Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 60

– A ty właściwie dlaczego tak się boisz? – spytała Maria. – Coś ci chcieli zrobić, czy jak?

– No a co myślałaś? Szmalu nikt nie bierze, ugadać się nie da, strute konie nie poszły, to co im zostało? Obiecali po ryju, ale to tak, że bez szpitala się nie obejdzie i ten trzeci Łomżak już na mnie czekał. Miałem być pierwszy do odstrzału, bo reszta im się zmyła, a co za różnica, od kogo zaczną. Rowkowicz też się chowa, w sraczu siedział, to wiem.

– Do tej pory już chyba wyszedł? – zauważył z powątpiewaniem Waldemar.

– No chyba, bo za mną polecieli. Za nami, znaczy. Myśleli, że sam pojadę i koło gabloty czatowali, pijany nie pijany, ale widziałem.

– Sam jeden ślepy Lolek wszystko załatwia? – spytałam.

– Lolek tylko z Sarnowskim i z Białasem. Do i

– Czyja?

– A cholera go wie. Przyzna się kto…?

– Rodzina, znaczy swobodnie lata po terenie…

– Może nawet nie latać, chociaż lata, bo w przeddzień załatwia i tylko jeszcze w ostatniej chwili łbem kręci albo kiwa. Forsę donosi od razu.

– Że też takiego nikt nie pogoni…

– Czerski go raz pogonił, to zaraz na drugi dzień przyłożyli mu brzytwę do gardła.

– Kto?!

– A wiadomo? Chuligany. Ciemno, z twarzy nie rozpozna, po drugim karmieniu do domu wracał. A czasem przy bramie czatują, różni, zanim cięć łańcuch zdejmie, okna dopadną…

– Tych pośredników moglibyście palcem pokazać – zaproponowałam. – I dalej niech już gliny odwalają robotę.

– Jakby siedzieli, to dlaczego nie? – zgodził się Kujawski z lekkim rozgoryczeniem. – Póki co, to nikt się nie wygłupi, dziś pokaże, a jutro go nogami do przodu wyniosą. Ich dużo i nie każdego się zna.

– Dyplomatycznie! Potajemnie! Całego personelu nie wymordują, a nikt się nie dowie, kto tam na kogo doniósł! Ktoś przypadkowy mógłby nawet!

– No, potajemnie, to może…

– A każe wam kto jawnie? – zirytował się Waldemar. – Sami ich chronicie, bo wam o forsę chodzi!

– Zaraz, jest tani jeszcze taki jeden – przypomniałam sobie nagle. – Podobno jedyny, który mógł widzieć, z kim Derczyk poszedł w krzaki. Żaden się nie przyznał, kto to mógł być?

Kujawski poderwał głowę, popatrzył na mnie, zawahał się.

– Jak co wiesz, to mów! – rozkazała Maria. – Nikt z nas nie powie, że to ty powiedziałeś. Ten mały – gestem brody wskazała Janczaka – jedzie na tym samym wózku.

– Tylko jeden – zdecydował się Bolek. – W naszej stajni był, niewyraźny chodził przez pół dnia, urżnął się w trupa pod wieczór i od rana rzucił robotę. Zenek Albimak się nazywał, na wieś do swoich podobno wrócił, spod Grójca był, Szczęsna się to nazywało, to wiem, bo czasem na niego wołali: „Ty, nieszczęsny!” Jeśli kto, to tylko on, bez dania racji nie uciekł.

– Nie można to było od razu tego wszystkiego glinom powiedzieć? – spytał z wyrzutem Waldemar.

– I tam leżeć razem z Derczykiem, co? – warknął Kujawski. – I teraz bym nic nie gadał, ale dosyć tego! Póki żarty, to żarty, do przesadzania to ogrodnik, a w dziury po sękach wciskać się nie damy! Nie ma już teraz inaczej, jak tylko tej małpy dopaść i niech on się odchromoli. To jakieś ważne bydlę, co dużo może, a z twarzy, to ja wiem, żaden go nie zna!

Spojrzałyśmy z Marią na siebie. Bazylego z twarzy znał Miecio, o czym sam nie wiedział. Może jutro się coś wykryje…





– Co z nimi zrobić? – spytał z troską Waldemar, wskazując Bolka i Janczaka. – Tak ich przecież nie puszczę, bo cholera wie, mogli za mną jechać…

– Mnie do domu – zadecydował Kujawski. – Podrzuć mnie, już tam sobie dam radę. A jego najlepiej do Jeremiasza. Niech go zamknie w lecznicy, prześpi się na końskim stole i jutro go wypuści. Gliny pani załatwi, co…? Niech tak jakoś przyjdą, żeby się nikt nie połapał.

– Do Jeremiasza! – podchwyciłam. – To dobry pomysł, nawet gdyby zgadli, że gliny, wyjdzie, że przyszli do Jeremiasza w sprawie tego anty dopingu. Ten niech tam siedzi w kącie i nie pcha się w oczy jak najdłużej. Załatwi pan z Jeremiaszem, panie Waldku?

