Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 16 из 60

– Czwarty, za Harcapem…

– Na prostą wyprowadza Derkacz – informował głośnik. – Druga Malwina, Harcap słabnie, na trzecim miejscu Camargo, do przodu wychodzi Pasjonata. Prowadzi Malwina, na drugim miejscu walka, Camargo Pasjonata. Malwina, Pasjonata, Camargo…

– Dawaj, Camargo! – darł się pan Edzio.

– Dawaj, Bolek! – przekrzykiwał go Waldemar.

– I masz pan swojego Harcapa, ostatni, mówiłem, że będzie ostatni…!

– Dawaj, Pasjonata! – wrzasnęłam z całego serca.

– Dawaj, Bolek! – zaprotestowała Maria z szaloną energią.

– Oszalałaś, na co ci ta Pasjonata, mam Bolka w tripli!

– Malwina Pasjonata – powiedział głośnik i umilkł.

– Też mam Bolka w tripli, ale porządek grałam z Pasjonata, o co ci chodzi? Ja jej nie pchałam na pierwsze miejsce, tylko na

drugie!

– A, na drugie może być. Porządku nie grałam.

– Mam! – oznajmił Jurek z ulgą. – Grałem Camargo, Deborę i Malwinę. Cholera, już się batem, ależ ta Pasjonata poszła…! Pół długości brakowało! Ty, to fuks? Nie grali jej chyba?

– Słyszałeś przecież, był napust na Camargo, a w ostatniej chwili na dwójkę. Tripla wzrośnie trzy razy. Mnie nic z tego, bo dopiero zaczęłam, ale głupi napust na dwójkę obniży porządek.

– Tylko górą grali – przypomniała Maria.

Pan Edzio był pełen głębokiego rozgoryczenia, a zarazem satysfakcji, ze nie grał drożej. Waldemar wyrzekał nad Kujawskim.

– I przez to jego całe głupie gadanie grałem go tylko z Camargo! Trzeba było ze wszystkim! l czego leci, jak mówi, że go nie będzie, gdzie się pcha?! Z dwójką, pięćdziesiąt tysięcy porządek. Tripla dwa miliony!

– Dwa miliony to nie, ale milion może dadzą – powiedział Jurek z nadzieją.

– Puknij się – zganiłam go. – Od faworyta? W czwartej

przyszedł Fajerwerk!

– Ale nie grali samego Fajerwerka, tylko dwa konie, dwójkę i czwórkę. A w piątej był fuks. Może dojść do miliona.

Za triplę dali 980 tysięcy, Jurek był średnio zadowolony. Wzbogaciłam się na porządku, za Malwinę z Pasjonata zapłacili 42 tysiące. Kujawski zaczął triplę, stwarzającą wielkie nadzieje.

– Teraz kończysz? – spytałam Marię.

– Teraz. Dwoma końmi. Czwórką i piątką.

– Czwórka pierwsza gra.

– No to co? Wolę pierwszą grę, niż zero.

– Zgadzam się z tobą, też mam tę czwórkę i to w postaci jednego konia. Pewnie znów przyjdzie jakiś idiotyzm.

– Nie przyjdzie. Włóczka się pcha.





– A daj mu Boże zdrowie…

Dżokej Włóczka nie nazywał się wcale Włóczka, tylko Włóczkij i był obcokrajowcem, jak sama nazwa wskazuje, ale przerobiono go na Włóczkę i tak już zostało. U Kapulasa jeździł, Kapulas, obecnie trener, niegdyś był świetnym dżokejem, dość wprawdzie fanaberyjnym, ale niewątpliwie utalentowanym. Jako trener też był z początku nierówny, potem wybuchła w nim ambicja i już sześć razy po sezonie znalazł się na pierwszym miejscu. Włóczka mu nie nawalał, szedł do przodu jak maszyna, a konie mieli dobre. W tym roku jakoś sobie zlekceważył początek sezonu i teraz doganiał, ale szansę na pierwsze miejsce stracił już bezpowrotnie i robiło to takie wrażenie, jakby niekiedy zniechęcał się i rezygnował z sukcesów. Włóczka leciał zawsze i nie chował koni, teraz zaś siedział na najlepszym w stawce. Można było wierzyć, że przyjdzie.

– Nie było cię i nie słyszałaś supozycji pana Edzia w kwestii Derczyka – powiedziałam. – Dłużnik go zabił podobno, zapewne w celu niezwracania pieniędzy. Nie wiem z kim pan Edzio rozmawiał, przypuszczam, że z kretynem, bo równocześnie przyniósł Harcapa.

– I grał go?

– Grał, ale lekko.

– Ty masz rację, że oni są nienormalni. A propos Derczyka, to Miecio już trochę mówi. Pojedziemy do niego?

– Pojedziemy, trzeba zajrzeć.

