Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 58 из 62

– Lepiej było, żeby nas pomordował?!

– No nie… Ale zamykać niedobrze, a przynajmniej trzeba było nie tak porządnie. Już by do tej pory sam wylazł i nie byłoby kłopotu.

– Może wylazł… – powiedziała Tereska niepewnie.

– Ale już i tak nic nie będę mówił, boście zrobiły dziesięć razy więcej niż ja. Medal wam się należy. Że też mnie tknęło, żeby tu przyjechać!

– A skąd pan się tu właściwie wziął?

– Bałem się, że zrobicie co głupiego – wyznał Krzysztof Cegna po krótkim wahaniu. – Byłyście wczoraj na Dworu Głównym… A dzisiaj przyszedł przemyt i wiadomo było, że oni się przy tym pokręcą. Mogłyście się na nich nadziać, więc poszedłem się dowiedzieć, gdzie jesteście, i okazało się, że pojechałyście właśnie tutaj, po drzewo. Złapałem chłopaków z patrolu i namówiłem ich, żeby też tu pojechali, im było wszystko jedno, akurat nie mieli żadnych wezwań… O, jadą!

W kilkanaście minut później Tereska i Okrętka, siedząc w samochodzie milicyjnym, w niejakim oddaleniu od zbójeckiej meliny, w napięciu oczekiwały wiadomości z placu boju. Razem z nimi siedział major, milczący i jakby czegoś niezadowolony.

W podejrzanym budynku wciąż panowała cisza i spokój. Okno w kuchni było nadal otwarte, drzwi komórki pod gankiem podparte drągiem, z wnętrza nie wydobywały się żadne odgłosy, w piwnicy zaś wisiała zamknięta kłódka. Najwyraźniej w świecie od godziny nic się nie zmieniło, mieszkańcy domu nie wrócili, a uwięziony bandzior posłusznie pozostawał w zamknięciu.

Major zastanawiał się krótką chwilę.

– Nie da rady inaczej – mruknął. – Uważać tu, czy nie wracają. Tego z piwnicy zdjąć i od razu do wozu. Piwnicę otworzyć, okno zamknąć, usunąć ślady. Idziemy! Szanowne obywatelki raczą pozwolić…

Z bijącym sercem, zarazem przestrachem i niebotyczną satysfakcją, Tereska i Okrętka znów wkroczyły na przeklęte podwórze.

– Tu… – zaczęła Tereska.

– Zaraz! – przerwał major. – Najpierw zabierzemy tamtego. Odsuńcie się, nie wiadomo, co mu do głowy strzeli.

Dwóch milicjantów z pewnym wysiłkiem wyszarpnęło podpierający drąg, który, jak się okazało, wbity przez Okrętkę siłą rozpaczy, trzymał na mur. Wyciągnęli hak, zdjęli skobel i odskoczyli na boki, otwierając drzwiczki.

– Ręce do góry! – krzyknął jeden z nich. – Wyłaź!

– Nie wygłupiaj się – powiedział ponuro bandzior, wyłażąc z komórki. – Już myślałem, że do końca życia nie przyjdzie wam do łba, żeby mnie wywlec z tego grobowca. Co za bydlę mnie tam zamknęło? O, przepraszam, obywatelu majorze…

– Stankowski, niech skonam! – jęknął jeden z towarzyszących majorowi.

Major kiwnął filozoficznie głową.

– A ja się zastanawiałem, co, u diabła, robi nasz wywiadowca. To jest ten bandyta, którego panie unieszkodliwiły? Piękna akcja. Stankowski, jak wyście mogli nawet nie zobaczyć, kto was zamyka?

„Bandzior”, wyraźnie zakłopotany, stał na baczność.

– Przez zaskoczenie, obywatelu majorze. Żywego ducha tu nie było, jak podszedłem, ale wydawało mi się, że w tej komórce coś się rusza. Obejrzałem dookoła, zajrzałem tutaj, akurat świeciłem sobie do środka i byłem odwrócony tyłem. Nic nawet słychać nie było, trzasnęło, zgrzytnęło i po krzyku. Te drzwiczki są cholernie szczelne.

– A dlaczego was tu nie było, jak przyjechał samochód?

– Melduję, że miałem meldunek, że pojechali na Powsin, i obszedłem ogrody od tyłu, żeby sprawdzić, czy nie podjadą bocznymi drogami. Wróciłem, bo usłyszałem, że coś warczy, ale jak doszedłem, to już nikogo nie było. Warkot jeszcze było słychać, ale z daleka. Potem już była zupełna cisza.





– Mogliśmy tak jeździć za nimi do sądnego dnia… No, niech panie teraz pokażą, gdzie ta dziura. I proszę mi już więcej nie łapać w pułapkę funkcjonariuszy milicji.

