Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 41 из 55

– Niech tu przyjdzie!

Podporucznik Jarzębski znalazł się po paru minutach i został wtajemniczony w kwestię czy

– Co do kozła – dołożył jeszcze wywiadowca – to od miejscowych wiem, że jest tam taka czarna koza, która lubi sobie po figlować. Na rogi bierze, ale ma to być zabawa. Przeważnie luzem chodzi, na sznurku się źle czuje, mleczna.

– Mleczny diabeł to rzadka rzecz – zauważył w zadumie Jarzębski. – Chyba tam pojadę. Pewności nie mam, ale melinę sobie ulokowali gdzieś pod Warszawą. Za Tarczynem, to jeszcze ciągle jest pod Warszawą, a nie na przykład pod Gdańskiem. A diabli wiedzą, może tam.

– Jak widać, diabli wiedzą z całą pewnością^- mruknął jadowicie podporucznik Werbel.

– Ty się nie natrząsaj, tylko jedź ze mną.

– Jedźcie obaj razem i zejdźcie ze mnie z tym diabłem -zarządził kapitan Frelkowicz. – Jeszcze chcę wiedzieć, gdzie Zduńczyk, czy on tam zamieszkał, w tym Konstancinie? Co za sprawa jakaś cholerna, wszystko mi z rąk wyłazi, lada chwila bez rozbijania czerepu zacznę widzieć dookoła siły nieczyste. A uprzedzali mnie, podobno to ta Chmielewska. Jak jest w coś wplątana, to już gwarantowane, że od tego można zwariować.

– Która Chmielewska? – zainteresował się podporucznik Werbel i sam widok wyrazu twarzy kapitana wymiótł go z pokoju. Towarzystwo zwierzchnika, który akurat dostał szału, nigdy nikomu nie wyszło na zdrowie.

W Pojednaniu pracowała pilnie ekipa budowlana. Obaj podporucznicy, Werbel i Jarzębski, obejrzeli wszystko, cokolwiek im było dostępne. Informację, że właściciel leży w grójeckim szpitalu, uzyskali bez trudu. Posiadacz czarnej kozy nie ukrywał zwierzątka i mogli na nie patrzeć do upojenia. Piwnica, w której objawił się duch nieczysty, na pierwszy rzut oka nie budziła żadnych podejrzeń. Dokonali zatem drugiego rzutu oka, przyświecając sobie potężnym reflektorem, bo zarówno okienko jak i żarówka u sufitu dawały światła tyle, co kot napłakał.

– A jednak – stwierdził z satysfakcją podporucznik Werbel. – Popatrz, coś było wleczone po tym całym kurzu, śmieci świadczą. Popatrz mówię, bo coś mi się dziwnego wydaje.

– Zaraz popatrzę – obiecał podporucznik Jarzębski – ale ty też popatrz, tu są poniszczone pajęczyny. Cały kąt był zapajęczony i dewastacja nastąpiła też świeżo. Biedny pająk!

– Zwariowałeś…?

– Nie, zobacz, jak się śpieszy, usiłuje to naprawić. Pająk jak kobyła, rany, jak on to pięknie robi, spójrz tylko!

Podporucznik Werbel nie wytrzymał, zbliżył się do kąta razem ze swoim reflektorem. Olbrzymiego pająka trudno było nie zobaczyć.

– Czym on się żywi? – zainteresował się mimo woli. – Są tu jakieś muchy?

– Może przez okno wpadają. Coś musi być, skoro nie zdechł z głodu. I siły ma dużo, zapruwa jak dziki.

Przez długą chwilę obaj z wielkim podziwem przyglądali się kunsztownej i misternej robocie. Pająk snuł z siebie nić w sposób niemal niezauważalny, pojawiała się za nim i motała w znajomy wzór, nie do pojęcia sprawnie. Naprawiał warstwę zewnętrzną, cała reszta wyglądała tak, jakby niezliczone pokolenia pracowitych stworzeń uzupełniały ją od stuleci.

– Gdzie mu się ten diabeł pokazał? – spytał nagle Werbel. – Nie w tym kącie przypadkiem? Tak to wygląda, jakby ktoś zabrał wierzchnią część na plecach.

– Myślisz, że diabeł jest materialny?

– Myślę, że ten tutaj był materialny w stu procentach. Schował się w kącie, nie uważasz?

– Ciemnawo trochę, ta żarówka u sufitu na jupiter się nie nadaje. Mógł siedzieć w kącie, ile chciał. Dlaczego wylazł?

– Nie wiem. Ale jeśli gdziekolwiek się chował, to tylko tu.

– Możliwe. W i

– To teraz chodź popatrzeć na tamte ślady. Z lekkim żalem porzucili pająka i przeszli na środek pomieszczenia. Werbel pokazał Jarzębskiemu dziwny ślad obok tej szuranej drogi.





– Jak to nie jest ręka ludzka…

– Czekaj – przerwał Jarzębski. – Niech ja to sobie wyobrażę.

