Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 60

Przyszły jego wszystkie pojedynczo wytypowane konie i ta cholerna ósemka, z tym, że ta trójka została wycofana. Ósemka weszła na jej miejsce. Zapłacili dziewięć i pół tysiąca koron, dokładnie cenę włoskiego fiata. Dziecko nie mogło mi tego darować przez długie lata, aż do chwili kiedy wreszcie kupił sobie samochód za fundusze zarobione uczciwą pracą.

Ledwie zdążyłam skończyć snucie tych wspomnień, ogłosili wypłatę. Za porządek dali jedenaście tysięcy dwieście. Pan Zdzisio sklęsł w sobie i zmroczniał, ale tylko na krótką chwilę.

– Ale góra dwadzieścia siedem! – wykrzyknął z triumfem.

– Tripla idzie w miliony, a kwinty w ogóle nie będzie! – wyprorokował Waldemar.

– Masz? – spytałam Marię.

– Mieć, mam. Ale kończę jednym. Do spółki z Mieciem. Od Albatrosa kończyliśmy ścianą.

– Nic się nie martw, ja kończę trzema i też przegram. Nawet nie warto ich grać górą, bo ominęłam faworyty.

– Jak to? Nie masz Białasa?!

– Nie mam. I Bolka nie mam. Uczyniłam założenie, że fuksy przyjdą konsekwentnie, a zwracam ci uwagę, że Sarnowskiego też wyrzuciłam.

– No, Sarnowski jest grany, więc nie ma prawa przyjść. My go mamy, Miecio się upierał…

Stawka była piękna, siedem dwulatków, wśród nich zaś potomstwo najlepszych klaczy, linie Demony, Sinai, Konstelacji, Irandy. Dałam spokój ogierom, wybrałam do gry klacze, Simonę, Diodę i Andinę, bo na matkę tej ostatniej wygrałam kiedyś wielkie pieniądze i miałam nadzieję, że córka powtórzy uprzejmość. Faworytem była Kosmitka na Sarnowskim, łeb w łeb z Irkuckiem na Kujawskim. Pozostałe dwa, Szakłak i Terencjusz, nie liczyły się, ale na wszelki wypadek zagrałam je w porządkach. Rozum nakazywał uczepić się dwóch zaniedbanych faworytek, ale dusza tym razem stawiła mu opór i pozostałam przy niekonsekwentnych dziwactwach.

Monika Gąsowska poinformowała mnie, że gra Kosmitkę z Andiną, 4-5, bo tak jej wyszło z paddocku. Odzyskałam odrobinę utraconych już nadziei, Andiną, skoro ta dziewczyna ją wybrała…

Jurek siedział przede mną jak skamieniały, nie odzywał się ani słowem. Pan Zdzisio trochę się uspokoił, na kwintę nie miał szans, więc emocje w nim przycichły. Waldemar kłócił się z panem Sobiesławem o Kujawskiego, grał go oczywiście, za co pan Sobiesław czynił mu wyrzuty. Sam preferował Terencjusza, co osobiście uważałam za idiotyzm, skło

– Jak powiedział, że wygrywa, to go nie ma nigdzie – zaopiniował pułkownik. – Żebym wiedział, że powiedział, do ręki bym go nie wziął.

– Bloki się rwą na dwa cztery – oznajmił ktoś, kto przyszedł z dołu w ostatniej chwili.

– Ciekawe, który nie przyjdzie – mruknęłam. – Pewnie Sarnowski.

Start się nieco przeciągnął, Simona za skarby świata nie chciała wejść do maszyny, Kujawski zsiadł z Irkucka i weszli do boksu każdy oddzielnie. Diodę wepchnęli tyłem. Ruszyły w końcu i Szakłak od razu stracił cztery długości.

– Sarnowski trzyma się w kupie? – spytała Maria niespokojnie.

– Trzeci idzie – odparłam. – Nic nie rozumiem, jak on chce to zrobić, żeby przegrać? Bandy się trzyma, nawet wyłamać nie da rady…

– Na prostą wyprowadza Irkuck – powiedział głośnik. – Druga Andiną…

Więcej nie usłyszałam, chociaż głośnik wisiał tuż nad moją głową. Waldemar zerwał się z miejsca.

– Dawaj, Bolek!!! – ryknął straszliwie.

– Gówno Bolek!!! – zagłuszył go ktoś za mną. – Dawaj, Jasiu!!!

– Sarnowski! – krzyknęła Maria. – Popatrz! Idzie!!!

Andina wyprzedziła Irkucka, szły prawie razem, od bandy zaczęła wychodzić Kosmitka, Sarnowski jechał genialnie. Wysunął się do przodu, w dwóch trzecich prostej już miał dwie długości przewagi, pruł jak maszyna, w dodatku nie tylko nie poganiał, ale trzymał ją kurczowo, Kosmitka szła sama z siebie jak jej matka i babka. Zachwyciłam się, chociaż łamała mi wszystko. Andina zostawiła Irkucka z tyłu, podeszła do tej Kosmitki, ale widać było, że sprawa jest beznadziejna, Kosmitka, hamowana z całej siły, o trzy długości pierwsza, Andina za nią…





– Zdaje się, że wygrałam – powiedziała w zadumie Monika Gąsowska za moimi plecami.