– Jak już tam jadę, to pewnie, że załatwię. Nawet ich jeszcze od Jeremiasza z domu do lecznicy podrzucę…

– Ten Gargulec nazywa się Maszkarski, dostał takie spieszenie, że jeszcze mm zahacza o początek następnego sezonu

– relacjonowałam porządnie teraz już dwóm słuchaczom, Januszowi i Józiowi Wolskiemu, kontynuując spokojny wieczór.

– Dziewięć milionów dostał i doskonale tę gonitwę pamiętam, bo sama czatowałam na gówniarza, złamał mi piękną triplę. Koń był w formie, więc jazda do tyłu rzuciła się w oczy, a pogląd panował, ze komisja też go grała, do dyskwalifikacji nie było powodów, więc spieszyli go ze zdenerwowania i przez zemstę. Dość cicho siedział, dopóki nie wydał pieniędzy, jak mu się te miliony rozeszły, zaczął popłakiwać w kamizelkę każdemu, kto mu wpadł pod rękę. U Rybińskiego jest w stajni, tej samej, co Białas. Żal za grzechy już w nim rozkwitł i może nawet owocuje, więc powinien powiedzieć wszystko, szczególnie jak się go podleje.

Józio Wolski, wezwany w trybie natychmiastowym, oprócz magnetofonu posługiwał się także notesem. Byłam zdania, że jeszcze przed najbliższym porankiem powinien wyrobić sobie opinię i sprecyzować zamiary, żeby maksymalnie wykorzystać sytuację. Zapisał sobie Maszkarskiego.

– Gdzie on mieszka? Adresu pani nie zna?

– Przypuszczam, że w wyścigowym internacie. Większość ich tam mieszka, Janczak też. Nie dziwię się, że nie chciał wrócić.

– Jontek to Sarnowski? – upewnił się Janusz. – Dlaczego Jontek?

– Bo lubi śpiewać „szumią jodły na gór szczycie”. Na trzeźwo, nie po pijanemu, nawet ładnie śpiewa, raz słyszałam.

– I on rozmawiał w samochodzie z pełnomocnikiem Bazylego? W czyim samochodzie?

– Pełnomocnika, mówiłam przecież. Raz się zdarzyło. Derczyk zapisał numer, Bazyli uznał to widocznie za rzecz niebezpieczną dla siebie.

– Mały od Wągrowskiej… Nie wie pani, który to jest?

– Pojęcia nie mam, skoro nowy, jeszcze pewnie nie jeździł, ale nic nie stoi na przeszkodzie zadzwonić do Wągrowskiej i zapytać. Albo może pan do niej jechać, ona późno chodzi spać.

– Cała trudność leży w tym, że wszelkie przesłuchania musimy utrzymać w tajemnicy. Oni się boją wszyscy tak śmiertelnie, że żaden słowa nie powie. Gdyby byli pewni, że nic im nie grozi, powiedzieliby bardzo chętnie, więc trzeba to załatwiać metodami nietypowymi, co bardzo przedłuża sprawę.

– Zameczek się nie boi – przypomniałam. – Bolek mówi, że to karate go trzyma. I rzeczywiście, o ile pamiętam, wycisku ani razu nie dostał, chociaż jeździ do przodu.

– Współpraca z mafią na zasadzie pełnej dobrowolności… Tym bardziej może nie chcieć mówić.

Zadzwonił telefon. Tym razem upragniony był podinspektor Wolski. Zrobił mi grzeczność, widocznie stanowiłam ce

– Zgłosił się ten Karczak od Zawiejczyka – oznajmił z wyraźnym zdumieniem, bardzo myśląc. – Ciekawa rzecz… O ile wiem, to nie jest facet, który by dobrowolnie pchał się do policji, a słyszę, że przyszedł sam i chce zeznawać. Trzeba to wykorzystać, zaraz jadę. Czy pani mogłaby pomóc? Tego małego od Wągrowskiej…

Z zapałem zadeklarowałam pełną gotowość współpracy w zamian za informacje o Karczaku, bo też mnie ciekawiła jego zaskakująca praworządność. Z wypowiedzi Moniki Gąsowskiej wywnioskowałam, iż jest to osobnik, żyjący na pograniczu kolizji z prawem. Prawdopodobnie odjechał z toru razem z Zawiejczykiem i był tym ostatnim, który go widział żywego, zazwyczaj taka ostatnia jednostka ukrywa się z całej siły i trzeba trafić na postać zgoła świetlaną, żeby nie mieć kłopotów z poszukiwaniami. Dobrowolnie się zgłosił, zdumiewające…

Od Agatki Wągrowskiej informację uzyskałam w ciągu dziesięciu minut.

– Mam dwoje nowych – powiedziała. – Nowych, jak nowych, od trzech tygodni mniej więcej, Jola Kozłowska i Marcinek Dalba. Chciałabym, żeby mi zostali, bo obydwoje pracowici i konie ich lubią.