Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 11 из 57



Setny księżulo, swoją drogą. Wiedziałem, że jak już opieprzy mnie za Potapowa, to westchnie w końcu: „Ja wszystko rozumiem, synu, ale czy ty, który powinieneś być dla tych chłopców wzorem, musiałeś to zrobić osobiście?!” I że ja się wtedy roześmieję w głos, jak zawsze, gdy ksiądz Kowaluk brał się mnie pouczać, i rzucę w kratę konfesjonału: „Ej, ojcze wielebny, co wy tam wiecie!”

Oczywiście, że musiałem. Do chłopców należała ochrona Sawki Potapowa, ale on sam – do mnie. I to, że wyprułem w niego z kałasznikowa cały magazynek igłowych pocisków, z których każdy wystarcza, by zamienić człowieka w ociekający, lepki ochłap, nie wynikało za grosz z jakiejś szczególnej zawziętości. Kto by tak sądził, ten nigdy nie pojmie Dzikich Pól. Jedną kulą w łeb można wysłać do świętego Piotra jakiegoś drobnego kapusia czy prostego rezuna, ale nie kogoś, kto przez lata trząsł krajem, kogo nienawidzono, bano się, kogo słuchano i kogo wielbiono tak, jak się bano, słuchano i wielbiono Potapowa. Po prostu dlatego, że gdy czumacy będą przy kielichu sobie opowiadać, jak Krwawemu Sawce priokliatyj Poliak wypuścił bebechy, to ta opowieść musi, cholera jasna, brzmieć, jak na Krwawego Sawkę i priokliatogo Poliaka przystało.

Zresztą, co trzeba przyznać, skurwysyn czy nie, ale na te czumackie opowieści na pewno sobie zasłużył. Nawet jeśli połowa z tego, co opowiadali rozkochani w swym papachenie rekietierzy, była wyssana z palca. Tyle się przecież przez te kilka lat wyroiło atamanów, watażków, bossów, komandirów, bejów, i jak im tam jeszcze; każdy, kto mógł, wolał skrzyknąć ludzi i iść z nimi na całość, zamiast gnić w nędzy i czekać podłej śmierci – a przecież o nikim takich historii nie opowiadano: że zgadywał myśli, przewidywał przyszłość, a jak na kogo popatrzył, to, gadano, na wylot widział. A jeśli tak spojrzał i kazał, to nie było silnego, żeby się oparł, choćby mu Sawka powiedział: „Bierz, swołocz, linę i wieszaj się”. Ktoś, kto zrobił z Sawka to, co ja, stawał się dla ruskich jeszcze większym bogiem od niego. I to się liczyło. Nie to, że był łajdakiem, jakiego nawet w tych wyjątkowo dla drani sprzyjających czasach długo by szukać.

Znałem faceta tylko po trupach, ale możecie mi wierzyć, że był to sposób, żeby poznać Sawkę Potapowa od najlepszej strony. Nigdy nie miały one oczu i z reguły można było te oczy znaleźć w ich żołądkach. Miały też języki porozcinane nożami wzdłuż na dwoje – chłopcy Sawki nazywali to „robieniem węża” – i powbijane w czaszkę gwoździe. Tę ostatnią metodę perswazji rekieterzy szczególnie sobie umiłowali i podobno dochodzili w niej do perfekcji. Potrafili każdy gwóźdź wbijać godzinami, tak, że mijał jeden, drugi dzień, a człowiek wciąż żył i tylko błagał, żeby go wreszcie dobić.

Pewnie, hezbislamy też potrafią nad tobą zdrowo wydziwiać, nim cię wyślą do Allacha, i Dońce sukinsyny rzadko kogo normalnie ubiją, żeby tam pierduł i po krzyku… W ogóle nie ma spasa, żeby na wojnie robić za jaką dziewicę. Mnie też kiedyś nerwy puściły, jak mi rezuny pod samym bokiem spalili wieś. Ale to normalne historie. Z Egzekutywą – bo tak się sukinsyny nazwali w nostalgii za minioną chwałą imperium – takich normalnych, zwykłych spraw nawet i porównywać nie warto. U ruskich mówili, że jeszcze jak Sawka był w KGB, to próbowano go wycofać z mordkomanda, bo za bardzo pokochał pracę. Tylko że KGB już wtedy szło na psy, Sawka w porę prysnął i wypłynął potem u Gaugazów, przy szajtan lawasz. Na szajtan lawasz wyrósł na cara, no i on go w końcu zgubił.

