Страница 36 из 54
– Niech siedzi – zgodziłam się. – Może mu dać piwa albo whisky? Potem dzieci mogą po was przyjechać.
Witek powiedział, że woli kawę, a gdzie są jego dzieci, nie ma pojęcia. Pracowita młodzież nie dysponuje nadmiarem czasu. Dla Małgosi i siebie wyciągnęłam wino, pewna, że coś nam będzie potrzebne dla podtrzymania ducha.
– Jakiś facet przyszedł – oznajmiła Małgosia, wyraźnie zniesmaczona. – Taki starszawy, siwy, ale na chodzie. Nawet sympatyczny. Przedtem dzwonił, mówił, że ma kłopoty z telefonami, coś mu nie gra z komórką, mętnie mówił, to znaczy, może on dobrze mówił, tylko mnie się mętnie zrozumiało. Tak mi się jakoś wydało, że on ma na myśli twoją komórkę, ona jest na mnie, więc może mu się pomyliłaś ze mną. Albo ja z tobą.
– Też mętnie mówisz – skrytykowałam. – Skąd wiedział, że ona na ciebie? Znaleźć człowieka po numerze komórki, to wcale nie jest takie łatwe.
– Jak dla kogo – mruknął Witek i poszedł do kuchni robić sobie kawę, bo czajnik już bełkotał.
– Wracaj! – wrzasnęła Małgosia. – Potem powiesz, że połowy nie słyszałeś!
– To poczekaj z gadaniem, aż sobie zrobię napój.
Poparłam go, spojrzawszy przypadkiem na drzwi tarasowe, gdzie już siedział wał futrzany.
– Możemy poczekać, dajmy jeść tym cholerom, popatrz, już czekają jak wyrzut sumienia. Chyba są wszystkie, przed zimą więcej żrą.
Równocześnie koty dostały kolację i wrócił do stołu Witek z kawą.
– No dobrze, po kolei – zarządziłam. – Nadawaj.
– Po kolei to było tak – zaczęła Małgosia – że zadzwonił facet na domowy i powiedział, że ma numer komórki, ale myślał, że to twoja komórka, a tu się okazuje, że moja. Chce się z tobą dogadać i nie może, bo ta komórka coś nawala…
– Nawala – przyznałam.
– To ta felerna? – zainteresował się Witek.
– Ta. Mówiłam, że zły egzemplarz! Niefartowna. Może zmienimy jeszcze raz?
– Nie pamiętam, jak tam jest z gwarancją…
– Można sprawdzić, o ile wiesz, gdzie ona leży…
– To nie teraz – ucięła energicznie Małgosia. – Później sobie będziecie szukać i sprawdzać. On w ogóle był grzeczny i bardzo przepraszał, taki zmartwiony, pytał, czy ja cię znam, wyrwało mi się, że owszem, to moja ciotka…
– A sam się przedstawił?
– Tak, powiedział, jak się nazywa, ale ja zapomniałam, nie zapisałam sobie. Skądś tam przyjechał, z Niemiec, z Austrii albo z Australii…
– Geograficznie dosyć odległe – zauważył delikatnie Witek.
– Ale ja nie zwróciłam uwagi, bo jeszcze nie wiedziałam, że to może być ważne!
– Prędzej Australia niż Austria, bo tam mi zginęły zaprzyjaźnione osoby – wtrąciłam. – W Austrii dopiero co byłam, niedawno. I co?
– I czy on może wpaść, żeby wyjaśnić, bardzo przeprasza i tak dalej. No to niech wpada, zgodziłam się i za pół godziny już był. Znów się przedstawił, ale to już jak zwykle, mamrocząc, zdaje się, że Stefan, nie wiem, Obelga…? Olaboga…? Obladro…? Obliga…? No nie wiem, skojarzyło mi się z obleganiem twierdzy.
– Takiego nie znam – powiedziałam stanowczo.
– Nie szkodzi. I kiedy cię może zastać. Powiedziałam, że nie bywasz u mnie, bo tu są schody bez windy. No to gdzie bywasz albo czy masz jeszcze jakiś telefon, który działa. Zełgałam, że nie, na wszelki wypadek, bo to nowe osiedle i jeszcze tam nie ma telefonów. No to zaczął się dziwić, że jak to, nie na Dolnej…?
– Aaaaa…! – wykrzyknęłam w olśnieniu, bo kryminalna część mojego umysłu ruszyła nagle pełną parą.
Małgosia i Witek zaciekawili się natychmiast. Zaczęłam myśleć na głos, z wielką uciechą tworząc sensacyjną powieść.
– To ten złoczyńca. No i proszę, Górski ma rację, chce mnie kropnąć, po Dolnej lata, korespondencję ze skrzynki kradnie, dzwoni jak dziki i ciągle pyta, gdzie ja jestem. Po samochodzie do mnie trafił, a on jest zarejestrowany na stary adres, po komórce do Małgosi, a listy do mnie przychodzą i wszystko mu się zgadza. Z wyjątkiem osoby, łaska boska, że wcale tam nie bywam. Ciekawe, jak dalej będzie szukał, hej, jak tu jechaliście, nikt was nie śledził? Jeśli nie, to kretyn, powinien był, bo niby jak inaczej swojej ofiary dopadnie…?