Przyglądali się w milczeniu przez całą minutę, oświetlając podłogę reflektorem pod różnymi kątami. Stary kurz i rozmaite młodsze śmieci układały się w sposób dający wiele do myślenia.

– Tak – zawyrokował Jarzębski. – Ty masz rację. Tak to wygląda, jakby ktoś jechał na tyłku, podpierając się rękami. Inwalida…?

– Inwalida nie inwalida, zamykamy to i wezwij techników. Nie ruszę się, póki nie przyjadą, niech zbadają pomieszczenie. Ma to sens, czy nie, warto sprawdzić.

– Dobra, idę do wozu…

Oczekiwanie w nawiedzonym lokalu piwnicznym, mimo atrakcyjności śladów, nie było ani wesołe, ani przyjemne, wyszli zatem na zewnątrz. Dziedziniec im się szybko znudził, przeszli na drugą stronę budynku. Na to coś, co niegdyś było ogrodem, patrzyli wzrokiem obojętnym aż do chwili, kiedy zaciekawiło ich osobliwe zjawisko przyrodnicze. W jednym miejscu mianowicie krzaki rosły krzywo.

Przyjrzeli się temu najpierw z daleka, potem podeszli bliżej. Obniżenie terenu na dość długim odcinku, wąskie, niezbyt głębokie, wyglądało jakoś dziwnie. Gęsta trawa, zielska, zarośla, stare krzaki bardzo kolczastych róż i ogromne, wybujałe osty przeszkadzały przyjrzeć się lepiej i zbadać dno zagłębienia, ale wydawało się, że coś tu jest nie w porządku. W dołku, na górce, czy też na różnych zboczach rośliny na ogół rosną prosto.

Obejrzeli to z bliska, przeszli wzdłuż rowu i nabrali podejrzeń, że zagłębienie jest świeże.

– Ja bym to rozkopał – powiedział Jarzębski trochę niepewnie.

– Ja też – zgodził się Werbel. – Chociaż nie wiem dlaczego, więc lepiej bez szumu. Trzeba pogadać z właścicielem.

– Podobno nie całkiem przytomny.

– No to z żoną.

– Można, dlaczego nie…

Przyjazdu ekipy nie spodziewali się wcześniej niż za jakieś dwadzieścia minut, podjechali zatem te osiem kilometrów do grójeckiego szpitala. Z właścicielem pozwolono im porozmawiać, byle krótko, nie bawili się więc w dyplomację, tylko przystąpili od razu do rzeczy. Na rozkopanie kawałka ogrodu wyraził zgodę bez namysłu, podpisał się nawet pod stosownym oświadczeniem, nie czytając wcale uwidocznionych na nim liczb. Na złożenie jednego podpisu lekarz wyraził niechętną zgodę. Wrócili do Pojednania i podjechali do bramy równocześnie z samochodem techników.

Technicy potwierdzili ich wrażenia. Istotnie, pajęczyny w kącie zdewastowała ludzka postać, wzrostu mniej więcej metr sześćdziesiąt do sześćdziesięciu pięciu, ludzka postać także przejechała na pośladkach przez pół piwnicy, wlokąc nogi za sobą, po czym podobnym sposobem pokonała schody, wciąż podpierając się rękami. Postaci ludzkich w ogóle było dwie, jedna przemieszczała się metodą parterową, druga była chyba kobietą, na co wskazywał zarówno wzrost jednostki od pajęczyn, jak i ślady damskich pantofli na obcasach, uwidaczniające się gdzieniegdzie pomiędzy śmieciami. Największe zgrupowanie śladów istniało mniej więcej w połowie pomieszczenia, blisko ściany, i wyglądało tak, jakby obie osoby pojawiły się tam z powietrza. Nie weszły wcale, za to wyszły.

– A nie mogło być odwrotnie? -spytał niepewnie podporucznik Werbel. – Właśnie weszły, a nie wyszły? Gdzieś tu zniknęły.

– Mowy nie ma – odparło dwóch techników zgodnie i bez namysłu. – Kierunek wskazuje tylko jedną stronę. Żadnego wchodzenia!

– To znaczy owszem – dodał jednak – damskie pantofle na obcasach prawdopodobnie także weszły i w ogóle pałętały się więcej. I baba, o ile nie był to przebrany facet, pchała się w pajęczyny. Natomiast to drugie przelazło tylko stąd tam i nie ma inaczej!

– To skąd się tu wzięło?

– Tu coś jest – odparł drugi z techników, przytupując w posadzkę. – Moim prywatnym zdaniem jakieś zejście niżej, ta piwnica musi mieć dwie kondygnacje. Już patrzyłem, ale jeśli cokolwiek się otwiera, pojęcia na razie nie mam jak. Jakiś zmyślny interes.

– Możemy jeszcze popróbować, ale to potrwa… Podporucznik Jarzębski puknął Werbla w łokieć.