Страница 7 из 57
Nawet biorąc poprawkę na podeszły wiek kardynała, musiało się stać coś niezwykłego. Nigdy jeszcze nikt tak nie wyglądał po rozmowie z Chantalem. Dacous nie był tym typem człowieka, wiedziała to doskonale.
To nie znaczy, że nie umiał być świnią albo draniem, o nie. Ale kiedy robił jakieś łajdactwo, to zawsze za plecami i po cichu. Po prostu fizycznie nie był w stanie walnąć pięścią w stół ani rozedrzeć się na kogoś. Nie był w stanie niszczyć człowieka, patrząc mu w oczy.
Przynajmniej tak dotąd sądziła.
Azufahan usiłował protestować, ale nie miała głowy ani zamiaru się z nim użerać. Wzruszyła tylko ramionami i rozłączyła linię, by móc podejść do opartego o ścianę starszego mężczyzny i zapytać, czy nie trzeba mu pomóc.
– Dziękuję pani bardzo… Nic mi nie jest, już stąd idę, już…
Do diabła, przecież wcale nie kazała mu wychodzić! Przez moment czuła w sobie straszliwą chęć, żeby ścisnąć go za rękę i pochyliwszy się, szepnąć do ucha, że jest po jego stronie, żeby się nie martwił, że w razie czego uprzedzi zawczasu…
Na litość boską, nie mogła tego zrobić! Zwłaszcza tutaj, w tym nafaszerowanym elektroniką sekretariacie Osoby Zwierzchniej. Zostawiła kardynała i otworzywszy drzwi do poczekalni, skinęła na siedzącego tam sekretarza. Tyle nie powi
Usiadła przy pulpicie w oczekiwaniu na kolejne wezwanie Chantala. Ponieważ się nie odzywał, wydobyła z bazy danych najnowsze meldunki, te, które dotarły do niej dopiero w ostatnich godzinach i nie zostały jeszcze nigdzie przetransmitowane. Na razie jednak nie przeglądała ich. Wyświetlone na ekranie, miały w razie czego sprawiać wrażenie, że Jacqueline jest niezwykle zajęta.
W rzeczywistości była jedynie zamyślona.
Jacqueline często się tak zamyślała, wpatrzona w sprawozdania i katalogi sekretariatu. W zasadzie nic i
Jacqueline nie zrobiła kariery – ale i ta sprawa nie martwiła jej. Osiągnęła już wszystko, co chciała. Kosztem kilku lat pilnej pracy, od czasu do czasu wspomaganej ruchami lędźwi, wkręciła się do państwowego biura na funkcję na tyle nieznaczącą, że nikogo nie kusiło pod nią ryć. Prefekci i kierownicy wydziałów mogą się zmieniać bardzo często, ale nie sekretarki. Miała więc stałe zajęcie, dające jej miejsce w życiu i dość czasu na rozmyślania.
W wieku trzydziestu dwóch lat Jacqueline miała wszystkiego serdecznie dosyć. Czuła się pusta, wydrążona w środku i zarazem splugawiona, zgwałcona raz na zawsze wszczepionym w jej układ nerwowy paskudztwem. Jakby ten świat, w którym przyszło żyć, napluł jej głęboko w duszę i nie dawało się już tego wyczyścić.
To była cena za przeżycie – ten wszczep. W kilka miesięcy po tym, jak handlarze wywieźli ją z Bejrutu, wszyscy, których znała, zginęli. Jej rodzice i rodzeństwo także.
Nie miała do nich żalu, że ją sprzedali. Bejrut należał do wolnego świata i oczywiście każdy mógł go opuścić, jeżeli tylko miał dokąd jechać. Jej rodzina nie miała. Jedynym, na co mogła liczyć, była egzotyczna dla Europejczyków uroda córki. Po kilku latach pracy w pornobiznesie miała zarobić dość, żeby ściągnąć pozostałych.