Przyświadczyłam.

– Owszem. W przeciwieństwie do mnie. Tyś kończyła Sarnowskim! – zwróciłam się do Marii.

– Do spółki z Mieciem. A nie chciałam go grać! Sarnowski przyszedł jako faworyt, nic nie rozumiem! Samym jednym, czekaj, czy ja tego nie zgubiłam…

– Mam! – ogłosił Jurek. – Cholera! Andinę też miałem…

– Andinę to i ja miałam…

– I ma pan swojego Bolka – wytykał Waldemarowi pan Sobiesław. – Który był, trzeci…?

– A pan ma swojego Terencjusza! – zdenerwował się Waldemar. – Bolek chociaż trzeci, a ta pańska siódemka ostatnia!

– Ostatni Szakłak – sprostowałam. – Siódemka szósta.

– Przeszedłem! – wołał pan Zdzisio. – Teraz kończę czterema!

– Jak myślisz, dadzą ze dwa miliony? – spytał Jurek, żywo zainteresowany.

– Dwa pierwsze dzikie fuksy, mogą dać i trzy. A tu, sam słyszałeś, dwa konie były grane. Podobno Białas dawał siebie.

– I Bolka grali, nie wiem dlaczego, ja go wyrzuciłem. Może i dadzą, trzy to nie, ale jakieś dwa i pół…

Zapisałam wyniki i przypomniałam sobie o Monice Gąsowskiej. Triplę i kwintę szlag mi trafił, porządku z Sarnowskim nie grałam, szansę mogły się pojawić przede mną dopiero w czwartej gonitwie. Trupem nie padłam, bo na klęskę byłam z góry nastawiona, od lat przysięgałam sobie trzecią gonitwę grać ścianą i od lat przysięgi nie dotrzymywałam. Przyzwyczajenie złagodziło uczucia.

Za triplę dali dwa miliony osiemset z groszami, Jurek się ucieszył. Porządek wypadł średni, dziesięć tysięcy dwieście: Monika Gąsowska znalazła się na niezłym plusie, Maria z Mieciem również.

– Miecio od tej tripli wyzdrowieje do reszty – orzekłam z przekonaniem. – Idziecie dalej?

– Aż się dziwię, ale owszem. Jednym przechodzę, dwoma kończę, te dwa Mieciowe, a ten jeden mój. Wolę skończyć, bo od Sarnowskiego tripla strasznie spadnie.

– Szczególnie, jeśli wygra Kujawski. A coś mi się widzi, że on wygra dwa razy. Będzie dubla Wróblewskiego i nie powiem, co zapłacą, bo mi się nie chce wyrażać.

– Nie wiem, czy będzie, bo go teraz nie było. Miał szansę na triplę.

– Jaką szansę?! Nie widziałaś, jak ta Kosmitka przyszła?! Gdzie on miał tę szansę?!

– A gdyby Sarnowski nie pojechał…?

– Gdyby Sarnowski nie pojechał, to ja bym wygrała. Do grobu mnie ten padalec wpędzi, żebym ja wiedziała, co on myśli, wygrywałabym raz za razem!

Nagle uświadomiłam sobie osobliwe zjawisko. Kopenhaskich koni nie znałam już od lat, w Kanadzie byłam na wyścigach trzy razy w życiu. I tam, w siedemnastu koniach płatnych w jedną stronę umiałam trafić, nie dość że porządek, ale tiersa! Pojedynczymi końmi rok wcześniej trafiłam 6-5-8 za jedne pięć koron, wywlokłam Alicję na wycieczkę do Paryża, gdzie w sierpniu można było życie stracić z gorąca, w Kanadzie trafiłam porządek za 400 dolarów, a tu, patrząc na te konie trzy razy w tygodniu, mając ich karierę czarno na białym w sześciu koniach płatnych w dwie strony, nie jestem w stanie odgadnąć, co wygra! Co się dzieje, do pioruna ciężkiego…?!

Długo się zastanawiać nie musiałam. Bez wielkiego wysiłku przypomniałam sobie, że nie kariera konia na tych piekielnych wyścigach jest ważna, tylko układy ludzkie. Trafiam, owszem, jeśli uda mi się przewidzieć, co oni będą myśleć. Co sobie wykombinuje Glebowski, Białas, Wiśniak, Rowkowicz, Kapulas, Wojciechowski, specjalista od gry na siebie, Skórek, uparcie pozostający w opozycji do własnego trenera, Szczudłowski, Wągrowska i ta cała reszta! Jeśli zgadnę, co oni myślą, wygrywam, jeśli nie, przepadło! A zdaje się, że jest to znacznie trudniejsze, niż ocena wszystkich koni świata razem wziętych…