Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 58 из 87

– A przez okno do sypialni jaśnie pani bez drabiny nie tak łatwo wejść, bo akurat żadne drzewo nie rośnie, a mur gładki z tej strony i bez gzymsów – uzupełnił Roman moje gadanie.

Kiwnęłam głową i dusiłam ofiarę dalej. Dobrze byłoby drzwi na klucz zamknąć, ale to by od wewnątrz trzeba i samemu przez okno wyłazić, co i trudne, i klameczki opuścić nie dałoby się rady. No więc niech będzie, wyjść przez drzwi i uciec. A tam, w sypialni, gdyby ratujący razem okno wybili i drzwi otwarli, płomień wielki by buchnął i gdyby ofiara na łóżku leżała, już byłoby po niej. Bardzo dobrze.

Zbrodnia mi się udała, ale kłopot się pojawił, którędy też zbrodniarz do domu się dostał? Od parteru z pewnością, skoro pa

Popatrzyliśmy z Romanem na siebie prawie ze zgrozą. Przez wszystkie minione lata w uczciwość i wierność całej służby mogłam ślepo wierzyć. Niemożliwe wprost było, żeby ktoś z nich postanowił mnie zabić, bo kto i dlaczego?! A nawet i dał się namówić, choćby za wielkie pieniądze, do wspólnictwa jakiegoś…

– Jaśnie pani raczy wybaczyć, że ja znów sobie, z całym szacunkiem, na wielką szczerość pozwolę – rzekł Roman po długiej chwili. – Ale zdarza się, że pokojówkę czy służącego jakiś amant przekupuje, żeby z jedno wejście otwarte zostawić, i o żadnych zbrodniach mowy nie ma, tylko przeciwnie, o romans idzie. Głupia sługa uwierzy…

– Przecież nie u mnie! – przerwałam z irytacją. – Mogę sobie jawnie amantów sprowadzać, ile mi się spodoba!

– Ja bardzo przepraszam, ale jaśnie pani czasy się trochę pomieszały.

Tym mnie ustrzelił. Rzeczywiście. Jawnie, oszalałam chyba, to przecież nie teraz! Wyklęto by mnie, a ksiądz z ambony o jawnogrzesznicach by wykrzykiwał. Ale znów do spotkań potajemnych żadne przekupywania nie byłyby potrzebne, sama mogłam ukradkiem drzwi i okna otwierać, a nie chcianego gacha z wielkim hukiem kazać z domu wyrzucić. Bez sensu. Owszem, rzecz ogólnie znana i stosowana, ale u mnie akurat bez sensu.

– Na wszelki wypadek ja śledztwo przeprowadzę – obiecał Roman i z tą obietnicą poszedł.

Na Gastona czekałam niecierpliwie, zaproszonego na wieczór, na poobiednią kawę. Gości nieproszonych udało mi się uniknąć, bo po nocnych wydarzeniach dłużej spałam i o wiele później wyjechałam na spacer. Że zaś Gaston od świtu niemal na mnie z kolei czekał pod szałasem drwali, od razu jasne było, że mój spacer mocno się przedłuży.

Co też istotnie nastąpiło.

Musiałam jednakże zachować umiar w odpowiedziach na jego uczucia, żeby mnie nie posądził o rozdwydrzenie absolutne i nie zniechęcił się zbytnią łatwością dostępu do mnie. Umiejętności w tej dziedzinie wpajano we mnie przez całe życie, trudności zatem wielkich nie miałam i pozostał sam urok tych zabiegów, które w sto lat później podrywaniem nazwano. Poczułam nawet wielkie zadowolenie, że ta akcja romansowa między nami rozgrywa się teraz, kiedy mam tak liczne doświadczenia za sobą, a nie kiedyś, kiedy byłam niewi

Wspomógł mnie przy tym nocny pożar, dodatkowego tematu dostarczając. Gaston przejął się straszliwie, bardziej chyba nawet niż w Trouville i omal mi się na tym tle głupia uwaga nie wyrwała, bo, jak zwykle, zaczęły mi się mylić czasy.





Kilka cudownych godzin spędziliśmy razem, pozwoliłam mu przyjechać z wizytą wieczorem i wróciłam do domu tak późno, że goście mnie nie dopadli. Zniecierpliwiona ludzkim natręctwem, postanowiłam sama wizyty poskładać i przypomnieć wszystkim, że tylko w dwa dni tygodnia przyjmuję. Choć wiadomo było, że na wsi w pełni się do tego nie dostosują, to jednak ograniczenie trochę pomoże.

