Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 60

– We wtorek będziemy mnie czycić – zaproponował. – Chcecie? Mnie czycić, a przy okazji wytypuje się środę.

– A na malignę nie wygląda – rzekła niespokojnie Maria i położyła mu rękę na czole.

– Zabierz te kończyny! – rozgniewał się Miecio. – To Joa

– Dobrze, że przyszłyście, zaczyna mówić normalnie – ucieszyła się Honorata.

– On mówi, czcić – powiedziałam równocześnie. – Mamy go czcić we wtorek, proszę bardzo, możemy. Mieciu, masz czym, czy przynieść?

– Mam czym, ale przynieść możecie…

– Jutro rano go zabiorę – oznajmiła Honorata. – Nie wiem dlaczego siedzi przed drzwiami ten wartownik i ciągle się boję, że go nie puszczą do domu, tylko wręcz przeciwnie. Nie chce powiedzieć, co zrobił. Wolę to już mieć z głowy.

– Wartownik siedzi, żeby nie przyszedł złoczyńca i nie wykończył go ostatecznie – wyjaśniłam beztrosko. – W domu załóż łańcuch i przygotuj siekierę, niech ci leży pod ręką. Chyba, że on odzyska rozum i powie glinom wszystko co wie, wtedy złoczyńcy stracą rację bytu. Chciałam powiedzieć, dobijanie go straci sens.

Miecio zabulgotał coś pod nosem, a Honorata popatrzyła na niego z wyrzutem.

– A ile razy mówiłam, żebyś się nie wdawał w żadne tajemnice? Mieciu…

– Jak to było w ogóle z tym napadem? – przerwała Maria. – Honorata, ty już wiesz? On coś o tym powiedział?

– Ludzie powiedzieli – odparła Honorata. – Przyjechał taksówką, nie wiem gdzie był, ale później, niż z wyścigów, wysiadł, przeszedł przez ulicę. A pod naszym domem stały samochody, z jednego wyskoczył facet i przyłożył mu czymś. To znaczy chciał przyłożyć, ale Miecio się zasłonił czy uchylił, więc poprawił i już go dostał. Zamierzał się jeszcze raz, ale wtedy już się ludzie wmieszali, sąsiad siedział obok w kucki pod swoim samochodem, nie było go widać, drzwiczki na samym dole szmerglował i wygładzał. Mówi, że odruchowo się zerwał i tamtemu rękę odepchnął, wcale taki odważny nie jest, samo mu tak wyszło. Ze trzy osoby tam się rzuciły, a tych napastników było dwóch, ale drugi nic nie zdążył zrobić. Ludzie zaczęli krzyczeć, więc zostawili Miecia i uciekli, ich samochód stał obok i to jest cud, że Miecio pod nim głowy nie trzymał. Tyle wiem od ludzi, bo od niego zero.

– Z tego wynika, że już tam na niego czekali – zauważyłam. – Mieciu, musiałeś się narazić wcześniej, na wyścigach się pewnie wygłupiłeś.

– Ja jestem chory – powiadomił nas Miecio stanowczo. – Jak macie – mi tu szkodzić, to lepiej idźcie precz. Bo zawołam cerbera! Głowa mnie boli.

– Nic mu nie jest – zaopiniowała Maria. – Możemy stąd iść i przyjdziemy do nich we wtorek.

Za drzwiami separatki usłyszałyśmy jakieś głosy. Wyjrzałam. Do Miecia pchał się Waldemar, strażnik go zatrzymał. Dowód osobisty pokazał, ale wpuszczony do środka nie został. Obraził się śmiertelnie, zostawiłyśmy Miecia z Honoratą i opuściłyśmy szpital razem z Waldemarem.

– Osobiście podejrzewam, że nie wpuszczają do niego mężczyzn – rzekłam uspokajająco. – Widocznie wśród podejrzanych indywiduów nie ma ani jednej baby albo może już wykryli, że to nie my. Co do chłopów, mogą na razie nie mieć rozeznania.

– Przecież mu dałem dowód! – irytował się Waldemar. – Gablota stoi przed szpitalem, nie rozwieję się w powietrzu, zobaczył, kto ja jestem!

– I co mu z tej wiedzy, jak Miecio będzie leżał zimnym trupem – zwróciła uwagę Maria. – A może ty jesteś kamikaze? A może masz wariackie papiery? On nie jest jasnowidzący, ten wartownik za drzwiami.

Waldemar wzruszył kilkakrotnie ramionami, ciągle zły.

– Bolek się zaprawił – oznajmił. – Coś tam się dzieje między nimi, ale nie wiem co. Powiedziałem mu o Mieciu, pomamrotał pod nosem, pomamrotał i jak się przypiął do flaszki, nie było rozmowy. Zostawiłem go, bo nie będę pił, jak jestem za kółkiem. Co to wszystko znaczy?

