Страница 5 из 71
Mimo wszystko sam wkrótce potem przyjął od Wałęsy misję tworzenia takiego właśnie rządu. Jeśli rząd ten miał zmienić PRL w wolną, kapitalistyczną Polskę, to powierzenie kierowania nim właśnie komuś takiemu trudno uznać za cokolwiek i
Przez całą jesień 1989 płonęły w Polsce ogniska, w których esbecy palili swoje archiwa. A przy okazji spontanicznie je rozkradali, słusznie zakładając, że papiery na przyszłych ministrów i prezesów to w niepewnych czasach doskonała polisa. Nikt im nie przeszkadzał, ale przez pięćdziesiąt lat SB naprodukowała zbyt wiele bumagi, żeby dało się wszystko zniszczyć metodami chałupniczymi. Dlatego rozzuchwaleni bezkarnością esbecy zaczęli bez cienia skrępowania wysyłać całe ciężarówki teczek do zmielenia w papierni. I to nie rokowało szansy na pozbycie się kompromitującej dokumentacji w krótkim czasie; na dodatek nie mogło pozostać niezauważone. Prostoduszni działacze „Solidarności” z terenu, zupełnie nieświadomi, w jakich politycznych meandrach zdążyła już ugrzęznąć „góra”, zaczęli alarmować, dzwonić do regionów, do znajomych opozycjonistów – przecież niszczenie tych dokumentów było w świetle prawa, tego wciąż jeszcze obowiązującego prawa peerelu, przestępstwem, i to dość ciężkim. Różnymi drogami trafiały te sygnały do Mazowieckiego, a ten, w imię praworządności, to znaczy nieuchybiania podziałowi kompetencji między resortami, odsyłał przychodzących z nimi do właściwego dla sprawy ministra, czyli generała Kiszczaka. Tego właśnie, na którego polecenie jego współpracownik, generał Dankowski, zorganizował całą akcję niszczenia archiwów i ją nadzorował. W późniejszym czasie zostanie to nawet oficjalnie stwierdzone, a sąd III RP wymierzy mu karę – pogrożenie palcem czy coś równie dotkliwego. Nie będzie to ani pierwszy, ani najbardziej jaskrawy przykład zdumiewającej niezdolności – czy raczej niechęci – wolnych i niezawisłych sądów III RP do satysfakcjonującego zamknięcia jakiejkolwiek afery.
Generał Kiszczak zajęty był w tym czasie dokładnie tym samym, co jego podwładni, tylko oczywiście na odpowiednio wyższym szczeblu. Parę lat później, przed sejmową komisją, która miała ustalić, kto odpowiada za stan woje
Kiszczak nie wspominał, co wtedy czuł, ale zgaduję, że musiał dusić się od tłumionego śmiechu – już kilka lat wcześniej teczki, które teraz demonstracyjnie niszczył, stwarzając frajerom złudne poczucie bezpieczeństwa, zostały na jego polecenie przezornie zmikrofilmowane. Czy kopie tych mikrofilmów znalazły się także w Moskwie, historycy nie są zgodni, ale żaden z nich nie wyklucza, że tak się zdarzyć mogło.
Tymczasem jednak bezczy
Merytorycznie – trudno było tej inicjatywnie cokolwiek zarzucić. Majątek Kompartii został przecież w całości zagrabiony narodowi. W roku 1989, jak wyliczył zajmujący się sprawą historyk, składki członkowskie wyniosły jedynie 4 proc. bieżących funduszy partii. Był to oczywiście czas upadku, ale i w lepszych dla partyjnej dyscypliny chwilach wpływy ze składek nie stanowiły więcej niż kilkanaście procent tego, co PZPR wydawał na same pensje swojego aparatu. Resztę dawały partii różnego rodzaju haracze i wymuszenia. Kiedy na przykład PZPR budowała sobie siedzibę w centrum Warszawy, na jej sfinansowanie rozprowadzono „cegiełki”. Rozprowadzono je w taki sposób, że w zakładach część pensji „wypłacono” pracownikom – za jedno, partyjnym czy nie – tymi właśnie „cegiełkami”. Kiedy PZPR chciała zająć jakiś budynek na swe agendy czy pałacyk na ośrodek wczasowy, to go zajmowała, a jeśli spodobało jej się mieć nowy, to kazała go zbudować, i nikt się nie przejmował, w papierach jakiego funduszu której z państwowych instytucji zaksięgowano potem wydatki. Wszystko należało do państwa, a państwo należało do partii komunistycznej.
PZPR nie miała kłopotu ze zdobywaniem pieniędzy: w samym tylko roku 1989 przyznała ona sobie bezpośrednio z budżetu państwa 13 mld złotych dotacji oraz 18 mld „kredytu”. Biorę to słowo w cudzysłów, bo ów „kredyt”, przy liczącej sobie wtedy kilkaset procent miesięcznej stopie inflacji, oprocentowany był na… 3 procent (słownie: trzy procent). Do tego dochodziły ulgi podatkowe dla RSW „Prasa” [1], też będące bezpośrednim wsparciem dla PZPR, która z owej firmy, mającej praktyczny monopol na wydawanie i dystrybucję w peerelu gazet i czasopism, zgarnęła o tyle większy zysk.
Podobnie jak PZPR, ciągnęły z państwa pieniądze jej „sojusznicze stro
Niesamowite meandry historii, przyznacie Państwo. Kiszczak naciskał na Mazowieckiego, żeby wreszcie mianował solidarnościowych wiceministrów w milicji i bezpiece, a w tym samym czasie Kuroń naciskał na Kiszczaka, żeby kazał pałować – jak nazywała ich propaganda stanu woje
[1] Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa Książka Ruch”
[2] Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego