Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 69

Elunię monolog zainteresował od środka. Nie była kretynką i mniej więcej wiedziała, czego się może spodziewać. Pani Ola wygłupiła się z tym swoim dowodem osobistym, nie odebrała go od razu i złodzieje prawdopodobnie skorzystali z okazji. To chyba jednak jakaś okropna nieostrożność z ich strony, przecież wiadomo, kto tym dowodem w owym czasie dysponował, nawet gdyby zaprzeczał i łgał w żywe oczy, już się robi podejrzany. Można go śledzić albo co. Pogrzebać w jego znajomościach i kontaktach. Złapać go na gorącym uczynku…

Przestała grać, odwróciła się ku pani Oli i przerwała jej gadanie.

– To okropne, co pani mówi. O co właściwie panią posądzili? Że co pani zrobiła?

– Tak naprawdę to nie wiem, ale na jakiś fałszywy czek wzięłam z banku pieniądze czy coś podobnego, a jeszcze z własnym dowodem poszłam, musiałabym być chyba nienormalna, żeby popełniać oszustwo i dowód pokazywać, głupota. Tego dowodu w ogóle nie miałam, bo to było akurat wtedy, kiedy pożyczałam pieniądze, o, pani przecież była przy tym! Pamięta pani? Wcale im o tym nie powiedziałam, a jak się do mnie przyczepili, to już go miałam z powrotem… No…! Dwie… a gdzie trzecia? O tują widać, wystaje, och, jak to źle płaci! Nic nie płaci… Ale na całe szczęście tego dnia, kiedy miałam popełniać te bankowe oszustwa, krokiem się nie ruszyłam z firmy aż do czwartej godziny i wszyscy mnie widzieli, a już nawet policja nie powie, że człowiek może być w dwóch miejscach naraz. Ja w ogóle tego nie rozumiem, a ile czasu przez nich straciłam…!

Eluni ta opowieść wystarczyła, najwyraźniej w świecie panią Olę spotkało to samo co i ją i też miała ślepy fart, spędziwszy czas krytyczny między ludźmi. O pożyczce pod zastaw dowodu nie wspomniała, jasne, straciłaby przecież wszelkie szansę na przyszłość, żaden lichwiarz już by jej złamanego grosza nie pożyczył. Ale komisarz Bieżan powinien… Zaraz, co powinien? No, coś powinien koniecznie! Dyplomatycznie, w miarę możności…

Numery jego telefonów miała przy sobie, zapisane w notesie. Mogłaby do niego zadzwonić, tylko skąd? Nie z kasyna przecież, bo musiałaby rozmawiać szyfrem. A w ogóle po co ona tu siedzi, przy pani Oli można zwariować, Stefana nie ma, tylko Bieżan temu siedzeniu nadałby jakiś sens, gdyby przyszedł i gdyby mu pokazała owego faceta od dowodów. Pytanie, czy facet od dowodów jest obecny…?

Porzucając chwilowo swój automat i panią Olę, która nie zwróciła najmniejszej uwagi na fakt utraty rozmówcy i gadała dalej, Elunia dwa razy obeszła całą salę dookoła, pilnie przyglądając się gościom. Faceta od dowodów nie było. Pomyślała, że może go już zamknęli, myśl ją ucieszyła, postanowiła dać sobie spokój z grą na dzisiaj, wrócić wcześniej do domu i od siebie zadzwonić do komisarza.

Idąc do kasy w celu zamiany ocalałych złotówek na grubsze pieniądze, zatrzymała się na chwilę przy najdroższej ruletce, tej po dwadzieścia pięć złotych. Szalało na niej trzech graczy, wśród nich zaś ów duży, łysy, z kędziorkiem na ciemieniu, którego dotychczas ani razu Elunia przy grze nie widziała. Popatrzyła z ciekawością. Z ponurą determinacją stawiał jakieś szalone sumy i wygrywał w kratkę. Na policzku miał opatrunek z gazy przylepionej plastrem i Eluni zaświtało idiotyczne przypuszczenie, że grywa tylko wtedy, kiedy się skaleczy przy goleniu. Może uważa to za jakiś omen.

