Страница 30 из 51
– Z Aldebarana? – spytał mierząc podejrzliwie wzrokiem niedużego, łysawego mężczyznę w pomiętym ubraniu.
– Siedzę tu i czekam… i, co gorsza, zaczynam trzeźwieć. A jak wytrzeźwieję, to ten bydlak z Aldebarana znowu mnie dopadnie i każe mi wygadywać te swoje błazeństwa… – wyjaśnił pijak gorliwie. – Więc jak zobaczyłem, że ciebie też wyrzucili, tak jak mnie w ubiegłym tygodniu, to pomyślałem, że może mój Aldebarańczyk znalazł sobie nową ofiarę i da mi wreszcie spokój…
– Niestety! Mój pochodzi z Układu Megrez… – powiedział Wiktor z pewnym współczuciem.
– I co? Włazi w ciebie każdego ranka i ujeżdża cię do wieczora, z krótkimi przerwami na posiłki?
– Nie wiem… Dziś… pierwszy dzień… – bąknął Wiktor.
– Wyrazy współczucia! – Pijak wyciągnął dłoń w jego kierunku. – Wszystko jeszcze przed tobą. Musimy trzymać się razem, bo nas wykończą te bydlaki… Mów mi Adam… Widzisz, co ze mnie zrobił ten Aldebarańczyk? Już drugi tydzień nie mogę się od niego uwolnić. Z pracy mnie wylali, przepiłem wszystkie oszczędności, a on codzie
– Może by się znalazło, w domu… Więc mówisz, że już drugi tydzień… A ja miałem nadzieję, że mój poszedł sobie do diabła i zostawił mnie w spokoju…
– Nie łudź się. Ja też na to liczyłem. Ale, niestety, okazuje się, że to niełatwa sprawa znaleźć takich jak my. Mało kto jest podatny na sterowanie, jak mówi mój Aldebarańczyk.
– Czyżby z tobą rozmawiał?
– Skądże znowu! On traktuje mnie jak zwierzę… Ale mogę słyszeć, co moimi ustami mówi do i
– Metoda jest skuteczna – uśmiechnął się Wiktor – lecz chyba trochę zbyt kosztowna… No i dla zdrowia też nieobojętna!
– Jeśli tylko będę miał co pić, to na pewno go przetrzymam! – oświadczył Adam buńczucznie. – Ale, jak na razie, czuję się niebezpiecznie trzeźwy…
– No dobrze, chodźmy! – powiedział Wiktor z rezygnacją. – Masz rację, może lepiej trzymać się razem…
– Jestem ci szczerze wdzięczny! – ucieszył się Adam. – Nie damy się żadnym kosmicznym bydlakom!
– Gdyby twój Aldebarańczyk lepiej cię pilnował, nie mógłbyś się upijać – zauważył Wiktor, gdy szli do taksówki.
– Na szczęście oni też muszą czasami odpoczywać. Nie czuwają bezusta
– Może są w nas przez cały czas i słuchają, co o nich mówimy?
– A niech sobie nawet słuchają, dranie. Ostatecznie to my jesteśmy u siebie, a oni wleźli do nas nieproszeni. A jeśli chcą usłyszeć, co o nich myślę, to zaraz im. powiem! Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy – prychnął Adam lekceważąco.
– No, już wystarczy, później pogadamy – uciszył go Wiktor pomagając mu ulokować się w taksówce. – Ktoś postro
Agaabar z trudem panował nad pijanym mózgiem Adama. Kiedy wcielił się w niego, było już za późno: opróżniona butelka stała na stole pomiędzy dwoma podochoconymi mężczyznami. Przez przymglone oczy Adama Aldebarańczyk przyjrzał się twarzy Wiktora.
– Z kim mam przyjemność?… – zagadnął niepewnie. – Wiktor, czy… kolega z Układu Megrez?
Człowiek z drugiej strony stołu mierzył chwilę Agaabara chłodnym, trzeźwym spojrzeniem.
– A jak się koledze wydaje? – powiedział wreszcie z ironicznym uśmiechem. – Od pół godziny piję z twoim nosicielem. A raczej upijam go. Nie przeczę, że czynię to z premedytacją.
– Skąd jesteś?
– Przecież wiesz. Z Megrez.
– Akurat mi to coś mówi! Skąd mam znać tutejsze nazwy obiektów astronomicznych?
– Wpadnij przy okazji do biblioteki, kiedy będziesz trzeźwiejszy, i sprawdź w atlasie galaktycznym. Nie chce mi się wyjaśniać szczegółowo. Zresztą twój nieprzytomny mózg i tak nie zapamięta. Współczuję ci! Dość marnie trafiłeś.
