Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 57



– Chwileczkę – zaprotestował Azufahan. – Chcę najpierw porozmawiać z prefektem.

– Prefekt wzywał tylko zatrzymanego, kapitanie. Ze względu na jego podeszły wiek i nikłe zagrożenie fizyczne zrezygnował z przewidzianych przepisami środków bezpieczeństwa…

– Chcę najpierw porozmawiać z prefektem – powtórzył z naciskiem, podchodząc.

Jacqueline wzruszyła tylko ramionami i wróciła do terminalu.

– Kapitan Azufahan prosi o rozmowę, prefekcie… Nie czekał na odpowiedź. W końcu znał Chantala od dawna. Po prostu otworzył drzwi i wszedł, prowadząc przed sobą Leserve'a. Chciał tylko rzucić parę zrozumiałych dla przełożonego aluzji, że nie da się tego zatrzymania uprawomocnić bez niego.

Dacous zmierzył go lodowato zimnym wzrokiem. To było po prostu niesamowite; nigdy w życiu nie widział u Chantala takiego wzroku!

– Proszę się wynosić – oznajmił prefekt nie znoszącym sprzeciwu tonem.

– Chciałem tylko… – zaczął z rozpędu Mehmet, słysząc za plecami kroki nadbiegającej dziewczyny. Ale Chantal nagle rozdarł się na cały głos:

– Wyjść, kapitanie!!!

Jacqueline nigdy jeszcze nie słyszała, żeby Chantal na kogoś krzyknął. Zastygła tuż za Azufahanem, zszokowana i zarazem nie potrafiąca ukryć satysfakcji, że prefekt zgasił tego bezczelnego beduina. Kapitan najwyraźniej zgłupiał. Wymamrotał: „Tak jest” i wycofał się tyłem, omal nie rozdeptując przy tym dziewczyny. Na szczęście w porę odsunęła się na bok. Zmierzywszy Azufahana złym wzrokiem) odwróciła się raz jeszcze i powolnym ruchem, by nie trzaskać, zamknęła drzwi gabinetu.

– Witaj, ojcze Bernardzie – dobiegło ją przez wąziutką szczelinę w ostatniej chwili, zanim pokryte drewnem odrzwia zetknęły się, uruchamiając pole wytłumiające.

Witaj, ojcze Bernardzie? – powtórzyła w myślach, wracając na swoje miejsce.

Te słowa wypowiedział drżący ze wzruszenia głos biskupa Leserve'a.

– Witaj, ojcze Bernardzie – wypowiedział słowa hasła. Słowa, na których możliwość wypowiedzenia czekał sześć długich lat. I zanim jeszcze je wyrzekł, był już pewien. Już wiedział, że nie czekał nadaremnie. Człowiek siedzący naprzeciwko niego przymrużył oczy. Po jego twarzy przemknął jakiś cień, jakby skurcz bólu…

– Laudetur lesus Christus…

Stary, ekskomunikowany biskup poczuł nagle, jak długo tłumione łkanie wzbiera mu w piersi i rozlewa się niepowstrzymaną falą. Świat zamglił się przed oczami, w piersiach zabrakło na chwilę tchu. Chciał podejść do ojca Bernarda, ucałować jego dłoń, ale nagle zakręciło mu się w głowie i musiał osunąć się na stojące w pobliżu krzesło.

Ojcze Bernardzie… Wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Zapach kadzideł i rozgrzanego wosku, rozchybotane płomienie świec, pogłos sandałów na kamie

Już nie ma Tuluzy, nie ma Prowansji… Pozostał ten dziwny pogański kraj na gruzach dawnej Europy.

Ojciec Bernard Gui, wielki inkwizytor Tuluzy, ukrył twarz w dłoniach.

– Przywołałeś mnie – odezwał się wreszcie Bernard po długich, długich latach, po całych wiekach znieruchomiałego milczenia. Po wiekach, w czasie których rwały się granice i wymierały dynastie, rewolucje zmiatały trony, rządy i tyranie, zastępując je i

Leserve jeszcze nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Potrząsnął tylko głową, przełykając gorące łzy.

– Przed chwilą byłem w Tuluzie, kończyłem pisać mój podręcznik… Znasz mój podręcznik? Tak, prawda, wiem… To dzięki niemu przywołałeś mnie do swojego czasu. Który to rok? Dwa tysiące któryś? Siedem wieków… Niezbadane są wyroki pańskie…

To całkiem i

– Pamiętam, bracie – odrzekł łagodnie Bernard. – Pamiętam wszystko, co wiedział ten człowiek… Chantal Dacous. I to, co znalazło się w programie przywołania.

