Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 57 из 62

– Nie, ja już nie mogę! – jęknęła dzikim głosem Okrętka. – Tego już naprawdę za wiele!

– Cholera – powiedziała z wściekłością Tereska. – Rozmnażają się na poczekaniu, czy co? Nie stój tak, schowajmy się gdzieś!

– Gdzie?

– Za drzewem!

– I tę kobyłę schowasz za drzewem?

– To niech zostanie, wszystko jedno, nie rozpoznają! Czekaj!

– Sama mówiłaś, że będą nas szukać aż do skutku! – krzyknęła Okrętka i zamilkła na widok poczynań przyjaciółki. Tereska wyszarpnęła z ładunku średniej wielkości podkład kolejowy i zamachnęła się nim na próbę.

– Ja im pokażę! – oświadczyła mściwie. – A ty jak uważasz! Nie pójdę jak owca na rzeź!

Samochód nadjeżdżał powoli i był coraz bliżej. Okrętka z rozpaczą zmierzyła wzrokiem odległość, spojrzała na Tereskę, spojrzała na sanie, w przypływie desperacji wyszarpnęła ze stosu potężny drąg i potykając się na nierównościach, zapadając w śniegu, dopadła kryjówki za pniem drzewa. Na skraju szosy pozostała wielka, dziwaczna, nieforemna kupa na płozach, rzeczywiście do niczego niepodobna.

Samochód nadjechał powoli i zwolnił jeszcze bardziej. Przejechał kilkanaście metrów, po czym zatrzymał się i cofnął. Ani Tereska, ani Okrętka, półprzytomne ze strachu i zdenerwowania, nie zauważyły, że nie jest to Fiat, lecz Warszawa.

– Chryste Panie! – jęczała szeptem Okrętka. – Jeśli wyjdę z tego z życiem, nigdy nie pojadę do Wilanowa! Nie wyjdę z domu o zmroku! O Boże!

Samochód skręcił nieco, oświetlił reflektorami nieforemną kupę i znów się zatrzymał. Teresce i Okrętce zabrakło tchu. Drzwiczki otworzyły się i ze środka wyskoczył Krzysztof Cegna!

Jeszcze nigdy żadna istota ludzka nie wydała im się tak zachwycająca, cudowna, upragniona jak młody człowiek, oglądający ich ładunek z żywym niepokojem na obliczu. Przewracając się w pośpiechu, wlokąc za sobą ściskane w rękach drągi, dysząc ciężko i wydając jakieś nieartykułowane, chrapliwe okrzyki, obie wypadły zza zbawczego pnia i runęły na niego. Krzysztof Cegna w pierwszej chwili przeraził się, wypad miał bowiem wszelkie znamiona napaści, zaraz jednak twarz mu się rozjaśniła wyrazem niebotycznej ulgi.

– Chwała Bogu! – wykrzyknął. – Już się bałem!

Więcej powiedzieć nie zdążył, Tereska i Okrętka bowiem uznały za słuszne natychmiast poinformować go o wszystkich wydarzeniach w obojętnej kolejności, domagając się równocześnie energicznej akcji. Wysiłki, zmierzające do zrozumienia, co mówią i o co im chodzi, były na razie bezskuteczne.

– Tylko teraz! Dopóki on tam siedzi! – wołała Okrętka, poszczekując zębami i jąkając się ze zdenerwowania. – Muszą nas znaleźć i wrócą, ale w piwnicy jest kłódka!

– Zderzyli się i dlatego byli tyłem do siebie! – mówiła, trzęsąc się z przejęcia Tereska. – I dlatego musieli nas szukać, bo widziałam, i tę dziurę też…

– I było ich dwóch, i nie wiadomo, skąd się wziął ten trzeci…

– Mieli dwa numery! Rozumie pan? Dwa numery! To znaczy, jeden numer, ten sam! Oba! Rozumie pan?

Krzysztof Cegna rozumiał na razie, że była kraksa samochodowa, skutkiem której gdzieś zrobiła się widoczna dla Tereski dziura, i że dwaj faceci, zaopatrzeni w jakieś jednakowe numery, usiłowali je zabić, a wszystko razem odbywało się w piwnicy na schodkach. Wydało mu się to raczej mało prawdopodobne. Z wielkim wysiłkiem jął rozplątywać ten skomplikowany węzeł informacji, upierając się przede wszystkim przy zachowaniu jakiegoś porządku chronologicznego. Po paru minutach chaosu pojął wreszcie, że najpierw było zderzenie.

– Dwa Fiaty, mówi pani? Jednakowe? Miały ten sam numer i on się niczym nie różnił! I litery te same?

– No mówię panu, rewolucja francuska, pięćdziesiąt siedem, osiemdziesiąt dziewięć! Oba! Obok siebie!

– I moja ciotka, WG! Oświetlone! Myślałyśmy, że nam się w oczach dwoi!

– I to musi być jakiś potworny kant!

