Страница 54 из 54
– I wszystko pokazały szczeniaczki? – ucieszyła się Martusia.
– Szczeniaczki – potwierdził Górski.
– To jakże, znaczy, że to Jadzia? – przestraszyła się nagle Gąsowska.
– Owszem. Dzięki Jadzi Bertlett tam się pokręcił, chociaż do Rijkeveegeena zadzwonił tylko na wszelki wypadek…
– I teraz sama pani widzi, że romans z angielskim gliniarzem ma jakiś sens – wytknęłam czym prędzej. – Kiedy oni ślub biorą?
– To już pani wie…? Zaraz po Nowym Roku się szykują, cała rodzina chyba pojedzie.
Górski przyglądał mi się jakoś dziwnie, a Witek tam samo.
– No tak. Ale to przecież pani im poradziła, żeby się poradzić tego gliniarza…
– I ty go rozpoznałaś z twarzy, a nawet i z daleka…
– A myśli pani, że dlaczego ja się w tę całą kotłowaninę wdałem osobiście? Dla przyjemności? Z nudów? Od pierwszej chwili było widać, że musi się pani pozbyć!
Zastanowiłam się. No rzeczywiście, to ja mu chyba narobiłam najwięcej złego. Obejrzałam go na parkingu, kiedy przywiózł zwłoki, rozpoznałam go na plaży, namówiłam Ewę na Bertletta… Gdyby nie ja, ten biedny człowiek, złoczyńca, morderca, uzdolniony przestępca finansowy… a, czort go bierz z finansami, ale ludzkich jednostek nie należało jednak usuwać z tego świata, nieładnie jakoś… Mimo wszystko, beze mnie zdołałby może ze wszystkiego się wyłgać.
– Zdaje się, że miał rację – przyznałam z czymś w rodzaju smętnej skruchy. – Rozumiem go, stanowczo powinien był mnie zabić…