Wielki Inkwizytor westchnął głęboko i w zadumie odchylił głowę na oparcie fotela.

– Pogański świat, jak ten, po którym pozostały jeszcze w moich czasach resztki dróg i ruiny akweduktów. Cielesność i użycie, a potem choćby i piekło miało pochłonąć. Wiedza bez wiary.

– Wszystko się zmieniło, ojcze – powtórzył, wciąż jeszcze drżącym głosem, biskup Leserve.



– Więc chcesz sądu?

– Tak, chcę sądu. Także i nad sobą. Poddam się twojemu wyrokowi ojcze.

– Oskarżaj.

– Złamałem śluby. Wymówiłem posłuszeństwo biskupom i Ojcu Świętemu. A co więcej, ojcze, nie żałuję tego. Gdybym nawet miał dziś szansę powrotu na łono Kościoła, za cenę odwołania swych kazań, nie zrobiłbym tego.

– Kim jesteś, że tak mówisz? Twoja kapłańska władza i mądrość były władzą i mądrością Kościoła. Kim pozostajesz, tracąc z nim łączność? Liściem na wietrze… Schizmy nie da się oddzielić od herezji. A skąd bierze się herezja?

– Z zadufania – odpowiedział pokornie biskup.

– Z zadufania – powtórzył Bernard. – Człowiek wbija się. w pychę i zaczyna uważać, że on jeden posiadł prawdę. Że wieki zbiorowego wysiłku ojców Kościoła to nic, że wszyscy, począwszy od świętych apostołów, błądzili, a tylko on jedyny dostąpił boskiego objawienia. Czy ty, bracie, uważasz się za wybranego? Czy sądzisz, że jako jedyny otrzymałeś i przechowujesz depositum fidei?

Starzec milczał przez długą chwilę, z trudem zbierając siły, by słowo to zabrzmiało z odpowiednią mocą.

– Tak, ojcze.

– Dość tego, kapitanie – zirytowała się Jacqueline. -Proszę wrócić do poczekalni, albo…

Miał na końcu języka prowokacyjne: „Albo co?”, ale powstrzymał się i zmusił do uprzejmego, wręcz pokornego tonu – chociaż tak naprawdę miał ochotę chwycić dziewczynę za łeb i wybić nią dziurę w drzwiach, a potem wpaść do gabinetu i nakłaść Chantalowi po mordzie.

– Bardzo proszę… Chciałbym skorzystać z pani terminalu.

Zamilkła na moment. Wahała się.

– Mam do tego prawo – dodał. – Jeśli uznać, że stanowię eskortę aresztanta, który podlega obecnie przesłuchaniu, nie mogę jako taki oddalać się poza sektor.

– Tak – przyznała niechętnie po chwili zastanowienia. – Ma pan do tego prawo.

Obróciła się na fotelu i sięgnęła po dodatkową końcówkę interkomu. Podłączyła ją do pulpitu i pełnym dystynkcji ruchem postawiła przed Mehmetem na górnej pokrywie jednego z odgradzających ją od świata monitorów.

Terminal wozu mojej specgrupy. Nie pamiętam dzisiejszego kodu.

Skinęła milcząco głową.

Mehmet stanął przed mikrokamerą interkomu, opierając się dłonią o monitor. Miał ochotę kogoś zabić. Czekał, aż skończą się procedury szyfrowe i identyfikacyjne.

– Azufahan. Zawołać Le Corve'a. No to niech przerwie. – Milczenie. – Na razie czekajcie, decyzje podejmie wiceprefekt po przesłuchaniu głównego podejrzanego. No gdzie ten Le Corve?

Znowu milczenie i obraz pustej ściany w pomieszczeniach France-Britt UKC. Zerknął spod oka na Jacqueline. Wyglądała, jakby w ogóle nie przyjmowała jego istnienia do wiadomości.

Wyglądała też, z tym swoim chłodem w ułożeniu ust i w spojrzeniu, cholernie wyzywająco.

Tak, panie kapitanie? – odezwał się Le Corve.

Mehmet nabrał głęboko powietrza… i nagle uświadomił sobie, że to, co chciał polecić Le Corve'owi zabrzmi jak coś więcej niż niesubordynacja.

– No i co, znaleźliście coś? – zapytał, by zyskać na czasie.

– Kościół zbłądził. Ugiął się przed wolą tyrana – Leserve mówił powoli, z namysłem dobierając słowa swej obrony. – Nie wolno mu było ustąpić, choćby groziły prześladowania, choćby nawet tyran zagroził fizyczną zagładą Ciała Chrystusa. Należało ufać Bogu i nie odstępować dla chwilowego kaprysu władcy. Kościołowi zabrakło wiary.