Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 68



– Nie podał… – zaraz się rozpłacze, cholera. I nagle Tonkai poczuł ciarki na plecach. Mokarahn opuszczający swoje biuro tak nagle, o tej porze? Bez podania sekretarce żadnych informacji, bez poinformowania o tym podwładnych i udzielenia im instrukcji na czas swojej nieobecności? Facet, który plan dnia ma rozpisany co do sekundy, nawet cygara zapala zawsze o tej samej, uświęconej rytuałem porze? To tak, jakby atomowy tajmer zatrzymał się nagle i wypisał na czytniku „biorę sobie urlop”. O kurwa, co się dzieje?

– Najpierw był tu jakiś sierżant od szperaczy… a teraz wszyscy dobijają się do pułkownika, ja naprawdę nie wiem…

Kręciła się na siedzeniu, jak na szpilkach. Kręć się, kręć cholero głupia. Bez słowa obrócił się i wyszedł, sztywny, jakby nagle coś zmroziło mu ręce i nogi. Nerwowo przygładził włosy. Zdawało mu się, że stanęły dęba, jak szczotka. Jeżeli… nie, absolutnie niemożliwe. Absolutnie. Za silny jest, żeby mu coś takiego zrobili. Prędzej on by komuś… kurwa mać…

Dopiero pod drzwiami gabinetu jako tako doszedł do siebie. Nic, trzeba trzymać fason. Może się jakoś wybroni. Prowadzimy śledztwo dalej, jak gdyby nigdy nic. Może dobrze znaleźć jakiś pretekst do opuszczenia na chwilę biur wydziału?

Do własnego biura wszedł energicznie, trzaskając drzwiami. Fagas już sobie poszedł. Draun i Boley siedzieli zakopani po uszy w wydrukach.

– Draun – zawołał od progu, może nieco za głośno. – Dane o Sayenie już przyszły?

– Nadal czekamy, panie kapitanie.

– Chcę mieć wreszcie aktualne dane o wszystkich jego kontaktach. To samo dotyczy Hornena i Kensicza. Sprawdzać każdego co do sekundy, nawet zupełne duperele. Pospolitniacy coś przysłali?

– Nic, panie kapitanie.

– Szukać dalej. Wracam za jakąś godzinę. Chcę sprawdzić, co z Wondenem.

– Wezwać flajter? – spytał przytomnie Boley.

– Pojadę swoim wozem – wyciągnął z szuflady bransoletkę komunikatora i założył ją demonstracyjnie na rękę. – O wszystkim chcę wiedzieć natychmiast. Moją falę znacie. A ty czego tu jeszcze siedzisz? – ryknął znienacka na Boleya. – Miałeś się zająć tą dziwką Kensicza!

Boley zmył się od razu. Tonkai dopiął bransoletkę i ruszył do windy.

Co się dzieje? Co się dzieje z Mokarahnem, kurwa mać?!

Rozdział 8

„…trudno zresztą spodziewać się czegoś lepszego niż tylko bezmyślnego piętrzenia jazgotu i obezwładniających swą miałkością oraz głupotą, wywrzaskiwanych do przesterowanych mikrofonów rymowanek, po zniesmaczonych przyzwoitym życiem młodocianych malkontentach, którzy zamiast w szkole wolą zdobywać wiedzę o świecie w ponurych spelunkach i rynsztokach…”

Buns Legans „Komu to służy” (dodatek kulturalny do „Zorzy Wolności” nr 124/49).

– Ten Sayen Met… on tak się nazywa, prawda? – senator Blom podniósł swoje wodniste oczy na dyrektora Instytutu Rozwoju Społeczeństwa w Arpanie.

– Tak – przytaknął Faetner.

– Zastanawiam się, czy wybrał pan odpowiedniego człowieka. Bardzo wiele od niego zależy. Obawiam się, że jest najsłabszym ogniwem akcji.

– Wszyscy ryzykujemy – Faetner poluzował węzeł krawata. Pomimo klimatyzacji w pokoju było duszno. – To typ niezwykle zrównoważony i przebiegły. Myślę, że sobie poradzi. I, co najważniejsze, chorobliwie ambitny. Stoi przed szansą wielkiej, błyskotliwej kariery. Fiasko tej sprawy to dla niego koniec.

– Dla nas też. A drugi? – Blom pochylił się, opierając dłoń z papierosem o kolano.

– Hornen Ast? To wybór Sayena. Chodziło mi o kogoś takiego, kto ma u nas sporą teczkę, o któregoś z fajterów Roty. O ile wiem, Hornen spełnia wymogi.

