Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 55

– Ty, to zapadnięte, co? Tamtędy sprawdzić. Najpierw rozkopiemy ogródek, a potem się zobaczy…

– Do rozkopania ogródka potrzebna zgoda Wieśka – zwrócił mu uwagę Werbel, mając na myśli kapitana Frelkowicza. – Chyba że sami się złapiemy za łopatę, ale mnie trochę brakuje czasu.

– Mnie też. Dobra, na razie wracamy, załatwimy i niech ludzie zaczynają od jutra, bo dzisiaj się nie zdąży…

– Gówno! -powiedział Werbel z wielką energią, zatrzymując się nagle. – Dzisiaj! Wyszły czy weszły, ale oni też mówią, że tamta ziemia zarwała się świeżo. Ty masz pojęcie, że tam ktoś może leżeć pod tymi zwałami…?

Odkrywcza myśl dała swój rezultat i około godziny jedenastej wieczorem sześciu ludzi prawie skończyło odkopywanie całego zawalonego korytarza. Kapitan Frelkowicz nie wytrzymał, przyjechał także, chociaż nikt go do tego nie zmuszał. Komunikacja pomiędzy skromną, niewi

Za całą budowę odpowiadał majster. Był to człowiek spokojny, świadomy własnej fachowości i doskonale się orientował, w jakim stopniu działalność policji może mu utrudnić prace remontowe, a w jakim nie przeszkadza wcale. Został w godzinach nadliczbowych, z daleka obserwując prace wykopaliskowe. Ze średnim zainteresowaniem, przyjął do wiadomości fakt istnienia tajemniczych podziemi, bez pośpiechu wykończył czwartą butelkę piwa, po czym do zwierzeń bezbłędnie wybrał sobie kapitana, pozornie tylko widza.

– Przeczekiwałem, bo było zamieszanie – rzekł spokojnie. – Ale jedną rzecz pewno trzeba powiedzieć. Murzynka tu była wczoraj, jakoś tak nie przypiął ni wypiął i możliwe, że to ważne.

W jednej chwili stał się ośrodkiem zainteresowania, które wybuchło ogniście i zachła

– Diabła płci żeńskiej mamy z głowy – stwierdził z wyraźną ulgą podporucznik Werbel. – Może to kolporterka, zielone rozprowadza za granicą w krajach nisko rozwiniętych.

– Młoda była dosyć – dołożył majster.

– Młoda czy stara, pod tym względem bez różnicy…

– I nawet ładna. I taka dosyć sympatyczna. Panie śledczy, ja to wszystko mówię od razu, bo mi głupio, że tak ją wpuściłem, znaczy wcale nie wpuściłem, byłem z nią cały czas i na ręce patrzyłem, ale bym nie chciał, żeby na mnie co padło. Trochę to może było z zaskoczenia, bo jak ją zobaczyłem w bramie, w pierwszej chwili myślałem, że mi się w oczach mieni. Czarna taka okropnie, tylko jej te oczy błyskały. I zęby.

– Nic na pana nie padnie – zapewnił kapitan i odwrócił się do Werbla. – Może i rzeczywiście… Przyjechała po towar, pojęcia jeszcze nie miała o ostatnich wydarzeniach… Co Tadzio tam znalazł?

– Jeszcze nie wiem. Mamrocze, że skarby Sezamu. Kapitan znów zwrócił się do majstra, który nagle okazał się świadkiem wysoce użytecznym.

– A ta koza to jak tu włazi?





– A cholera ją wie. Zawsze sobie rogami jakąś deskę odbije. Po prawdzie, to nawet nie sprawdzamy, bo do pilnowania lepsza niż pies. Co komu szkodzi, niech sobie zbytkuje…

Na dziedzińcu pojawił się podporucznik Jarzębski, promieniejący wewnętrznym, osobistym blaskiem. Do łona przyciskał wielki tobół, wysoce skomplikowany, złożony z jednego chlebaka, kilku toreb, pliku papierów, kartonowych teczek, kawałków drewna i ziemi. Podszedł do kapitana i usiłował mu coś z tego wszystkiego zaprezentować, ale trudności okazały się nie do przełamania. Pokazując jedno, zgubił drugie, spróbował schylić się po zgubione i postradał blisko połowę brzemienia. Przykucnął, pozbierał, ale nie mógł się podnieść bez ponownego gubienia. Kapitan patrzył na to wzrokiem pełnym zrozumienia, przykucnął również. Dobił do nich podporucznik Werbel, zawahał się i przystosował do sytuacji. Wszyscy trzej tkwili w kucki nad stosem dowodów rzeczowych.

– To u niego było to wstrzymane przeszukiwanie – powiedział Jarzębski triumfująco. – Proszę! Zaraz, gdzie to jest…? Tu, proszę! Nic się podobno nie trzyma tak twardo jak gnidy! Wynosił chyba, bo pod ziemią było…

– Co ci tam z tego wychodzi? – zainteresował się kapitan. – Ciągnie dalej czy przestał?

– Ciągnął do ostatniej chwili, więcej nie zdążyłem… Masz coś dla mnie, czy mogę wracać do komendy? To jest skarb i niech się nim zajmę, dwanaście lat o czymś takim nikt nie śmiał marzyć, wy tu sprawdzajcie, co chcecie, mnie nie obchodzi, znaczy, owszem, obchodzi, tam są biliony w fałszywej walucie, trzeba zabezpieczyć, sam nie uniosę, maszyna stoi, reszta też…

Kapitan Frelkowicz przerwał swojemu podwładnemu dość stanowczo, bo podporucznik Jarzębski prezentował coś w rodzaju służbowej histerii. Uniósłszy się do pozycji pionowej, zwolnił go z obowiązków na miejscu, odesłał do komendy i zalecił kierowcy zwrócenie bacznej uwagi na to, żeby podporucznik nigdzie nie wysiadał i w nic się nie wdawał po drodze. Zarazem wezwał na wczesny poranek posiłki, bo istotnie opróżnienie piwnic z materiałów przestępczych wymagało siły fizycznej i środków transportu.

Podporucznik Werbel noc sobie darował, od rana zaś z wielkim zapałem oddał się poszukiwaniu diabła. Czarną kozę znał już osobiście i wszystko o niej wiedział, Murzynka jednakże przysporzyła kłopotów. Zainterpelowany w tej kwestii projektant ze zdumieniem i oburzeniem wyparł się jakichkolwiek związków z rasą i

– Co to za firma i kogo tam w niej mają, to ja nie wiem -rzekł stanowczo. – Wszystko pły

Podporucznik Werbel uwierzył mu bez zastrzeżeń, instynkt śledczy bowiem powiadomił go, że facet mówi prawdę. Przez telefon dowiedział się, że żona siedzi przy mężu i pojechał do grójeckiego szpitala. Nie miał czasu wysyłać wezwań i czekać na przybycie świadka, szedł za ciosem w dużym pośpiechu.

Poszkodowany właściciel nieruchomości wracał już do zdrowia i nie wzbraniano mu rozmowy. W odniesieniu do urządzeń kuche

Żona siedziała obok i przerwała zwierzenia.

– A mówiłam, jechać wcześniej, jak tam jeszcze ludzie byli! Albo zapłacić chłopu za kozę i do rzeźni…

– Ale jakie do rzeźni, no coś ty, mówiłem sto razy, prędzej sam by poszedł do rzeźni…

Podporucznik wtrącił się w scysję małżeńską możliwie taktownie i delikatnie. Spytał o te urządzenia kuche