Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 59 из 87

Zdziwił się może nieco na tak płomie

Trochę moja zbytnia szczerość i poufałość w pierwszej chwili Ewelinę zaskoczyła, ale przystosowała się do niej w mgnieniu oka, dzięki zapewne sensacyjnym treściom, jakie w sobie zawierała. Żeby nie odczuwać ciekawości, Ewelina musiałaby być z kamienia. Nie była, na szczęście.

– Ależ sama o niej słyszałam, w Paryżu będąc! – wykrzyknęła na wzmiankę o pa

– Otóż to – przyświadczyłam z zapałem. – Za to większy kłopot w salonie z panem Wąsowiczem rozmawia. I tu ci powiem, że sama nie mam pojęcia, jak się go pozbyć.

Iwelina wyraźnie chciała okazać obłudne zdziwienie, ale nagle zrezygnowała z tych sztuk.

– No więc właśnie, zauważyłam, że jest ci nie na rękę. O, i nie musisz mi mówić, że o kompromitację przy nim aż nazbyt łatwo! Ale on przecież pretendował do spadku?

– Obawiam się, że nadal pretenduje.

– O twoją rękę się stara, tego nie ukrywa. Ostrzegam cię, moja droga, że gadanie już się zaczyna, sam pan Guillaume daje mu podstawy, wyznam ci, że jechałam tu niespokojna o ciebie, bo prawie pewna, że o bliskich zaręczynach usłyszę…

– No to przecież nie z nim! – wyrwało mi się z gniewem. Ewelinie uszy pod sufit urosły.

– A kto…? Chyba nie pan de Montpesac…?

– A czemuż by nie on? – odparłam zuchwale. Ewelina aż się żachnęła.

– Ależ… Boże drogi, przecież pan de Montpesac… No, moja kochana, nie chcę robić plotek, ale chyba powi

– Kto tak powiedział? – przerwałam jej wrogo. – Słyszałaś o tym w Paryżu? Bo ja nie.

Ewelina się nagle zakłopotała i jakoś zastanowiła. – A wiesz, że nie… W Paryżu ja także nie…

– Ale widywałaś go tam? Z Francji go znasz?

– O, znam go od dawna, od dzieciństwa niemal, rodziny nasze się znały i widywały, tyle że rzadko bardzo. W Paryżu jakoś nie… Wiesz, że to dziwne, dopiero tu i teraz to się rozeszło, nie wiem jakim sposobem…

Poruszona się poczułam głęboko, ale umysł mi przez to nie zamarł.

– Czy to przypadkiem nie pan Guillaume na takie niedyskrecje sobie pozwolił? – spytałam chłodno. – Konkurencję szkalowaniem niweczyć, zdaje się, że to do niego podobne? Może nawet zaczął wcześniej, jeszcze przed moim przyjazdem?

Ewelina przez długą chwilę przyglądała mi się z wielkim namysłem. Nie była ghzpia, to pewne.

– Że panu de Montpesac wpadłaś w oko od pierwszej chwili, to się dało zauważyć – rzekła wreszcie. – Czy on rzeczywiście miał dla ciebie różne poufne… No nie, głupstwo mówię i niepotrzebnie pytam, już sama informacja o pa

– Owszem – przyznałam bez oporu. – Pewne sekrety, o których pan Desplain nie chciał wyraźnie pisać. Po cóż tak jawnie kalać pamięć mojego nieboszczyka pradziada?

Ewelina zrozumiała doskonale, że owo kalanie pamięci musiało się wiązać z pa





Ewelina jęła rozważać sprawę.

– Czyli w tym oszustwa nie było żadnego. W Paryżu pan de Montpesac złej opinii nie miał. No oczywiście, mógł się ukrywać… Na Polach Elizejskich koło powozu pa

– Może nie świadczyć. Pana Guillaume tak dobrze nie znam, więcej może o nim powiedzieć baronowa Tańska… – I bardzo bym chciała, żeby jej się trzymał, a nie mnie – przerwałam gniewnie.