– Aż za dobrze. Czy pan wie, że Hornen Ast umieszczony był w rejestrze ludzi obdarzonych zdolnościami specjalnymi? Klasa B. Co więcej, przyjmując Sayena na kurs, zapomnieliście wykreślić go z kartoteki. Dziś rano przeprowadzono rutynową kontrolę uzdolnionych. Rozpoczęto poszukiwania. To jest właśnie powód, dla którego pozwoliłem sobie pana do nas fatygować. Faetner skrzywił się, sięgając po kieliszek.



– Czy to pewne?

– Nie mam niepełnych wiadomości. Mokarahn zajął się tym energicznie, aż nie miał czasu powiadomić swoich bezpośrednich przełożonych. Nie sądzę, żeby już coś zwęszył, ale może nam sprawić jakieś kłopoty. To pewien problem.

Pewien problem. Mokarahn oddałby pół życia, by go wykończyć, Faetner wiedział o tym doskonale.

– Sprawą zajmuje się jego człowiek – ciągnął Blom. – Niejaki Tonkai.

– Ten młody karierowicz? Znam go. O ile pamiętam, trzyma się Mokarahna rękami i nogami. Trudno by było się z nim dogadać.

Faetner podniósł się z fotela i przeszedł kilka razy po pokoju. Zatrzymał się na chwilę przy niewielkiej figurce, stojącej na wysokim stoliku pod ścianą. Przedstawiała młodą, nagą kobietę o rozpuszczonych włosach, spoczywającą na grzbiecie byka. Znał skądś ten motyw, ale tu dodano jeszcze jedną postać – przysadzisty, krępy mężczyzna o żółtym odcieniu skóry, pochylony nad kobietą, pomiędzy jej rozrzuconymi nogami. Jego twarz o skośnych oczach i wydętych wargach jarzyła się w świetle, cały posążek, wycięty ostrymi płaszczyznami, zdawał się wirować po gładzi blatu, niemal słychać było sapanie i szloch gwałconej kobiety. Wrażenie wzmacniały dwa barwne promienie wypływające z dyskretnie ukrytych podświetlaczy i wydobywające z naprężonych postaci każdy półcień oraz odblask.

Przez chwilę spoglądał na figurkę. Cholera wie, skąd pochodziła i ile miała lat. Senator Blom lubił się otaczać dziełami sztuki, nawet w swych mniejszych rezydencjach, których miał po kilka w każdej ze stref. Ciekawe, jak musiały wyglądać jego apartamenty w piątce.

– Być może dałoby się to zrobić, ale niestety brak czasu. Jeżeli chce się pan jeszcze napić, proszę się obsłużyć. Wolałem, żebyśmy byli tu sami.

Faetner skinął głową. Podszedł do baru i nalał sobie jeszcze kieliszek.

– Pozostaje do rozważenia, na ile prowadzone przez Tonkaia śledztwo stanowić może dla nas zagrożenie.

– Mamy już niewiele czasu – powiedział Faetner. – Zapewne będą działać rutynowo. Zechcą sprawdzać stare powiązania obydwóch, wyjeżdżać tu i ówdzie na tempax. To zajmie im cały dzień. A potem wszystko straci znaczenie.

– Kiedy pan z nim ostatni raz rozmawiał? To znaczy, z Mętem?

– W czwartek. U mnie, na wolnym powietrzu. Nie ma obawy.

– A potem? Faetner zawahał się.

– Kontaktował się ze mną przez amtex parę godzin później, w jakiejś błahej sprawie. Zabroniłem mu tego surowo.

– Przez amtex… – Blom skinął głową. – Prawie zapomniałem, że pana również natura obdarzyła tą zdolnością…

– Nauczyłem się obsługi amtexu przewidując taką sprawę jak ta. Pożyteczny sprzęt.

– Tak. – Blom skrzywił się nieprzyjemnie, jakby w sarkastycznym uśmiechu. – Czego on może chcieć, jak pan sądzi? Rozmawiałem przed chwilą z generałem Dravim.

– Czyżby coś było nie w porządku? O ile wiem, statek Federacji pojawił się w przewidzianym czasie. Czyżby, mimo wszystko Ouentin nie zdecydował się na wyjazd do Hynien?

– Nie o to chodzi. Ktoś – a mógłbym się założyć, że tym kimś jest pański Met – zażądał od naszych ludzi w bazie dodatkowego potwierdzenia. Otrzymał je, oczywiście. Czy mógłby pan wyjaśnić, po co mu to?

Faetner zdobył się na nieco wymuszony uśmiech.

– Nie rozumiem go. Prawdopodobnie chciał mieć absolutną pewność. Nerwica natręctw.

– Powiedziałem, że przypuszczalnie był to Sayen. Ale na spotkanie z człowiekiem Draviego przyszedł ktoś i