Małgosia i Witek patrzyli na mnie, jakbym znienacka zwariowała.
– Ty to piszesz? – spytała Małgosia podejrzliwie.
– Nie, to się dzieje w naturze – odparłam, wciąż radośnie, ale moja uciecha nieco sklęsła. – E, nie, chyba nie, to byłoby zbyt piękne… Siwy i w sile wieku… To jednak nie ten, może on i rzeczywiście z Australii…
– A można wiedzieć, dlaczego chciałby cię kropnąć? – zainteresował się Witek ostrożnie.
– Bo go widziałam. A, prawda, wy nic nie wiecie… Coś podobnego, w ogóle wam o tym nie opowiedziałam, zlekceważyłam może trochę i wyleciało mi z głowy. To wam powiem, cała polka, trupa mi zaparkował pod nosem…
Zważywszy, iż trup pod nosem stanowił temat nie do odrzucenia, swobodnie i bez przeszkód wyjawiłam im wszystko. W połowie gadania przyszło mi do głowy, że może będą mieli jakieś twórcze wnioski, które się do czegoś przydadzą.
Z twórczych wniosków wynikło właściwie tylko jedno, mianowicie, że mam pamiętać o włączaniu alarmu. Zgodziłam się na to niechętnie, bo włączony alarm głównie straszył mnie, zapominałam o nim właziłam tam, gdzie nie należało, i dzikie wycie przyprawiało mnie o palpitacje, ale Małgosia z Witkiem uparli się i wymogli na mnie obietnicę.
– A co do jechania za nami – dodał Witek – to raczej wątpię, bo jechałem od tyłu, tak jak ty nie lubisz…
– Po tych zaułkach i wywijasach?
– …a za nami chyba nikogo nie było. Tam mały ruch. W dodatku jakimś dźwigiem manewrowali, musiałem przeczekać, dali mi drogę i znów wyjechali na środek, więc ten ktoś za mną też by musiał przeczekać.
– A potem już cię nie znalazł. Bardzo dobrze. Teraz powinien śledzić Małgosię. A ja i tak wyjeżdżam w przyszłym tygodniu, więc niech sobie śledzi do upojenia.
– W końcu trafi tutaj – ostrzegła Małgosia.
– Niech trafia. Też mnie nie będzie. Później wynajmiemy kogoś, kto się na niego zaczai i z głowy. Ale martwię się trochę, bo siwy mi nie pasuje.
Małgosia oglądała zostawione przez Górskiego podobizny podejrzanych.
– Mnie też, z tych tutaj, żaden nie pasuje. Może on jednak z Australii? Nie chcesz się z nim skontaktować?
– Jeśli z Australii, to chcę. Gdyby jeszcze dzwonił albo przylazł, niech zostawi swój telefon i niech wyraźnie poda imię i nazwisko. Umówię się z nim podstępnie, jakoś tak, żeby go wszyscy obejrzeli. Musiałby upaść na głowę, żeby mnie zabijać publicznie.
– Zabije cię ukradkiem, jeśli już raz cię dopadnie – zaopiniowała Małgosia, podnosząc się z fotela. – O ile, oczywiście, ma takie głupie chęci. I wszyscy będziemy milczeć jak grób na temat tego, gdzie jesteś.
– Przeciwnie – zaprotestował Witek i również się podniósł. – Będziemy rozgłaszać, że pojechałaś, ja wiem…? Do Bułgarii na przykład. Nad morze. Prędzej uwierzy, że pojechałaś nad morze do Bułgarii albo do Grecji niż nad Bałtyk. Zaraz od jutra zacznę to mówić każdemu, kto mi pod rękę wpadnie.
Po namyśle pochwaliłyśmy pomysł i obydwoje poszli, nieco zatroskani.
Soamesa Ungera o mało szlag nie trafił. Cały tydzień, razem wziąwszy, zmarnował na poszukiwanie ohydnej starej prukwy w niewłaściwych miejscach, a w dodatku musiał ujawnić jedno ze swoich wcieleń. Niemiecki lekarz pediatra już mu przepadł, pozostało ostatnie, jak długo się utrzyma? I żebyż tylko, także ów zaplanowany nieszczęśliwy wypadek należało przemyśleć na nowo i skorygować, chociaż wzmianka o jakimś nowym osiedlu stwarzała pewne nadzieje. Możliwe, że i tam panuje przydatny chaos budowlany i samo sedno rzeczy pozostanie bez zmian…
Siostrzenica. Ta jakaś Małgorzata Konopacka. Nie wyparła się ciotki, pozostawała z nią chyba w dobrych stosunkach, skoro tamta zaraza posługiwała się jej telefonem. Widywały się zapewne, trudno, trzeba było poświęcić trochę czasu i dopilnować, wyłapać spotkanie, a może nawet wizytę. Pierwszą próbę diabli wzięli, taksówka z głupią dziewuchą znikła mu z oczu na jakichś cholernie krętych, wąskich, pogmatwanych uliczkach, a na kolejne próby zabrakło czasu. Znów musiał wracać, na żaden dłuższy urlop nie mógł sobie pozwolić, ponowny przyjazd okazywał się niezbędny. Pociechą była myśl, że znalazł osobę, która z pewnością powi