Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 62

Urwałam pytająco. Górski pokręcił głową.

– Nie, mnie właśnie bardziej zależy na uczuciach.

– To ładnie z pańskiej strony – pochwaliłam i podjęłam temat. – Martusia miała okazję wejść w filmy fabularne, zapewniono jej stanowisko drugiego reżysera, po czym nagle… i tu detale techniczne są mi obce, rozumiem tylko ogólnie… okazało się, że kochający amant wygryzł ją potajemnie i podstępnie. Możliwe, że oszkalował. Przedtem pożyczył od niej ileś tam pieniędzy, oczywiście nie oddał…

– Moment. On od niej pożyczył i pozostał winien? Nie ona od niego?

– Co też pan? To nie ten kierunek ruchu!

– No dobrze, i co dalej?

– …po czym, wciąż symulując wielką miłość, puścił ją w trąbę. Panią Izę zresztą też puścił w trąbę, ale Martusia dodatkowo świeciła za niego oczami przed ludźmi, których zrobił w konia, niejako, można powiedzieć, z jej poręki. No to trudno się dziwić, że szlag ją trafił i teraz go bardzo lubi.

– Rozumiem. A… nie próbowała się mścić?

– Tyle jeszcze miała oleju w głowie i tak mało czasu, że nie. Musiała nadrabiać straty. Poza tym on napaskudził w Krakowie i zmył się z powrotem do Warszawy.

Górski w zadumie oglądał dwa koty, siedzące na tarasie i wylizujące się wzajemnie.

– O ile pamiętam, pani Formal to ostra dziewczyna, nie żadna…

– Rozlazła niedojda – podsunęłam uczy

– No właśnie. Gdyby tak jej wszedł pod rękę…

– O, już wchodził parę razy. Bywa przecież w Krakowie, ona bywa w Warszawie, instytucja jest w zasadzie ciągle ta sama, wspólni znajomi i tak dalej. Ona na jego widok odwraca się tyłem, a on usiłuje symulować zranione uczucia, co mu wychodzi jak krew z nosa. To tyle. Streściłam panu, jak mogłam. Bo co?

– Proszę…?

– Bo co, pytam. Na plaster panu te poglądy Martusi na Poręcza? Mógł pan spytać o moje, wyszłoby podobnie.

– Pani też mu się dała oczarować?

– A, nie. Ja nie. Mówiłam panu, do licha…! Ja już kiedyś miałam taki egzemplarz przy boku i jestem uodporniona. I niech mi pan przypadkiem nie wpiera, że z racji mojego wieku on się marnie starał i stąd moja powściągliwość.

– Cóż znowu! Taka myśl przez usta by mi nie przeszła – zapewnił mnie Górski z galanterią i lekkim roztargnieniem.

– To, na co to panu było?

– Momencik. A te informacje, które pani wczoraj dla mnie zbierała, to, co to takiego?

– Plotki telewizyjne. O dochodzeniu nic nie wiem, wy mnie omijacie szerokim łukiem, policję mam na myśli, a jestem pewna, że technicznie już macie z górki…

Urwałam pytająco. Górski się skrzywił.

– Same schody – mruknął z niechęcią.

Wspaniałomyślnie zdecydowałam się zaakceptować własne pierwszeństwo.

– No dobrze, omijacie mnie, więc co mi pozostaje, jak nie ludzkie plotki? Wam tego nie powiedzą. Poręcz je rozpuszcza podobno, a sam nie ma alibi, wybielali go kłamliwie, bo powywęszał rozmaite przekręty. Jakiś Wołek tam siedzi… nie, zaraz… Wypłosz…? Włochacz…? A, już wiem, Wojłok. Przekręty finansowe, mówiąc wprost, zwyczajne złodziejstwa, a Poręcz podobno ma na niego haka. Za to reszta całym ogniem zionie na Poręcza i już stwierdzili, że każdy denat mu się naraził i teraz łajdak się mści. Podwójnie, nie, nawet potrójnie. Jednego wroga won, na lepszy świat, drugiego obciążyć podejrzeniami, a przy okazji trzecia korzyść, usunąć konkurencję. Trochę się boję o Łapińskiego, doskonały reżyser i przyzwoity facet, wykopał Poręcza, więc już mi majaczy w roli kolejnej ofiary. Może trzeba go chronić?

– Może…

– Ale! – przypomniałam sobie. – Tam kopyto było w robocie, i to dwa razy. Macie tę spluwę? Coś o niej wiecie?





