Страница 6 из 71
Takie historie z początków ustrojowej transformacji – znalazłoby się ich więcej, ale książka nie o tym – mogą nielicho skonfundować kogoś, kto bezkrytycznie uwierzył w ucukrowaną przez michnikowszczyznę wizję porozumienia Polaków „przychodzących z różnych stron historycznego podziału”.
Jeszcze dziś, gdy piszę te słowa, opublikowanie w „Arcanach” i „Życiu Warszawy” protokołów przesłuchań Jacka Kuronia z drugiej połowy lat osiemdziesiątych sprowokowało redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” do rozpętania prawdziwej histerii. W protokołach tych nie było niczego, co by na Kuronia rzucało jakikolwiek cień, niczego, co by dawało asumpt do oskarżenia go o jakieś ciche porozumienia z komuną – przeciwnie, mogą one stanowić kluczowy dowód fałszywości takich oskarżeń, bo gdyby SB miała do Kuronia i jego środowiska jakieś i
Tylko tyle – i aż tyle.
Mogłyby więc owe protokoły swobodnie ukazać się w „Gazecie Wyborczej”, ze wstępniakiem Adama Michnika, w którym ten napisałby, że oto mamy przed oczami dowód politycznego geniuszu i szlachetności Jacka Kuronia. Choć był wtedy więźniem, choć zupełnie zrozumiałe byłoby, gdyby człowiek w jego sytuacji zawziął się i starał jak najbardziej zaszkodzić tym, z rąk których tyle wycierpiał – potrafił się ponad to wznieść. I uporczywie, przez lata, wyciągał do prześladowców rękę, tłumaczył im cierpliwie, że porozumienie ponad podziałami jest koniecznością, że stoją za tym wyższe racje, aż w końcu jego przesłanie dotarło do reformatorskiej części obozu władzy, i zaowocowało Okrągłym Stołem, tym wspaniałym aktem pojednania, o doniosłości którego pisał Michnik nieraz… I tak dalej.
Ale przypadkiem protokoły z IPN zostały wydrukowane gdzie indziej bez błogosławieństwa Michnika i bez jego, należycie ustawiającego sprawę, komentarza. Reakcją była więc furia. W pompatycznym wstępniaku Michnik rozdarł szaty, że oto jacyś „dranie, którym nie powi
„IPN opublikował rozmowy Jacka Kuronia z SB zapewne w intencji zbezczeszczenia jego pamięci. Świadczy to tylko o głębokiej ignorancji historycznej autorów. Jacek Kuroń nie prowadził negocjacji z UB, lecz posłużył się jego oficerami, i
Słowem: na jednym oddechu oznajmia profesor Skarga, że Kuroń miał rację, proponując ubecji swego rodzaju sojusz przeciwko opozycyjnym radykałom, że „chwała mu za to” – i że stwierdzenie faktu, iż to właśnie zrobił, bezcześci jego pamięć.
I tego się potem trzymano. W ślad za pierwszymi wyrazami oburzenia przyszły następne, z całej Polski – publikacja, przypomnę, miała premierę w elitarnym dwumiesięczniku, a potem przedrukowano ją w lokalnej gazecie warszawskiej, praktycznie niedostępnej poza stolicą, więc wielu uczestników protestów wobec „opluwania” i „bezczeszczenia pamięci Jacka” nawet nie próbowało udawać, że wiedzą, o co chodzi. Zbiorowy list z protestem wystosowali do prezydenta byli działacze KOR. „Gazeta Wyborcza” wyłożyła ten list wirtualnie do podpisu w swoim portalu internetowym, zachęcając do masowego podpisywania (mimo łatwości, z jaką to pozwalało zostać byłym członkiem KOR, liczba podpisów nie była oszałamiająca). Z inicjatywy równie jak starsi oburzonej młodzieży tłumy obrońców Kuronia spotkały się nad jego grobem, aby w natchnionych mowach opowiedzieć tam, jak wspaniałym i bez skazy był on człowiekiem. Co prawda, wspomniana publikacja w najmniejszy sposób tego nie kwestionowała, ale, po pierwsze, co mają do rzeczy fakty, gdy autorytety moralne dają wyraz wyższym uczuciom, a po drugie, w odpowiedzi na całą tę pompę odezwali się działacze Ligi Polskich Rodzin, że Kuroń był zdrajcą podobnym do targowiczan i w związku z tym należy mu z tego powodu odebrać order Orła Białego (poza wszystkim, akurat całkiem bez logiki, bo skoro już się kogoś nazywa targowiczaninem, to wypada wiedzieć, że właśnie order Orła Białego zdobił przed wiekami piersi większości z nich, w ogóle zdobił wiele nikczemnych i dla Polski szkodliwych kreatur, z carycą Katarzyną na czele; trudno pojąć, dlaczego III RP uznała właśnie ten order za godne jej wyróżnienie, nie spieram się zresztą, może słusznie) – co oczywiście podochociło obrońców Kuronia do jeszcze bardziej pompatycznych wystąpień.
Słowem – zupełny cyrk. Tylko że w roku 2006 można było ten cyrk wyśmiać w mediach porównywalnych zasięgiem z „Gazetą Wyborczą”. Jeszcze kilka lat wcześniej było to niemożliwe. Wstępniak Michnika i następujące po nim wyrazy poparcia środowisk opiniotwórczych miałyby moc na długo wykluczającą „paszkwilantów” i „drani” z życia publicznego.
Był to cyrk, ale coś nam pokazał – mianowicie, jak silny jest lęk michnikowszczyzny przed łamaniem jej monopolu na interpretację historii najnowszej, przed weryfikowaniem jej jedynie słusznych sądów, które obowiązywały przez kilkanaście lat. Jaką wściekłość i oburzenie budzi w niej fakt, że ktoś odważa się zaglądać w dokumenty, pytać, mówić o sprawach, które uczyniła ona ściśle strzeżonym tabu – mniejsza z tym, co mówi, ale że w ogóle ma czelność to robić! I jest to postawa w bezwstydzie swych uzurpacji racjonalna. To nic, że publikacja w istocie nie wyrządzała Kuroniowi żadnej szkody – tym łatwiej było wykonać atak uprzedzający, zmobilizować społeczne oburzenie. Bo jeśli michnikowszczyzna pozwoli, żeby takie publikacje się ukazywały, to prędzej czy później cały mit założycielski III RP spruje się w diabły.
(Amen.)
Ale, skoro już się wdałem w tę dygresję o Kuroniu i Kiszczaku… W swojej książce „Salon – rzeczpospolita kłamców” Waldemar Łysiak (poza tym, że eseista, publicysta i powieściopisarz, także znany w środowisku bibliofil) chlubi się nabytkiem z jednego z warszawskich antykwariatów: egzemplarzem książki Jacka Kuronia z jego odręczną dedykacją dla Czesława Kiszczaka. Dedykacja, której faksymile zamieszcza, jest bardzo serdeczna, ale nie po to o tym piszę, żeby czynić z tej serdeczności Kuroniowi wyrzuty. Chodzi o sam fakt, że książka ta – jeszcze za życia i autora, i obdarowanego – znalazła się w antykwariacie. Rzecz chyba oczywista, że książki podarowanej nam przez człowieka, którego cenimy i uważamy za osobę ważną, opatrzonej jego serdeczną dedykacją i podpisem, nie wyrzucamy. Ustawiamy ją na półce, nawet jeśli zupełnie nas nie interesuje jej treść.