Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 47 из 62

– Jak to? Kazałaś… uciekać… – odparła równie niespokojnie i z niejakim zdziwieniem Okrętka.

– Ależ przecież nie tak nagle!

– Tylko jak? Stopniowo? Miał nas złapać? Zabierz to!

– Najpierw podrzucić, a potem uciekać!

– Przecież tam był!!! O Boże, ja już nic nie rozumiem!

Po kilku minutach udało im się jakoś dojść do porozumienia i omówić sytuację. Prezentowała się nie najlepiej. Ukradziony łup wciąż pozostawał w ich rękach, a o podrzuceniu go z powrotem w ogóle nie było już mowy. Najrozsądniej byłoby oddalić się stąd czym prędzej i nikomu w tej okolicy nie pokazywać się na oczy, ale w tej chwili działanie zgodne z rozsądkiem nie leżało w charakterze Tereski.

– Trudno, skoro to już mamy, to musimy przy tym pozostać – oświadczyła stanowczo. – Oddamy na milicji. Na szczęście wiemy, komu ukradłyśmy. A skoro tu już jesteśmy, to pójdziemy zobaczyć ten dom. Poprzyglądamy się przez chwilę, ty z jednej strony, ja z drugiej.

– Gdzie jest ta druga strona? – spytała Okrętka nieufnie.

– Na podwórzu. Tam jest przejście przez takie różne zakamarki.

– Po żadnych zakamarkach nie będę łaziła. Wykluczone! W ostateczności mogę postać na ulicy, ale tego świństwa też nie biorę! Jak mam zapisywać, kto wchodzi, to muszę mieć wolne ręce.

– Uważasz, że ja będę zapisywać nogami? Zresztą dobrze, niech ci będzie!

W podejrzanym oknie dawała się zauważyć drobna zmiana. Uprzednio zasunięta kolorowa firanka teraz była odsunięta w połowie. Wewnątrz rysowała się czyjaś sylwetka.

– To tu – powiedziała Tereska szeptem. – Tam jest to okno, a tu drzwi. Idę!

– Czekaj! – odszepnęła nerwowo Okrętka. – Jak ja cię tam znajdę?

– Ja tu wrócę. A jakby co, to też wejdziesz, przejdziesz na durch i zawołasz. I nie drzyj się za głośno, bo tam są małe podwórka, ja usłyszę…

Obciążona złodziejskim łupem Tereska zniknęła w ciemnym wejściu, a poszczekująca zębami ze zdenerwowania Okrętka została na ulicy, hipnotycznie wpatrzona w tajemnicze okno, przysięgając sobie, że już nigdy w życiu nie da się namówić na oglądanie niczego ciekawego.





Po pewnym czasie oderwała wreszcie wzrok od kolorowej firanki i rozejrzała się dookoła. Przypomniała sobie, że ma zwracać uwagę na wszystkich wchodzących i wychodzących z tego domu. Przypomniała sobie także, że wśród tych wchodzących powi

Ucieczka z tego strasznego miejsca bez porozumienia z Tereską była nie do pomyślenia. Należało jednak oddalić się przynajmniej kawałek. Z głębi ulicy wolnym krokiem nadchodził jakiś człowiek. Szedł wprawdzie drugą stroną, ale najwyraźniej w świecie przyglądał się Okrętce bardzo uważnie.

Okrętka usiłowała udawać, że w ogóle się nim nie interesuje. Również wolnym krokiem ruszyła z duszą na ramieniu w stronę Puławskiej. Po krótkiej chwili zawróciła i udała się w stronę przeciwną. Ów człowiek zwolnił przy podejrzanych drzwiach, zajrzał do środka i powoli poszedł dalej. Okrętka znów zawróciła. Ujrzała, jak spacerujący bandyta przechodzi na jej stronę, zbliża się i zatrzymuje, ukryty w cieniu, za filarem. Po długiej chwili ocknęła się z przerażonego odrętwienia, drżącymi ze zdenerwowania rękami wyciągnęła z torebki notes i jęła zapisywać wygląd zewnętrzny złoczyńcy.

Z gołą głową – napisała. – Wysoki. W czymś. Płaszczu. W spodniach.

Krzysztof Cegna, po rozstaniu się z dzielnicowym, postanowił zadziałać na własną rękę i wykorzystać okazję dokonania możliwie dużej ilości odkryć. Wstąpił do domu, zdjął ortalionową kurtkę i włożył letni płaszcz. Wiedział wprawdzie, że w letnim płaszczu będzie mu za zimno, ale na wszelki wypadek postanowił zmienić sylwetkę. Następnie udał się na ulicę Belgijską.

