Страница 29 из 51
WYJĄTKOWO TRUDNY TEREN
Przed frontonem gmachu ministerstwa Wiktor poczuł nagle, że jest znowu sam, że z powrotem stał się suwere
Poprawiając na sobie ubranie, potargane nieco podczas szarpaniny ze strażnikiem i portierem, wciąż czuł na twarzy rumieniec wstydu z powodu tych wszystkich incydentów, których był dziś głównym bohaterem, i tych niedorzeczności, które dzisiejszego przedpołudnia padły z jego ust wobec poważnych urzędników państwowej administracji.
Z zażenowaniem rozejrzał się dokoła i z ulgą stwierdził, że oprócz niechlujnego osobnika drzemiącego na pobliskiej ławce nie było i
Wolny od wszelkiej kontroli swego wewnętrznego gnębiciela, nie przynaglany do biegania po ulicach miasta, Wiktor przysiadł na ławce obok drzemiącego typa. Piekły go stopy, żołądek dopominał się o swoje prawa… Obca siła dopadła go w chwili, gdy w drodze do biura zamierzał właśnie wstąpić na śniadanie. Wbrew chęciom i zamierzeniom, zamiast w barze znalazł się w bibliotece uniwersyteckiej, gdzie tajemnicze „coś" panoszące się w jego mózgu zażądało atlasu astronomicznego i na podstawie współrzędnych odnalazło gwiazdę o nazwie Megrez w konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy. Powtórzywszy kilkakrotnie – ustami Wiktora – nazwę tej gwiazdy, niezwykły „gość" skierował kroki swego gospodarza-nosiciela kolejrio do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, potem do Akademii Nauk, do Ministerstwa Handlu Zagranicznego, Kultury i paru jeszcze i
Wyrzucany z urzędów – nieraz przy użyciu siły, bo gwiezdny przybysz stawiał czasem czy
Od chwili gdy Wiktor pojął, co spotkało go dzisiejszego ranka, był skło
O, nie! W taki sposób nie pozwolę się traktować! zbuntował się Wiktor, gdy wolnym nareszcie od kontroli umysłem ogarnął swą sytuację. Gotów jestem zrozumieć, że ktoś otrzymał trudne zadanie, że ma wymagającego szefa i mnóstwo trudności w nieznanym terenie. Ale, do diabła, ja także mam szefa, który nie lubi, gdy bez uprzedzenia opuszczam dzień roboczy. Skoro ten bęcwał z Megrez szpera w mojej pamięci wynajdując tam rzeczy, o których prawie już zapomniałem, to znaczy, że wie wszystko, co i ja wiem. Więc niby dlaczego nie uwzględnia takich elementarnych spraw jak moje śniadanie czy telefon do szefa z prośbą o dzień urlopu? To jest po prostu bezczelność i lekceważenie. Czuję się zwolniony z jakichkolwiek uprzejmości wobec niego!
Trzeba przyznać, że przez całe przedpołudnie Wiktor uczciwie próbował – z ciasnego kącika świadomości, do którego zepchnęła go rozpanoszona osobowość Megrezyjczyka – nawiązać z nim partnerski dialog, ustalić jakieś zasady współpracy, jakiś modus vivendi niezbędny w sytuacji, gdy dwie osobowości posługują się tym samym ciałem i umysłem. Nic z tego! Przybysz zawłaszczył jedno i drugie, uchylając się od uznania jakichkolwiek praw swego gospodarza. Prawdę mówiąc ani razu nie zwrócił się bezpośrednio do Wiktora, nie przedstawił się nawet, nie wypowiedział słowa powitania, nie mówiąc już o przeprosinach za niezwykłe najście.
Albo jest to wyjątkowo źle wychowany osobnik, albo, co gorsza, wszyscy oni mają takie paskudne maniery, pomyślał Wiktor. Tak czy owak, jeśli wróci i jeśli będzie się ze mną w taki sposób obchodził, postaram się wymyślić i zastosować środki odwetowe.
Pustka w żołądku i obolałe stopy sprawiły, że Wiktor czuł wzrastającą niechęć do swego gościa, chociaż początkowo uznał swą przygodę za interesującą i rokującą ciekawe perspektywy. Po paru godzinach uganiania się po mieście i wystawiania na szyderstwa wolał, by jednak jego kontakty z pozaziemską cywilizacją na tym się zakończyły. Równocześnie zdał sobie sprawę z tego, że po ewentualnym powrocie Megrezyjczyk – jeśli tylko zechce – będzie mógł zapoznać się dokładnie ze wszystkimi myślami, które Wiktor snuł podczas jego nieobecności. W tej sytuacji wymyślanie jakichkolwiek posunięć przeciwko przybyszowi nie miało sensu: wszelkie najtajniejsze knowania Wiktora nie dawały się w żaden sposób ukryć…
– Bezczelny, kosmiczny cham! – warknął Wiktor wstając z ławki.
Rozparty na przeciwnym końcu ławki mężczyzna wyglądający na drzemiącego pijaka wcale łiie spał. Od dłuższego czasu obserwował Wiktora spod oka, a teraz poruszył się nagle.
– Pan coś mówił? – zagadnął.
– Nie do pana – mruknął Wiktor i powlókł się w stronę ulicy.
– Zaraz, zaraz! – Typ z ławki dogonił go nadspodziewanie zwi
Wiktor szedł przed siebie, nie oglądając się na natręta, lecz ten najwyraźniej nie miał zamiaru się odczepić.
– Zaczekaj, przyjacielu! – powiedział przymilnie. – Widziałem, jak ten głupi wykidajło wypieprzył cię z ministerstwa. Znam to, słowo daję! Czy ten twój nie jest przypadkiem z Aldebarana?
Wiktor zatrzymał się i odwrócił w kierunku podążającego za nim człowieka.