– Było Kujawskiego przycisnąć – wypomniałam z wyrzutem. – Albo chociaż poczekać, aż się urżnie rzetelnie, więcej wie, niż my, może by co powiedział. Zdaje się, że oni wszyscy wszystko doskonale wiedzą i bardzo jestem ciekawa, ile z tego wyjdzie na jaw…

Podkomisarz Józio Wolski miał pomysły podobne do moich. W poniedziałek miałam się zgłosić do szkoły, w której pobierały nauki dzieci pracowników Służewca. Pracownicy po większej części mieszkali na terenie wyścigów albo w najbliższej okolicy i prawie wszystkie dzieci należały do tej samej szkoły podstawowej. Wyższy poziom wiedzy już je rozdzielał, ale wystraszony chłopczyk nie miał więcej niż jakieś 11 lat i podstawówka dotyczyła go na mur.





Wytypowaliśmy z majorem Wolskim odpowiednie klasy i w strasznych warunkach spędziliśmy dwie przerwy. Trzecia dała rezultat, rozpoznałam chłopca.

– Niech pan go teraz łapie jakoś tak, żeby tego nikt nie widział – poradziłam z naciskiem. – Wygłupiłam się wczoraj i mam obawy, że zbrodniarz wykończy dziecko. Powiedziałam o nim.

Józio Wolski zaniepokoił się mocno i musiałam powtórzyć mu całą rozmowę ze znajomym facetem. Nie pochwalił mnie za to i zażądał rysopisu. Samo nazwisko, które udało mi się zapamiętać, Błażej Figat, okazało się wskazówką niedostateczną.

– Średniego wzrostu, okrągły w sobie, na czubku głowy łysy, a dookoła ma ciemne kędziorki. Numeru butów nie zauważyłam, ale niejasno mi się plącze, że pracował w MSW. Głowy nie dam, z MSW było tam ładne parę sztuk i mogę ich mylić, ale chyba coś takiego o nim słyszałam. Źródło nie jest w pełni wiarygodne.

– A ten drugi?

– Drugiego nie znam wcale. Za to ciekawa jestem bardzo, czy wyłapał pan tych, co grali drugą triplę. Pańskiemu, jak rozumiem, podwładnemu poradziłam to dostatecznie wcześnie, żeby mógł zdążyć. Zdążył?

– Zdążył.

– I kto ją wygrał?

– Dziesięć osób. Z czego cztery po pięćdziesiąt razy, a sześć po jednym.

– Z tych sześciu Marię może pan sobie darować, grała ją przez pomyłkę, a o Derczyku dowiedziała się ode mnie. Zostaje pięć, bez znaczenia. Ważne są te cztery sztuki, które to grały po pięćdziesiąt razy.

– Te cztery sztuki grały po pięćdziesiąt razy dla jednego człowieka, to już wiemy. Nie wiemy natomiast kto to jest.

Zdziwiłam się.

– Żaden z tych czterech nie powiedział?

– Żaden z tych czterech nie był o to pytany. Bardzo bym panią prosił, żeby pani już się nie włączała w dochodzenie. O tych czterech też pani nie powiem, bardzo przepraszam, ale, nie daj Boże, mogłaby się pani z czymś zdradzić i następne dochodzenie byłoby przez panią. Pomijając i

– Nie mam w sobie skło

– Tyle mogę pani powiedzieć. Już tu czeka mój człowiek, na wszystko wygląda, tylko nie na policjanta, ma ze sobą butelki do sprzedania i poprosi chłopca o pomoc. Jeśli to nie wypali, podeślemy i

Pokręciłam głową.

– Nie wyrwie się. Na mój rozum był tak przerażony, że organ mowy mu skamienieje. Te tutejsze dzieci w ogóle dużo wiedzą, nie mogą nie wiedzieć, tkwią w atmosferze i wydarzeniach. Nikomu jakoś nic nie mówią.

– Pożegnam panią, przepraszam, ale mam dużo roboty. Z tym moim człowiekiem muszę skontaktować się jakoś nieznacznie…

Ciąg dalszy obejrzałam sobie z pewnego oddalenia, niekoniecznie przypadkiem. Nie ogolona moczymorda z jednym workiem i jednym wózeczkiem bez kółka pogubiła towar akurat w chwili, kiedy chłopczyk koło niej przebiegał. Zwolnił, zainteresowany sceną i niezdarnością pijaka. Do pomocy przystąpił z zapałem, razem udali się w kierunku punktu skupu.

W komendzie podpisałam zeznania dotyczące wyłącznie znaleziska w berberysie. I