Nic z tego nie wyszło. Do Bejrutu weszli Syryjczycy, pod opieką których mahometanie spokojnie, przez nikogo nie niepokojeni, wyrżnęli chrześcijan do ostatniego. Rodzina Jacqueline miała to nieszczęście, że byli maronitami.
Nie wiedziała, co się z nimi stało. Europa nie spisywała zbrodni, na które sama pozwoliła. A na tę pozwoliła, by w zamian pchnąć jednych Arabów przeciwko i
Kontrakt, podpisany za niepełnoletnią córkę przez rodziców, okazał się niejednoznaczny. Wystarczył jeden kaprys urzędnika imigracyjnego, by musiała wrócić do Bejrutu i podzielić los najbliższych. Wystarczyło, by przestała spełniać stawiane przez firmę wymagania.
Nie mogła mieć pretensji do firmy. Umiałaby znienawidzić człowieka, który za nią odpowiadał, ale nikt nawet nie wiedział, do kogo właściwie firma należała – trochę do tego, trochę do tamtego, trochę do paru i
Wszczep był zgodny z prawem, zresztą kontrakt stanowił jej zgodę na ten zabieg. Lalka na sznurku – neuroprocesorowy afrodyzjak. Uwaga mała, czas być namiętną – naciskamy guzik. Będziesz nie do zdarcia, bezkonkurencyjna.
Więc była.
Nie było sensu tego wspominać. Minęło. Miała teraz obywatelstwo, pracę i święty spokój. Nie miała tylko niczego, co by nadawało jej życiu sens. Nawet religii. Po tym wszystkim, co przeżyła w dzieciństwie, nie potrafiła pokochać Allacha, a prawo o samorządach mniejszości nie pozostawiało jej wyboru wyznania.
Przeżuta i wypluta przez najlepszy ze światów, któremu powi
Jakież to banalne – pomyślała po raz nie wiadomo który, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w szeregi znaków na ekranie.
– Kapitan Mehmet Azufahan z zatrzymanym, zgodnie z poleceniem – oznajmił, kiedy po przemierzeniu labiryntu korytarzy i sztolni wind stanęli wreszcie przed drzwiami biura Osoby Zwierzchniej wydziału.
Przez długą chwilę nie działo się nic. Wreszcie sekretarka najwyraźniej raczyła zwrócić na nich uwagę; rybie oko kamery poruszyło się nieznacznie w srebrnej okładzinie futryny, szczęknęły rygle. Drzwi rozsunęły się, odsłaniając kilkumetrowy korytarz, pełen ukrytych w ścianach i podłodze czujników. Lekko popchnął przed sobą zatrzymanego i wszedł za nim.
Obwody osobiste, wtopione w służbowy strój Mehmeta, ożyły, pobudzając cichy świergot kasety przy wejściu. System sprawdził ich obu, zidentyfikował swojego pracownika i zweryfikował dane w kartotece Biura. Jeszcze raz szczęknęły rygle i otworzyły się drugie drzwi, u wylotu korytarza.
Przeszli przez poczekalnię do sekretariatu, gdzie na wprost wejścia strzegła wstępu do gabinetu Osoby Zwierzchniej ciemnowłosa dziewczyna. Przez chwilę przypatrywała się nieruchomo sponad terminalu – nie był w stanie powiedzieć: jemu czy zatrzymanemu. – Pierre Leserve?
Nie brzmiało to jak pytanie. Chłodne, rzeczowe stwierdzenie faktu.
Jego kontakty z sekretarką Chantala ograniczały się wyłącznie do spraw służbowych, ale to jedno zdążył już zapamiętać. Wyniosły, lodowaty chłód, jakim darzyła otoczenie. Jakby chciała każdemu powiedzieć: „Nie dla takich jak ty”.
– Biskup Pierre Leserve – odpowiedział zatrzymany, chyba po raz pierwszy głośno. Jego głos drżał lekko Wreszcie zaczął się bać. I słusznie.
Sekretarka pochyliła się nad interkomem, by po chwili podnieść się i wyjść zza swojego pulpitu.
– Proszę za mną – rzuciła do Leserve'a.