Tereska i Okrętka straciły głos już od pierwszej chwili ukazania się „bandziora”. Z pewnym trudem udało im się zachować zdolność ruchu. Tereska podeszła do chodniczka przy ścianie budynku i pokazała palcem. Pod trzecią kolejną, wskazywaną przez nią płytą ukazała się głęboka jama.

– Jak tam? – zainteresował się major. – W porządku? Towar jest?

– Istny magazyn, obywatelu majorze. Aż do ławy fundamentowej. Połączenia z budynkiem nie ma, zwykły mur.

– Sprawdźcie wszystko i zjeżdżać. Dziwię się, że tyle czasu tu spokój. No, dosyć tych odkryć, wracamy…

Gdzieś na marginesie oszołomienia Tereska uczyniła spostrzeżenie, że cała akcja na podejrzanym podwórzu odbywa się niezwykle cicho i szybko. Zdawała sobie sprawę, że przyjechało tam przecież kilka samochodów i mnóstwo ludzi, i wszyscy ci ludzie gdzieś zniknęli, samochody zaś rozproszyły się po okolicznych zaułkach w sposób niepojęty. Wraz z majorem dawało się zauważyć nie więcej niż pięć osób, nie licząc wydobytego z kazamatów „bandziora”. Głosy brzmiały cicho, światło błyskało wąskimi promieniami, osłoniętymi ze wszystkich niepotrzebnych stron, i właściwie z odległości kilkunastu metrów można było w ogóle nie zauważyć, że cokolwiek się tam dzieje. Odchodząc w kierunku samochodu obejrzała się i ujrzała dom, tak samo ciemny, cichy i spokojny jak przed godziną. W sercu jej zaczął się lęgnąć podziw, który dopomógł w odzyskaniu równowagi do tego stopnia, że przypomniała sobie o nieforemnej kupie, czekającej na szosie.

– Ale my mamy te… – powiedziała niepewnie. – My nie możemy… My musimy zabrać drewno…

– Jakie drewno? – spytał major ostro.

– Nasze… Zostało na szosie… Myśmy tu przyjechały po drewno.

Teraz dopiero major odwrócił się do Krzysztofa Cegny z pytającym wyrazem twarzy. Dotychczas prezentował w stosunku do niego niepokojącą oziębłość.

– Co to znaczy? – spytał. – One tu były nie w porozumieniu z wami?

Krzysztof Cegna wyraźnie poczuł, że jest to chwila dla jego życia i kariery decydująca. Już wcześniej zorientował się, że jest podejrzany o angażowanie na własną rękę do współpracy osób postro

Wyraz twarzy majora uległ całkowitej odmianie.

– Człowieku, jak ty masz takie szczęście… – powiedział z żywym błyskiem w oku. – Jak ty tak zawsze będziesz trafiał w dziesiątkę… No, to ja się muszę nad tobą dobrze zastanowić!

– Przestań mylić – powiedziała Tereska surowo. – Eneasz miał syna Askaniusza i ojca Anchizesa, a nie odwrotnie. Swojego ojca, Anchizesa, wyniósł na plecach z płonącej Troi, a synek Askaniusz leciał obok. Prawdopodobnie rycząc baranim głosem.

– Te wszystkie imiona na A ciągle mi się plączą – odparła Okrętka z niesmakiem. – Agamemnon, Alcybiades, Achilles, Achajowie, a jeszcze na domiar złego Archimedes! I cała reszta!

– To tylko Grecja, nie przejmuj się. Rzym operował już większą ilością alfabetu.

– Aha. A Atylla?

– O Jezu, jeden Atylla, wielkie rzeczy, poza tym oszalałaś chyba! Atylla to piąty wiek! Już co jak co, ale jego chyba trudno z kimś pomylić.

Obie siedziały w pokoju Tereski i uczyły się historii, Sarenka nie poprzestała bowiem na badaniu wiadomości Tereski. Przy okazji znęcała się także i nad Okrętką, której nauka tego przedmiotu w towarzystwie przyjaciółki przychodziła z większą łatwością niż w samotności.

Przed ich nosem stał dowód wielkiego osiągnięcia i nadzwyczajnego sukcesu. Imponujących rozmiarów bukiet róż w pięciolitrowym słoju zdobił środek biurka, przy czym słój został użyty, ponieważ w całym domu nie było dostatecznie wielkiego wazonu. Taki sam bukiet róż stał pośród kaktusów u Okrętki.

Z kwiatami przybył Krzysztof Cegna w tydzień zaledwie po akcji w Wilanowie. Promieniał blaskiem szczęścia i z wdzięczności za pomoc zrelacjonował im dalsze szczegóły likwidacji przemytniczej szajki. Tajemnica spokoju, panującego tak długo w domostwie Sałakrzaka-szaleńca, wykryła się jeszcze tegoż wieczoru i zasługi, położone przez Krzysztofa Cegnę, przeszły najśmielsze oczekiwania.