– Tyle mogę pani powiedzieć. Nie mamy, ale wiemy.

– I skąd ona? Czyja?

– Nieboszczyka.

– O, mój Boże. Z grobu strzelał? Co za nieboszczyk?

Górski westchnął i uchylił rąbka tajemnicy służbowej. Dopiero nieco później odgadłam, skąd mu się wzięła ta odrobina szczerości.

Ćwierć wieku temu średnio zasłużony funkcjonariusz MO na dzień przed przejściem na emeryturę wplątał się w zadymę w Rembertowie. Przypadkowo i niepotrzebnie, tuż po służbie był, nie musiał, ale jakoś tak nieszczęśliwie trafił, że dostał w głowę kamieniem, nie wiadomo, przez kogo rzuconym. Padł trupem na miejscu, kilkunastu uczestników bitwy jeszcze po nim deptało, wieczór był, ciemno, nie widzieli, po kim depczą, szczególnie, że w charakterze podłoża występował nie on jeden. Kiedy nadjechały siły porządkowe, dzielne wojska prywatne uległy rozproszeniu, świadkowie uciekli jeszcze szybciej, a nieżywy milicjant nie miał spluwy. Pusta kabura mu została, zapasowy magazynek też przepadł. Połapano sprawców zajścia, nawet świadków udało się dogonić, ale o milicyjnym kopycie nikt nic nie wiedział i stara

Pozostała po niej jednakże pełna wiedza, bo wcześniej w użyciu bywała wielokrotnie i pociski wydobyte obecnie z Wajchenma

Wysłuchałam wszystkiego z przejęciem i najgłębszym współczuciem.

– No to macie iskrzonko – oceniłam. – Bo jestem pewna, że gmeracie w starych aktach, które w tamtych czasach jeszcze nie były komputeryzowane…

– Cha, cha – zadrwił Górski.

– …sprawdzacie każdą gębę, która wylazła z kamer w telewizji, sprzątacie budowlę przy Woronicza, maglujecie setki świadków, wydłubujecie znajomości, do których nikt się nie chce przyznać…

– Skąd pani wie…? – zaczął Górski i opamiętał się. – Nie, głupie pytanie. Ale właśnie, dlatego nielegalnie z panią rozmawiam. Pani jest lekkomyślna i do wszystkiego się przyznaje. Duża ulga!

– Skąd pan… – zaczęłam z urazą i też się opamiętałam. – Nie, idiotyzm, chciałam zapytać, skąd pan wie, że nie łżę, ale to przecież jasne. Sprawdzaliście mnie już najmarniej ze dwadzieścia razy, ciągle się wam przy czymś napatoczę, diabli wiedzą, dlaczego, bo naprawdę wcale się o to nie staram!

– Może ma pani po prostu aktywnych znajomych.

– Ale teraz uczciwie ostrzegałam, że będę mataczyć. O, właśnie! Pan też… O, właśnie…! O co chodzi z tą Martusią?

– Mikroślady pani nie interesują?

– No wie pan… – oburzyłam się. – Jeszcze jak! Co macie?

– Sprawca je trochę zlekceważył. Wszędzie były te same buty, nawet w telewizji dały się wydłubać, tam zresztą zadeptano głównie te schodki, na których denat leżał, z czego wynika, że jest jeden zabójca, a nie trzech różnych. Wręcz dziwne się wydaje, że i w telewizji nie strzelał. Jak pani myśli, dlaczego?

W głowie ciągle miałam Ewę Marsz i kasety z jej filmami. Jej…! Za samo słowo „jej” powi

– Nie miał przy sobie kopyta – wyrwało mi się bez zastanowienia. – Nie nosi go chyba trwale w kieszeni ani na szelkach, to ciężkie, albo może bał się, że huknie. Złapał cokolwiek i przygrzmocił.

– To znaczy, pani uważa, że nie planował zabójstwa Zamorskiego?

– Planować, może i planował, ale nie wiem czy wiedział, że akurat tam się na niego nadzieje. Mógł nie być przygotowany.

Uświadomiłam sobie wreszcie, co mówię i zamurowało mi gębę. Górski nader zręcznie ukrył chciwe zainteresowanie.

– Zatem właściwie po co tam poszedł? Skoro jest to miejsce rzadko odwiedzane… Po co poszli tam obaj, zabójca i denat?

– O! – zdziwienie przywróciło mi mowę. – Niezła myśl. Może poszli tam razem? W najlepszej zgodzie? Z kim, do pioruna, Zamorski mógł tam iść w najlepszej zgodzie?