Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 37 из 60

– Od kogo najlepiej czegoś się na ten temat dowiedzieć?

– Od Jeremiasza. Kierownik lecznicy i najuczciwszy człowiek na świecie. Nie może nie wiedzieć, co się tam dzisiaj działo…

Zadzwonił telefon. Nie ruszyłam się z fotela, pewna, że to do Janusza. Okazało się, że właśnie do mnie.

– Możesz tu przyjechać? – spytała Maria jakimś dziwnym głosem. – Tylko zaraz.

– Dokąd przyjechać?

– Do mnie.

– Mogę. Bo co?

– Siedzi u mnie Waldemar z pijanym Bolkiem, który bardzo płacze. Spróbuję go trochę otrzeźwić. Dziwne rzeczy mówią.

– W porządku, za kwadrans jestem…

Nie doceniłam siebie, znalazłam się u niej po dwunastu minutach. Przy stole siedzieli Waldemar, Bolek Kujawski i jakiś okropnie wystraszony chłopak, mniej więcej szesnastoletni. Kujawski robił wrażenie bardziej przygnębionego, niż pijanego.

– A gdzie go miałem zawieźć, jak się bał do domu wracać? – mówił z zakłopotaniem Waldemar. – Do hotelu czy na policję? Rozumiem, że się boi, a jak nie będzie chciał gadać, to sam powiem, co mi powiedział. Też bym się bał na jego miejscu…

Skierowałam pytające spojrzenie na Marię, gestem wskazując chłopaka.

– To jest Janczak – wyjaśniła. – Z Bolka stajni. Od Wróblewskiego.

– I też się boi – podjął Waldemar. – Ogólny strach i zgrzytanie zębów. Będziesz gadał, czy ja mam zacząć?

Kujawski z wyraźnym obrzydzeniem zjadł kawałek cytryny i popił kawą.

– Zacznij, zacznij – wymamrotał. – Mnie już co tam…

– Żadne co tam, panie Bolku – powiedziałam stanowczo. – Znamy się prawie dwadzieścia lat, pan wie, że ja się nie czepiam…

– Fakt – przyznał Kujawski, kiwając głową.

– I wszyscy wiemy, że coś tu nie gra, niech pan się wreszcie odezwie jak człowiek, dosyć tego ukrywania, gorzej nie będzie. W czym rzecz?

– Zbuntowali się – powiedział Waldemar z satysfakcją. – Po tym Derczyku. Jakiegoś herszta mają te wszystkie mafie, okoniem mu stanęli i teraz boją się wszyscy, bo to małe i chude…

– Powi

– Zameczek uprawia – mruknął Kujawski. – On się nie boi.

– Nie moglibyście powiedzieć porządnie i może jakoś od

początku?

– A pani poleci do glin…?

– Bolek, bez glin i tak się nie obejdzie – zapewniła Maria. – Ona ma rację, powiedzmy sobie wszystko, a potem się zastanowimy, co z tym zrobić. Czy myśmy cię kiedyś wyrolowały?

Kujawski pokręcił głową i, krzywiąc się strasznie, zjadł następny kawałek cytryny. W Janczaku panika zaczynała chyba opadać, nic nie mówił, ale łypał na nas okiem jakoś przytomniej. Waldemar przysunął sobie kawę.

– To moja…? Tam jest różnica, co i

– Jontek i Tymek od Łomżaków biorą jak z łaski – przerwał mu Bolek, nagle zdecydowany. – Niżej sześciu mowy nie ma. Naciskali, naciskali, zawsze do nich leciał ten ślepy Lolek…

– Staje





– Tak jest, on robi za pośrednika i jeszcze ma jakieś chody. Gnietli, a oni swoje, jak chcąc. Gargulca wykończyli, przymusili go i jeszcze na drugi początek spieszenie mu wchodzi…

Gargulec nazywał się naprawdę Maszkarski, skojarzenie było nawet prawidłowe, podobno wymyślił je Białas, który przez dwa lata jeździł we Francji. Gargulec był już starszym uczniem i do praktykanta brakowało mu dwóch gonitw, kiedy, nakłoniony przez mafię łomżyńską, schował konia i komisja techniczna odbiła sobie na nim poprzedni brak reakcji. Wyleciało mi to wydarzenie z pamięci, kiedy mówiłam Januszowi o nieszczęsnym Wiórkowskim i postanowiłam nadrobić niedopatrzenie przy najbliższej okazji. Zrozumiałam, że mafia wywierała presję, a Sarnowski z Białasem usiłowali się jej nie poddawać. Zgodne to było z powszechną opinią.

– Derczyk się odgrażał – powiedział Bolek po chwili i zamilkł.

– Że rozgada, co? – podchwycił Waldemar. – Tego to ja pojąć nie mogę, dlaczego akurat Derczyk taki rozmowny się zrobił i co on takiego widział…

– Podsłuchał Sarnowskiego w Pyrach – nie wytrzymał Kujawski. – W wozie gadali, podkradł się i wszyscy wiedzą, że Jontek siedział z takim jednym od Bazylego. Z gęby go rozpoznał. I numer gabloty zapisał, bo raz się zdarzyło, że swoim przyjechał…

– A tak, to co? Przyjeżdżał cudzym?