– Niech to diabli wezmą. Ale nie mogę znaleźć nikogo lepszego. Ludzie zamieszkujący te tereny zupełnie nie nadają się do wykorzystania jako nosiciele…
– Masz rację, to wyjątkowo trudny teren. Miałem trochę szczęścia, trafił mi się inteligentny osobnik, prawie niepijący, a przy tym, wydaje mi się, dość podatny na sterowanie. Niełatwo tutaj o podobny egzemplarz. Będziesz musiał pozostać przy swoim alkoholiku, ale dla mnie to nawet lepiej: ubiegnę cię przy nawiązywaniu kontaktów handlowych. Na pewno niektóre nasze cele są podobne, a kto pierwszy, ten lepszy.
– Nie jesteś zbyt uprzejmym partnerem… – skrzywił się Agaabar.
– Nie jesteśmy partnerami, lecz konkurentami, przyjacielu z dalekiej gwiazdy – zaśmiał się Megrezyjczyk.
– Udało ci się. Ale ja też wreszcie znajdę sobie tubylca skło
– Wątpię. Oni wszyscy tutaj mają wyjątkową awersję do podporządkowywania się obcym. Jako jednostki i jako cały naród. Gdybyś znał ich historię, łatwiej byś to zrozumiał…
– Trudno uczyć się historii od pijaka, który pewnie sam nie był nigdy zbyt pilnym uczniem…
– Możesz mi wierzyć, sprawdziłem to. Sam zresztą zauważyłeś, jakich sposobów używa twój Adam, by uniemożliwić ci kierowanie jego ciałem…
– O, tak! Zawsze znajdzie kumpla, który go napoi. Albo wydobędzie alkohol nie wiadomo skąd, mimo że pozostawiam mu tylko drobne sumy na jedzenie.
– Mój też nie jest idealny – westchnął Megrezyjczyk. – Kiedy tylko zostawiam go samego, zaraz coś knuje przeciwko mnie, opracowuje plany uwolnienia się od zależności. Oczywiście nic mu z tego nie wychodzi, bo gdy tylko wrócę i zajrzę w jego pamięć, zaraz wszystko wiem…
– Ja nawet nie mogę dobrze skontrolować, co mój pijak robił i myślał podczas mojej nieobecności. Kiedy się upije, sam niczego nie pamięta. Czasem zupełnie nie umiem się połapać w tym całym bałaganie, który znajduję w jego mózgu.
– Wiesz co? Lepiej wróć na Aldebarana. Będę miał swobodne pole działania, a ty poprosisz o zmianę terenu. Tutaj nie dasz sobie nigdy rady…
– Dlaczego?
– Bo wy, Aldebarańczycy, znani jesteście w Galaktyce z… no, powiedzmy, niezbyt lotnych umysłów…
– Coo? Kto tak o nas mówi?
– Prawie wszyscy, nie udawaj że tego nie wiesz! Mówi się zwykle: tępy jak Aldebarańczyk…
Agaabar zerwał się z krzesła, lecz pijane ciało, którego używał, zatoczyło się niebezpiecznie.
– Hej, kolego! – warknął siadając. – Za takie zaczepki dostaje się u nas po trąboczułkach!
– U nas nie. Nie mamy trąboczułek, tylko przyzwoite cefalopodia, jak każdy wysoko rozwinięty gatunek istot rozumnych. Podejrzewam, że zupełnie nie nadajecie się do współpracy z mieszkańcami tej planety ze względu na niższy od nich poziom rozwoju.
Myśli Agaabara z trudem torowały sobie drogę poprzez szumiące alkoholem zwoje mózgu Adama. Chciał ciętą ripostą zareagować na zniewagę tego bezczelnego typa z jakiegoś zapadłego kąta Galaktyki, lecz kipiąca złość przytępiała mu dowcip.
– Rozważ moją propozycję – rzucił na koniec Megrezyjczyk – i wycofaj się stąd. To naprawdę za trudny teren dla ciebie. Ci ludzie wprost fizycznie nie znoszą niczyjej dominacji. Cały ich naród, z nielicznymi wyjątkami, ceni sobie wyżej niezależność i osobistą swobodę niż korzyści płynące z kontaktów z potężnymi obcymi siłami. Wątpię, czy uda ci się znaleźć takiego, który nie będzie wszelkimi sposobami zrzucał cię ze swego karku, gdy go dosiądziesz… Na razie znikam.