– Ależ moja droga, myślże racjonalnie! Z nią się przecież ożenić nie może, baron Tański żyje w najlepsze! A skoro mniemasz, że razem z twoją ręką pan Guillaume chce zagarnąć mienie przodków, musi się żenić, inaczej niczego nie osiągnie. Powtarzam, nie znam go dobrze, ale instynktem kobiecym czuję, że chyba masz słuszność, jest w nim coś z bestii. No, mówmy szczerze, bestii nader urodziwej. Okiełznać bestię, może byłby to sukces?

W oku jej wesoło błysnęło i nagle ujrzałam przed sobą Ewę z przyszłości, tę, która się pojawi za sto piętnaście lat, jak widać nieodrodna praprawnuczka swojej praprababki. Uwierzyłam w ciągłość cech, przechodzących z pokolenia na pokolenie. Śmiałyśmy się chwilę, aż pierwsza spoważniałam.

– Nie chcę – rzekłam stanowczo. – Pomijając już wszystko i

– Mógłby cię zamordować i teraz – zauważyła Ewelina, nagle zaniepokojona. – Skoro już rozpatrujemy tak okropne przypuszczenia, przypominam ci, że nie masz dzieci i on po tobie dziedziczy…

Przerwałam jej z wielkim triumfem.

– A otóż właśnie nic z tego, bo napisałam testament. Wszystko przeznaczyłam na kościół! Kościoła nie zaczepi, a prawnie żaden zachowek mu się nie należy. Musiałby być z rozumu obrany, żeby mordować mnie teraz!

Ewelinę mój komunikat zachwycił i przyklasnęła pomysłowi. Chciałam jej powiedzieć i resztę, wszystko o legatach dla służby i dla Zosi Jabłońskiej, a przede wszystkim uprzedzić, że wykonawcą testamentu uczyniłam Karola, jej męża, ale nie zdążyłam. Armand w salonie stracił cierpliwość.

Żaden przyzwoicie wychowany człowiek nie wdarłby się przemocą w poufną rozmowę pani domu z przyjaciółką, będącą także gościem. Raczej oddaliłby się, rozumiejąc, że nie będzie przyjęty, i pożegnanie przekazując przez kamerdynera. On zaś ośmielił się osobiście zapukać do buduaru i wejść, nie czekając na zaproszenie! Podobną rzecz mógłby uczynić ojciec, brat lub mąż, ale nawet nie oficjalny narzeczony!

I

Armand zaprezentował zuchwalstwo i bezczelność, jakiej się nawet po nim nie mogłam spodziewać. Obie z Eweliną zesztywniałyśmy na drewno.

Nim się odezwałam, zdążyłam sobie szybko pogratulować zwierzeń, bez których ona przenigdy nie uwierzyłaby, że nie łączą mnie z nim stosunki jak najbliższe. Z miejsca ochłodziłaby przyjaźń ze mną, a zaraz potem ją zerwała, świat zaś bezapelacyjnie przypisałby mnie Armandowi i moja kompromitacja stałaby się faktem dokonanym.

– Czy coś się stało? – spytałam cierpko. – Czy cała moja służba uciekła? Cóż za powód niezwykły każe panu przerywać naszą rozmowę?

– Przywilejem pięknych dam jest nie dostrzegać upływu czasu – odparł na to, nie tracąc kontenansu. – Nam natomiast, pozbawionym upragnionego i czarującego towarzystwa, wlecze się on niewymownie. Obaj z panem baronem tracimy cierpliwość.

– Jeśli panu się śpieszy, nie zatrzymuję – rzekłam zimno, bo diabli mnie wzięli.

– Cóż znowu! Cały mój czas jest na pani usługi!

– Zechce pan zatem poświęcić go jeszcze trochę i zaczekać, aż skończymy rozmowę. Nastąpi to za chwilę.

– Czy przyłączyć się do niej nie można?

No, to już przekraczało wszystko. Ewelina, dotychczas jakby oniemiała, przyszła mi nagle z pomocą.

– Nie! – odparła takim głosem, że nic już nie mógł uczynić, jak tylko wyjść z ukłonem.