– Z byle kim albo taksą…

– Bolek, nie kołuj, mów wyraźnie! – zażądała Maria. – Co tam się stało po tym Derczyku?

– Zgniewało nas – odparł Kujawski z ponurą determinacją. – Strajk, znaczy. Nikt grosza nie bierze i tak się pojedzie, jak konie pójdą. Szlus, kropka. Próbowali od zeszłej niedzieli, zebraliśmy się razem, Tymek z Jontkiem skrzyknęli, ja byłem, Adam, Heniek, Jędrek, Tomasz, najgorzej Władek, bo był u nich na etacie, ale też się postawił. Tak to nie ma, zabijać nas nie będą, żeby nie wiem co, wont, nie ma gadania. Ślepy Lolek się szarpał, że to nie oni, wychodzi, że Bazyli, no to co z tego, to tym bardziej, bo Bazyli dusił na wszystkie strony, przez Łomżaków też i nawet głównie. Dosyć tego.

Wszyscy zrozumieliśmy doskonale.

– I dlatego spróbowali i

– A jak! – przyświadczył Bolek i uczynił gest brodą w kierunku Janczaka, który otrząsnął się gwałtownie. Otworzył usta, zamknął i widać było, że z wydaniem głosu ma duże trudności.

– Skąd pan ich w ogóle wziął, panie Waldku? – spytałam.

– Bolka z wyścigów, już był na bani, wiadomo, że sam nie pojedzie, prosili, żebym obrócił, na górze siedział i nie chciał wyjść. A ten się przyplątał po drodze, koło bocznej bramy. Wyskoczył z krzaków i machał jak wiatrak, powiadał, że go gonią, ale do tej pory nie wiem kto.

– Kto cię gonił?

– Ślepy Lolek – wymamrotał Janczak. – I jakiś obcy. Bo ja tego…

Nie udało nam się tak od razu dowiedzieć, którego. Janczak zamilkł i trochę poszczękał zębami. Spróbowałam zreasumować sytuację.

– Derczyk się odgrażał, że powie co wie, więc został zabity, a dżokeje się zbuntowali, tak to rozumiem. Odmówili współpracy z mafią, mafia zatem załatwiła rzecz bezpośrednio z końmi…

– Jak oni te konie struli? – zainteresował się Waldemar. – W stajni, coś do żarcia dali?

– W tunelu – wydusił z siebie Janczak. – Zastrzykiem.

– Skąd wiesz?

– Taki mały, nowy, od Wągrowskiej, znalazł strzykawkę. Ostatni szedł i myślał, że go nikt nie widzi, albo może całkiem nic nie myślał, ale ja tam jak raz zajrzałem. Do konia leciałem. Lewkowicz prowadził, bo mnie brzuch bolał i się spóźniłem, i widziałem, jak podniósł i do kieszeni schował. Nie tak zaraz, najpierw trzymał w ręku. I ja wiem, który to był, nikt i

Bez najmniejszego trudu mogłam się dowiedzieć od Wągrowskiej, który tam u niej jest nowy. Nawet gdyby miała dwóch nowych, też nie przedstawiałoby to problemu, Janczaka można było się zbytnio nie czepiać. Ważne, co ów nowy uczynił ze strzykawką, na której jakieś odciski palców mogły się zachować, ostatecznie w celu wbicia w końską szyję trzeba ją trzymać w ręku mocno i porządnie, a rękawiczek z całą pewnością żaden z nich nie nosi. Nowego od Wągrowskiej należy dyplomatycznie odnaleźć…

– Wiadomo, kto prowadził te konie? – spytał przytomnie Waldemar. – Które to tam były, Barnaba i Stojan? Ze stajni od Lipeckiego i od Jeziorniaka?

– A tam – odparł Janczak z nagłą energią. – Wcale nie. Od Jeziorniaka to nie wiem, ale Maniek od Lipeckiego zaraz leciał nazad, ktoś od niego tego konia wziął. A ja wiem, kto? Zabradziażenie jakieś było, ktoś tam pyskował, że do kowala trzeba. – I skorzystali z zamieszania – uzupełniła Maria. – Może je nawet specjalnie wywołali.

– Tego chłopaka ze strzykawką należało ratować i wywieźć stamtąd!

– On się zmył…

– A diabli go wiedzą, czy nie robił za wspólnika…

– Żeby nie Jeremiasz, wszystko by im przeszło – odezwał się nagle milczący od dłuższej chwili Kujawski. – Miał zastępstwo i dlatego dyżurował. Liśkiewicz by nic nie zobaczył, bo to ślepa komenda, nie wiedzieli, że Jeremiasz będzie. On już pierwszą gonitwę wyłapał, a potem coś węszył i specjalnie pilnował. Niefart mieli.