– Zaraz! I potem co panie widziały? Jeden przejechał i pojechał dalej na Powsin! A za nim co, Volkswagen?

– Volkswagen. Szary…

Krzysztof Cegna zaczął nagle rozumieć mnóstwo rzeczy i zrobiło mu się gorąco. Przez chwilę nie wiedział, co robić najpierw, zdobywać dalsze wiadomości, czy rozpowszechniać uzyskane. Machnięciem ręki powstrzymał potok sensacji i odwrócił się do milicjanta, który wysiadł z samochodu i z zajęciem przyglądał się i przysłuchiwał grupie na środku szosy. Z przedniego siedzenia wychylał się równie zainteresowany kierowca.





– Chłopie, ale masz fart! – powiedział z podziwem.

Krzysztof Cegna nie miał teraz czasu roztkliwiać się nad swoim szczęściem.

– Wiesiek, złap majora – polecił z pośpiechem. – Nikogo i

– Nie, na podwórze. Tam się zupełnie nie było gdzie schować, wszędzie same parkany.

– A ten samochód jechał i świecił.

– I w końcu musiałyśmy wejść do tej komórki pod schodami, a to była piwnica…

Krzysztof Cegna słuchał z uwagą, kiwając głową i niekiedy żądając dodatkowych szczegółów. Na wieść o osobnikach, podnoszących płytę chodnikową, doznał wyraźnego wstrząsu, ale nim zdążył dać temu wyraz, milicjant wezwał go do samochodu, oświadczając, że ma majora. Z blaskiem w oczach i rumieńcem na obliczu Krzysztof Cegna rzucił się do nadajnika, za nim zaś rzuciły się Tereska i Okrętka, którym wyłącznie bliska obecność Skrzetuskiego dawała poczucie bezpieczeństwa.

– Oni mają dwa wozy – meldował pośpiesznie. – Identyczne Fiaty, ten sam numer rejestracyjny, na jednym, oczywiście, fałszywy. Zamieniają się przy pierwszej okazji, miejsce muszą mieć umówione, jeden odciąga obstawę, a drugi ma spokój i jedzie, gdzie chce. W tej chwili oba są na mieście… Druga wiadomość: skrytka w melinie wykryta. Jeden z bandy zamknięty w piwnicy przed półgodziną… Nie, to przypadek… Prawdopodobnie jeszcze tam siedzi. W skrytce złożono towar, też jakieś pół godziny temu. Wóz komendy mokotowskiej na patrolu, Aleja Wilanowska, przy zakręcie śmierci… Tak jest, zaczekać!

– Zaraz tu będą – powiedział wysiadając – mówcie dalej. Zamknęłyście na skobel?

– I podparłam drągiem – wyznała Okrętka – Nie wiem, czy on się tam nie udusi.

– Myśmy się nie udusiły we dwie, to on się nie udusi sam jeden – zaprotestowała Tereska. – Nic mu nie będzie. Dziwię się tylko, że nie krzyczał.

– Pewnie zgłupiał. On nas szukał, żeby nas pomordować. Zostawiłyśmy okno w kuchni otwarte.

– To niedobrze. Jakby w razie czego wrócili, od razu się połapią. Mogą wszystko wynieść gdzie indziej. Czekajcie no, Wiesiek, daj jeszcze raz majora…

Po krótkiej wymianie zdań w samochodzie Krzysztof Cegna nieco się uspokoił.

– W porządku, tam gdzieś jest ich człowiek. Znaczy, wywiadowca. Jakby co, to przypilnuje…

– Samochodem jest? – przerwała Tereska.

– Nie, chyba nie. Na piechotę.

– To na nic. Oni wywiozą samochodem i co? Będzie za nimi leciał?

– Samochodem nic nie zwojują, bo już całe miasto ich pilnuje, a nasze wozy też tam jadą. My z nimi zaraz pojedziemy.

– Ja nie!!! – wrzasnęła gwałtownie Okrętka.

Krzysztof Cegna spojrzał na nią z zakłopotaniem.

– Ale musicie pokazać to miejsce. Jak pani chce, to może pani tu zostać, a tylko jedna pojedzie, ale myślałem, że będzie pani wolała jechać.

Perspektywa pozostania samej na szosie w ciemnościach, wyłącznie w towarzystwie sągu drewna na opał, sprawiła, że Okrętka zatrzęsła się ze zgrozy. Z dwojga złego już lepiej było jechać do przeklętego miejsca w towarzystwie milicji. W ostateczności może przecież nie wysiadać z samochodu…

– I co będzie? – pytała nadzwyczajnie przejęta Tereska. – Wydobędą teraz wszystko z tej dziury?

– Przeciwnie – odparł Krzysztof Cegna, pełen dumy, satysfakcji i szczęścia. – Zostawi się wszystko i poczeka się na nich, żeby złapać na gorącym uczynku, jak sami będą wyjmować. Trzeba tylko sprawdzić, jak tam jest, czy nie mają jakiegoś i