Przy okazji uniknęłam także i Armanda, który koło południa przyjechał i jakoś, szczęśliwie, nie upierał się przy dłuższym oczekiwaniu mojego powrotu z przejażdżki, chociaż, jak twierdził, podobno był umówiony. Po drodze właśnie wstąpił, od państwa Skąpskich jadąc. O moje zdrowie troskliwie wypytywał, które, wnioskując z tego, że swobodnie na konia wsiadłam, musiało mu się wydać doskonałe. Na temat nocnych wydarzeń niewiele usłyszał, bo zabroniłam o tym gadać, udając, że chcę ukryć przed ludźmi swój kompromitujący, kuche

Od pana Jurkiewicza posłaniec przyjechał i okazało się, że znów Roman miał trafne przeczucia. Nie żaden projekt testamentu mi przywiózł, tylko informację o kłopotach z wykonawcą mojej ostatniej woli. Przed Januszkiem Burzyckim chcąc spadek dla Zosi Jabłońskiej zabezpieczyć, musiał pan Jurkiewicz nad wyraz rzetelnego człowieka znaleźć, i nawet myśl mu przyszła, żeby władze kościelne w to wplątać. Poradzić się chciał księdza biskupa, który lada chwila miał z Rzymu wrócić, szczególnie że kościół kościołem, ale jakaś konkretna jednostka organizacyjna musiałaby zostać wymieniona. I która, nasza czy francuska? Chyba że całe mienie postanowię papieżowi osobiście zapisać…

Wydało mi się to skomplikowane nie do zniesienia i znów usiadłam do korespondencji. Gniew sprawił, że, oprócz listów, napisałam także i testament własnoręczny, mający by~ wskazówką, w którym sto tysięcy rubli Zosi Jabłońskiej zapisałam, pięćdziesiąt tysięcy dla służby przeznaczyłam do podziału wedle uznania pana Desplain i pana Jurkiewicza, całą resztę, ile by jej nie było, oddałam na kościół, a wykonawcą wyznaczyłam Karola Borkowskiego, męża Eweliny. Ni z tego, ni z owego do głowy mi przyszedł, a miałam nadzieję, że z Januszkiem Burzyckim w przyjaźni nie pozostaje. Na świadków tego pisma dość osobliwego wezwałam mojego rządcę i Żyda Szmula, dzierżawcę mojej oberży, który akurat po mięso ze świeżego uboju do nas przybył i przez okno go przypadkiem ujrzałam. O Szmulu wiedziałam, że jest to człowiek uczciwy i rozumny, nie bez powodu dzierżawcą go swoim uczyniłam.

Obaj, zdumieni strasznie późnym wezwaniem, posłusznie do gabinetu na dole przybyli, obaj usłyszeli, że majątek na kościół przeznaczam i obaj się podpisali bez protestu. Dziwnie trochę na mnie patrzyli, ale to ważności testamentowi nie odejmowało. Razem z listami wyekspediowałam ten dokument natychmiast, nie bacząc, że posłaniec z pewnością pana Jurkiewicza ze snu wyrwie. Niech wyrwie, może to wyrwanie popędu mu trochę doda.

Służba dzień cały spędziła na porządkach i mogłam wrócić do swojej sypialni, gdzie nie spaleniznę już, a lawendę, wosk, żywicę i moje perfumy czuć było. Łóżko z małżeńskiej sypialni do mnie przeszło, tam zaś postanowiłam sprawić całkiem nowe z materacami bez gór i dołów.

Łazienki z przyszłości brakowało mi wprost straszliwie…

Noc przeszła wreszcie spokojnie bez żadnych sensacyjnych wydarzeń. Nie zakazałam mówić świadkom o podpisywaniu mojego testamentu i jego kościelnej treści, miałam zatem wielką nadzieję, że Armand ze Szmula te informacje wydobędzie. Zważywszy, iż beneficjentem stała się instytucja, umiejąca swego bronić, powinien raczej chronić moje życie niż na nie nastawać. Co najmniej do chwili, kiedy zmienię poglądy…

Z Gastonem przestaliśmy już udawać, że spotykamy się na przejażdżce przypadkowo, tym razem jednak w pewnym oddaleniu towarzyszył nam świadek. Roman dyskrecję Szmula oceniał chyba wyżej, bo pilnowanie mnie potraktował poważnie i dosłownie. Później dowiedziałam się od niego, że Armand również był w lesie, szukał mnie chyba, ale nie znalazł, gorzej znał teren i przesieki go myliły. Lada chwila jednak lepsze rozeznanie ryska, więc muszę się liczyć z tym, że dodatkowe towarzystwo będę miała zapewnione.

Upilnował mnie za to w domu. Nie zaprosiłam Gastona na drugie śniadanie, bo umówiona byłam z Eweliną, ponadto ludzie do zrobienia wodociągu i kanalizacji przybyli i zanim zostawiłam ich Romanowi, jakieś decyzje musialam podjąć, ledwo zatem Ewelina się pokazała, zaraz za nią i Armand przybył. Na jego widok spojrzała na mnie pytająco, ja zaś ledwie zdążyłam skrzywić się i pokręcić głową, co, na szczęście, zrozumiała właściwie.

Czystym ratunkiem w tej sytuacji stał się baron Wąsowicz, który nie wytrzymał i przyjechał, rzekomo z polowania wracając. Dzikie kaczki mi przywiózł.