Страница 12 из 57
Prości ludzie nie są wcale tacy głupi, jak się wydaje różnym posłom, ministrom i dzie
A ja zwlekałem z odpowiedzią. Nie mogłem inaczej. Na północy miałem Potapowa, a z nim zawziętą, nie wypowiedzianą wojnę. Na wschodzie trwała smuta, której nie wolno było spuścić z oka, a od południa w każdej chwili mogła nadejść nowa wataha muslimów. I, do kompletu, sprawa pomiędzy nami a biurwami z Komisji Europejskiej stała coraz bardziej na ostrzu noża. Biurwy działały powoli, ale niezmordowanie, wciąż przybliżając dzień, kiedy trzeba będzie skończyć z lawirowaniem. Dzień, na myśl o którym Łarycz robił się po prostu chory i rozważał dymisję, od której ja go nieszczerze odwodziłem.
Dwa lata wcześniej zablokowaliśmy wszędzie, gdzie się dało, ściąganie jakichkolwiek państwowych należności tytułem egzekwowania zaległego żołdu. Przysyłali nam komisje, prosili, straszyli, wypłacali zadatki, podpisywaliśmy jakieś papiery, potem wycieraliśmy sobie nimi tyłek – tak naprawdę ani rząd nie zamierzał nam płacić, ani ja oddawać mu złamanego feniga. Na całym terenie, gdzie staliśmy, od Lwowa po Czerkasy i Tyraspol, przestały istnieć jakiekolwiek podatki. Oprócz naszych, ale te akurat ludzie płacili bardzo chętnie, to była cena za bezpieczne życie, wcale nie wygórowana, zresztą. Kijów słał jakieś skargi do Brukseli, stamtąd szły pisma do Warszawy, z Warszawy do nas, i tak się to kręciło. Teraz przyszła okazja zrobić to w Rzeczpospolitej. Ludzie już na samo słowo „Europa” brali się do bicia w mordę i lokalna administracja najpewniej bez oporu uznałaby naszą zwierzchność. Zresztą, nie radziłbym jej się opierać – z wkurwionymi ludźmi nie ma żartów, a w Rzeczpospolitej nawet bez katastrofy klimatycznej i suszy normalny człowiek miał do wkurwienia dość powodów.
W Warszawie nie bardzo chyba sobie z tego zdawali sprawę, ale z Warszawy zawsze było kiepsko widać: wciąż sądzili, że w końcu – byle wydusić skądś forsę i obiecać ludziom, czego zażądają – to jakoś się rozejdzie po kościach. Zresztą chwilowo nikt nie miał do tego głowy, rząd był po wotum nieufności i trwał tylko z braku i
A już szczególnie nie mogłem ruszyć ani żołnierza z północy tak długo, jak długo na północy był Potapow. A czas mijał.
No i wreszcie Pan Bóg się zlitował. O tym, że Sawka Potapow wybiera się do Wiednia na konferencję załatwiać tam swoje sprawy, dowiedziałem się szybciej niż jego zastępcy. Kiedyś, dawno temu, Witowski, zanim go muslimy ustrzelili pod Zwianiem, zdołał wkręcić Sawce swojego sekretarza. Dzięki temu wiedziałem też, że u siebie Potapow był nie do sięgnięcia, nawet dobrze przeprowadzony nalot nie dawał pewności. Teraz układanka zaczęła nabierać sensu. Łarycz nawet nie próbował się zbyt długo opierać, dawno już powiedział „a”, tylko jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, a ja, nie czekając, aż dowódca upora się ze swoimi wyrzutami sumienia, poleciałem z delegacją do stolicy przypomnieć się Rzeczpospolitej o nasze zaległe grosiwo. Posłałem kapitanów na jałowe dyskusje z ministrami, a sam uderzyłem do Misia.
Misiu był podsekretarzem w MSZ i robiliśmy z nim różne interesy. W sumie pożyteczny facet, hungry to be rich, jak mawiają jankesi. To on załatwił, że cała benzyna dla sił pokojowych szła po preferencyjnych cenach jako paliwo dla dotkniętych suszą rolników. Przy tym głodzie na wachę, jaki nieodmie
Wysła
Usiadł sztywno, bez rozglądania się, bez chwili zastanowienia, jakby wiedzieli już o mnie absolutnie wszystko. Pewnie tak sądzili.
Przez dłuższą chwilę trwała cisza, w końcu pochyliłem się nad blatem i wdusiłem czarny taster przy jego brzegu. W jednej chwili odcięło nas od zgiełku kuliste pole, którego wnętrze rozjaśniał tylko fosforyczny blask stołu. Nie wiem, skąd mi coś tak idiotycznego przyszło do głowy -równie dobrze mógłbym zasłonić się gazetą. Można było tego używać, żeby pomigdalić się z jakąś przygodnie poznaną dozgo
Niemal czułem, jak w moim organizmie ruszają pompy, tłoczące do żył adrenalinę. Nie ma lepszej metody na depresję; chemikalia z bustera działają szybciej, ale po paru godzinach stają się przyczyną otępienia.
Człowiek z silikarbonowym implantem siedział nieruchomo jak Indianin, wbijając we mnie oczy. To sztuczne lśniło zieloną iskierką, niczym mikroskopijna dioda, a to prawdziwe wydawało się bardziej puste niż studnia. Prawa dłoń slejwera, oparta o skraj blatu, rytmicznie zaciskała się w pięść i otwierała, coraz szybciej i szybciej. Wytrzymałem to jego spojrzenie tylko kilka sekund.
– Zróbmy interes, Don Lucio – zacząłem, starając się zachować kamie
Żywy manekin po przeciwnej stronie stołu wciąż wbijał we mnie pozbawiony wyrazu wzrok. Dawało to dość niesamowite wrażenie. W ogóle slejwery sprawiają dość niesamowite wrażenie, zwłaszcza na ludziach, którzy rzadko mają z nimi do czynienia.
– Dość trudno robić interesy z kimś, kto ma tak wielu nieprzyjaciół – jego głos był zgrzytliwy, ale intonacja wydawała się uprzejma.
– Don Lucio, pozwoli pan, że wyjawię swój punkt widzenia na pewne sprawy. Niejaki Sawka Potapow, którego, co wiem przypadkiem, zaszczycił pan niezasłużenie swą uwagą, jest trupem. Pan jest biznesmenem. A ja jestem żołnierzem. Trupy mają to do siebie, że nie wstają, zaś biznesmeni, że nie poddają się emocjom tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze. A żołnierze to, że nie boją się ryzyka.
– A zresztą – podjąłem po chwili – w tej chwili nic mi nie grozi, przynajmniej nie ze strony podwładnych nieboszczyka Potapowa. Pan mnie przed nimi ochroni.
Oparta o skraj blatu dłoń nagle przestała się zaciskać i rozkurczać.
– Dlaczego pan sądzi, że tak zrobię?
– Don Lucio, czas wielkich stad już minął. To żaden zarobek. Trzeba szukać nowych branż. Czyż nie?