Równocześnie spojrzałam na pana Mariana. Siedział cicho nad programem, słowem się nie odzywał i robił wrażenie jednostki niezadowolonej z życia. Mogło to mieć związek z zabójstwem, a mogło po prostu oznaczać, że przegrał i przetrawia klęskę. Do przegranej pan Marian przyznawać się nie lubił.

Włóczka wygrał swobodnie, obniżył triplę do połowy, trafiłam porządek na zasadzie „honor dla nas, forsa dla nich”, Jurek się krzywił, Maria zgubiła wygraną triplę i szukała jej z obłędem w oczach, wyrzucając wszystko z torebki i grzebiąc po kieszeniach.

– Przed chwilą była! – mówiła z rozpaczą. – Widziałaś przecież, trzymałam ją w ręku! Co ja z nią zrobiłam? Nie chodziłam nigdzie, cały czas tu siedzę!

– Niepotrzebnie odrywałaś. Większy kawał trudniej ginie. Sprawdź spokojnie, po jednym papierku…

Oderwana tripla leżała pod fotelem, widocznie spadła jej z kolan. Podniosła ją i natychmiast zginęły jej te ostatnie, które kończyła w ósmej gonitwie. Rozpoczęła poszukiwania na nowo, nie mogłam na to patrzeć, wszelkie poszukiwania zawsze wyprowadzały mnie z równowagi, zostawiłam ją i udałam się na dół. Tripla mi przeszła, kończyłam ją trzema końmi, w tym jednym murowanym faworytem. Znając własne szczęście, byłam pewna, ze wygra właśnie ten faworyt i tripla spadnie do osiemdziesięciu tysięcy albo tez przyjdzie coś, co kompletnie zaniedbałam. Chociaż, z drugiej strony, ostatnie triplę trafiałam najczęściej pewnie tylko dlatego, ze dla odebrania wygranej trzeba było czekać w nieskończoność…

Przyszła Galvana, faworyt absolutny i wszystko się zgodziło. Wygrałam, tripla spadła jak powi

Była to już druga wizyta, pierwszą złożyłyśmy poprzedniego wieczoru. Kiedy Maria zawiadomiła mnie o napadzie na Miecia, usiadłam na podłodze, bo słuchawkę podniosłam, tkwiąc w kucki. Dyżur miała Stępińska. Poderwałam z miejsca Janusza i Józia Wolskiego, w szpitalu na Stępińskiej znaleźliśmy się po sześciu minutach, Maria nadjechała w chwilę później.

Obydwoje z Januszem poczekaliśmy na zewnątrz. Marię i Józi? wpuścili bez problemu, jedno i drugie z racji zawodu, Maria lekarz, a Józio policja. Szczegółowy komunikat uzyskaliśmy po pół godzinie.

– Nic mu nie będzie – powiedziała z ulgą Maria, opadając u mnie na tylne siedzenie. – Dostał w głowę, przejdzie mu to, żadnego złamania nie ma, ogłuszony tylko. Wypuszczą go pewnie pojutrze. Mówić jeszcze nie może, więc nie wiem o co chodzi i co się stało. Zdenerwowałam się. Honorata tam siedzi, już się uspokoiła.

Honorata to była żona Miecia. Dowiedziała się o mężu, kiedy już było pewne, że wyżyje, więc połowa szoku ją szczęśliwie ominęła. Pozwolono jej posiedzieć do wieczora.

Józio Wolski przyszedł do nas w parę minut później.

– Załatwiłem, posadzę człowieka – oznajmił. – Coś mi tu zaczyna zalatywać. Na razie sam poczekam, a do rozmowy wrócimy przy najbliższej okazji…

Od wczoraj Miecio odzyskał dużą ilość zdrowia i mówić mówił, ale skąpo i niechętnie. Honorata twardo pełniła przy nim wartę, a facet w białym fartuchu przed drzwiami separatki zażądał od nas dowodów osobistych. Maria zbadała Miecia na własny użytek i oświadczyła, że z medycznego punktu widzenia nie ma żadnej potrzeby trzymać go w szpitalu.

– Ja też tak uważam – zgodziła się Honorata. – On w ogóle może mówić, tylko nie chce.

– Głupia jesteś, moja ukochana żono! – rozzłościł się nagle Miecio.

– No widzicie? Że ja jestem głupia, powiedział już ze trzydzieści razy i wcale mu to nie zaszkodziło.

– Miał wstrząs mózgu – przypomniałam. – Może mu się w ogóle myli, kto ty jesteś, jego żona czy cudza. Mówi, że jego, dla niepoznaki. Mieciu, widzisz nas pojedynczo czy podwójnie?

– Megiery – powiedział Miecio. – Trzy potrójne megiery. Trzy megiery w lasku Idy.

– Tak powtarza każde słowo – skomentowała pouczająco Honorata. – Ale nic nie szkodzi, niech tylko wróci do domu, minie mu od razu. Już ja się o to postaram.

Miecio zakrył twarz kołdrą. Potem ją nagle odsłonił.