wyłączył wzmacniacz. Przez całe ciało przebiegł zimny, nieprzyjemny dreszcz. Kabina pędziła na czternaste piętro, a Sayen kręcił głową masując dłonią kark i powoli poddając się błogiemu uczuciu odprężenia. Zerknął przelotnie na zegarek. Dwie godziny. Ładny spacerek, dwie godziny namierzania przechodniów. Lubił tak robić. Nigdy by się nie przyznał, że czytanie tylu szarych, przepływających wokół mózgów sprawiało mu jakąś masochistyczną przyjemność. Dawało mu parę godzin goryczy, kiedy pomimo naprężonej do granic możliwości uwagi nie znajdował w nich nic prócz znużenia, apatii, pustki i małości. Bezgranicznej małości. Dawało mu też parę godzin nadziei, że może tym razem… że znajdzie kogoś godnego uwagi.
To się zdarzyło tylko raz. Pamiętał dokładnie. Raz jeden, jedyny, szedł wtedy za tym człowiekiem krok w krok, przez parę godzin. Nic nie widząc, nic nie słysząc, postępując po prostu za jego emanacją, jak za błędnym ognikiem unoszącym się w bezkresnym mroku. Przerażony staruszek chciał już wzywać mundurowego, nie domyślając się, że śledzący go półprzytomnie facet nosi w kieszeni blachę Instytutu. A może się właśnie tego domyślał, bo w końcu nikogo nie wezwał, tylko skołował Sayena w podwójnej bramie i uciekł.
No, i jeszcze Hornen. To drugi przypadek, kiedy wyczuł w kimś ten ognik. Kiedy tylko go spotkał, wiedział już, że do współpracy musi wybrać właśnie jego.
Był taki czas, że zmuszał swój mózg do potwornego wysiłku przez sześć, siedem godzin dzie
Winda zatrzymała się. Kilka kroków, przyłożenie klucza do drzwi. Cichy pisk zamka i szelest odskakujących rygli. Wszedł do obszernego mieszkania, o standardzie znacznie przewyższającym średnią. Oficjalnie należało ono do urzędnika Biura Planów, nieżyjącego już od trzech lat. Faktycznie – do Wydziału Operacyjnego. W całym Arpanie było kilkadziesiąt takich mieszkań, wykorzystywanych czasem do różnych akcji specjalnych, ale na co dzień pustych.