Najświętsza Pa



Dilijczan popijał na stokerze, przy samym wejściu na salę, chowając pod kurtką całe regulaminowe oporządzenie. Oznajmił mi, że do drzwi klubu zbliża się facet, który ciągnie za sobą smycz – i na wszelki wypadek obaj od razu zeszliśmy z częstotliwości.

Tak swoją drogą, będę jeszcze musiał kiedyś wrócić do Wiednia i obejrzeć to miasto z bliska – jego stare kamienice, zabytkowe kościoły, pałace – zanim muslimy przerobią to wszystko na pełne wrzasku handlowiska. Lubię historię, a to miasto jest pełne historii. Chciałbym kiedyś poprzechadzać się po nim, bez broni, bez tej całej elektroniki, spokojny i rozluźniony.

Ale tym razem na nic nie było czasu. Huk roboty i bieganina. Przyjechaliśmy do Wiednia na wariackich papierach – zresztą my zawsze i wszędzie byliśmy na wariackich papierach. Sam status Wschodnich Sił Pokojowych był jedną z najbardziej zwariowanych rzeczy pod europejskim słońcem.

Oficjalnie stanowiące część sił zbrojnych Wspólnoty i przez nie też wyekwipowane, logistycznie podpadały pod Rzeczpospolitą. W praktyce oznaczało to, że o regularnych wypłatach żołdu czy uzupełnieniach sprzętu nie było nawet co marzyć. Polskie kwatermistrzostwo powoływało się tu na jakieś obietnice z Brukseli, ale jak potem wyszło, stosowną uchwałę europarlamentu sformułowano cokolwiek nieściśle. Wtedy, przed czterema laty, paliło im się pod tyłkiem i byli gotowi na wszystko, byle tylko wysłać za Bug kogokolwiek. Ale ledwie zdołaliśmy uspokoić tam sytuację, priorytety się zmieniły.

Natomiast operacyjnie East Force podlegał sztabowi generalnemu Zachodniej Ukrainy, który jednak zobowiązał się uzgadniać posunięcia strategiczne z Radą Atlantycką. Wyjątkiem od tej zasady uczyniono „doraźne działania mające na celu ochronę pomocy humanitarnej i ludności cywilnej”. Na upartego mogło to się odnosić do absolutnie wszystkiego, co robiliśmy. W istocie zresztą z Brukselą nie sposób było uzgodnić absolutnie niczego, a sztab generalny Republiki Ukrainy był fikcją, podobnie jak sama Republika Ukrainy, jej rząd i siły zbrojne. Wprawdzie prezydent Bołbas wciąż jeszcze urzędował w centrum Kijowa, ale już na przedmieściach więcej od niego miały do powiedzenia gangi. Państwo, które reprezentował w Radzie Bezpieczeństwa i Komisji Europejskiej, istniało wyłącznie na papierze, wyłącznie dzięki topionym w nim workom ECU i wyłącznie dlatego, iż nikt nie miał odwagi przyznać przed samym sobą, co się naprawdę dzieje. To znaczy, że każdą obłastią trzęsie kto i

Zresztą, w tej akurat chwili było mi to wszystko na rękę – nawet te ciągłe zaległości żołdu i dostaw. Tak się bowiem złożyło, że w wypalonej corocznymi suszami i równie jak Ukraina stepowiejącej z wolna Rzeczpospolitej zaczęło się wreszcie, co się prędzej czy później zacząć musiało i na co czekałem od kilku lat. I znów – nikt chyba jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że tym razem nie skończy się na podpisaniu jakichś świstków. Ale ja wcale nie miałem zamiaru pozwolić, żeby tak się skończyło.