Spenetrował podwórze, obejrzał nadchodzące trzy osoby, dwóch mężczyzn i jedną kobietę, wyszedł na Puławską i wszedł w Belgijską, decydując się na tę okrężną drogę, żeby nie przechodzić zbyt często przez podejrzaną sień. Poszedł do końca ulicy, postał tam długą chwilę, zawrócił i z wolna ruszył ku Puławskiej.

Naprzeciwko interesującego go wejścia, po drugiej stronie ulicy, ujrzał nagle Okrętkę, którą poznał od pierwszego rzutu oka. Stała i wpatrywała się w okno z kolorową firanką z wyrazem twarzy pełnym przerażenia i rozpaczy. Nie mógł zrozumieć, co ona tu robi, a szczególnie, skąd te niepokojące, wyraźnie widoczne uczucia. Zauważył od razu, że teraz firanka jest w połowie odsunięta, pomyślał sobie, że może to być jakiś znak dla kogoś z zewnątrz, trudno mu jednak było uwierzyć, że jest to znak dla Okrętki. Na wszelki wypadek postanowił się jej przyjrzeć, przeszedł na drugą stronę i zatrzymał się w cieniu.

Okrętka ruszyła w głąb Belgijskiej. Świadoma obecności przyglądającego się jej bandyty, wyraźnie czuła, że składa się tylko z pleców. Ostatecznie jeszcze z tyłu głowy. Plecy i tył głowy są to jedyne elementy jej anatomii, olbrzymie, rozrosłe do nadnaturalnych rozmiarów, zajmujące pół miasta i niesłychanie wrażliwe. Niemal poczuła ból skóry na łopatkach. Nie wytrzymała i po kilkunastu krokach zawróciła, zdecydowana spotkać się z niebezpieczeństwem twarzą w twarz.

Złoczyńca z gołą głową i w spodniach, wbrew jej przekonaniu, nie znajdował się tuż za nią. Nadal stał tam, gdzie przedtem, ukryty w cieniu. Drugą stroną ulicy szedł natomiast i

Mały. Gruby, dosyć. Czarny. Kołtuny… W tym momencie uświadomiła sobie, że go zna, że go widziała przed rokiem czy przed kilkunastu laty, kiedy jeszcze stała na placyku za Filmem Polskim, było to zapewne w i

Mały czarny nie zniknął w głębi domu definitywnie. Pojawił się znowu w drzwiach, nie wychodził jednak, tylko wyjrzał, uważnie rozglądając się po ulicy. Okrętka cofnęła się w cień. Pomyślała sobie, że nie zniesie tego dłużej, dwóch zbrodniarzy, każdy z i

Krzysztof Cegna ujrzał coś, co go zdecydowanie zaniepokoiło. Okrętka stała w cieniu jak wmurowana, a w wejściu do podejrzanego budynku stał mały czarny, spoglądał w jej stronę i porozumiewał się z kimś, kto znajdował się w głębi sieni. Instynkt powiedział, że za chwilę mały czarny podejdzie do Okrętki i wówczas stanie się coś nieodwracalnego, niedopuszczalnego, niesłychanie szkodliwego. Nie miał najbledszego pojęcia, co Okrętka może zrobić i co powiedzieć, wiedział natomiast z całą pewnością, że będzie to coś, co mu zepsuje całą robotę. Niewiele myśląc, wyszedł z cienia i cicho, ale pośpiesznie, zbliżył się do niej.

Zajęta bandytą w drzwiach Okrętka straciła z oczu i z pamięci bandytę za filarem. Stan dławiącej paniki doszedł w niej do zenitu. Kiedy Krzysztof Cegna dopadł jej z okrzykiem: – Nareszcie! Dobry wieczór! – i chwycił ją za ręce, nie krzyknęła przeraźliwie tylko dlatego, że zabrakło jej głosu. Zachłysnęła się, zrobiło jej się słabo, zamknęła oczy i całym ciężarem zawisła mu na ramieniu. Krzysztof Cegna zdążył jeszcze szybko pomyśleć, że widocznie dzisiaj skazany jest na rolę amanta i że w końcu oskarżą go o deprawowanie nieletnich.

– Niech się pani ze mną wita! – zażądał wściekłym szeptem. – No, prędzej!

Okrętka otworzyła jedno oko. Z pewnym trudem poznała wreszcie Krzysztofa Cegnę, widywanego zazwyczaj w milicyjnym mundurze, i czym prędzej otworzyła i drugie. Stopniowo wracały jej siły, a nieopisana ulga, jakiej doznała na widok sprzymierzeńca, sprawiła, że gotowa była natychmiast rzucić mu się na szyję. Bardziej entuzjastycznego powitania Krzysztof Cegna nie mógł sobie życzyć. Otoczył Okrętkę ramieniem i nie zwlekając ani chwili poprowadził ją w kierunku Puławskiej.