Przy kasie stał kolejny znajomy z wyścigów.

– Atmosfera tu dzisiaj panuje – rzekł ze złośliwą uciechą. – Nie zauważyła pani?

– Jaka atmosfera? – zaciekawiła się Elunia.

– Grobowa. Nosił wilk razy kilka albo to ucho od dzbana, co tam pani woli. Naszego mafioza okradli i nic mu nie pomogło całe stado goryli. Wreszcie trafił swój na swego, odbija teraz swoje straty, ale wątpię, czy odbije, bo musiałby chyba kasyno zrujnować. Na twarzy ma dowód rzeczowy, widziała pani?

Elunia z zainteresowaniem rzuciła okiem w kierunku opuszczonej przed chwilą ruletki.

– Myślałam, że się skaleczył przy goleniu?

– Akurat. Zły jak diabli. Nic nie mówi, nie przyznaje się w ogóle, ale coś tam musiało mu się w zdenerwowaniu wyrwać, bo już wszyscy wiedzą. Ograbili go jakoś bardzo kunsztownie, i to z brudnych pieniędzy, więc nawet oficjalnie dochodzić tego nie może. Czysty ubaw.

Eluni ta historia spodobała się ogromnie. Ograbianie mafiozów uważała za działalność godną najwyższej pochwały.





– Ciekawa jestem, jak on się nazywa…

– A co, nie wie pani? Przecież to jest ten Olszewski z Zielonki, to znaczy teraz to on ma parę domów i mieszka, gdzie mu się spodoba, ale tam zaczął. Ruska mafia żre mu z ręki.

– A, tak, to wiem. W prasie nawet czytałam, ale nie wiedziałam, jak on wygląda. Dopiero teraz…

– Niech mu się pani zbytnio nie przygląda, bo on tego nie lubi, a już dzisiaj szczególnie.

– Znam piękniejsze widoki – oznajmiła krytycznie Elunia i oddała w kasie swój garnek.

Na Bieżanie zależało jej coraz bardziej, widziała bowiem przed sobą jakby dwustro

Edzio Bieżan znajdował się właśnie w drodze do domu. Jechał swoim fiatem z Zacisza, gdzie przez ostatnie dwie godziny przesłuchiwał rozhisteryzowaną kompletnie rodzinę prezesa firmy handlowej, nie wiadomo dokładnie, czym handlującej, ale za to bardzo bogatej. Dokonano na nich osobliwego napadu i wydarto im wszystkie pieniądze, prezes w pierwszym odruchu rzucił się w objęcia policji, później zaś, kiedy przyszło na niego opamiętanie, usiłował zbagatelizować wydarzenie i o stratach napomykać mętnie i ogólnie, dzięki czemu przesłuchanie szło jak po grudzie. Bieżan bez trudu odgadł, że firma jedzie na potężnych machlojach i zastanawiał się teraz, co ma z tym fantem zrobić. Obowiązkiem jego było ściganie przestępców jawnych, nie zaś ukrytych, w dodatku znał życie i doskonale wiedział, że tym ukrytym nikt nic złego nie zrobi. Chyba że grabieżcy… Na dobrą sprawę ten ostatni rabunek nawet go dość ucieszył i wracał do domu w doskonałym humorze.

Telefon Eluni dopadł go na Marszałkowskiej.

– Ja bym do pani wpadł od razu, jeszcze nie jest bardzo późno, a mieszkam niedaleko – rzekł szczerze. – Ale powiem pani prawdę, jestem okropnie głodny. Więc jeśli ma pani kawałek chleba…

– Mam coś lepszego – zapewniła Elunia z zapałem. – To znaczy chleb również, owszem, ale oprócz tego flaki. Od razu zacznę podgrzewać. I też będę jadła, bo dopiero teraz widzę, że zapomniałam o kolacji. I jakoś nie pamiętam obiadu.

Kiedy Bieżan dotarł na Służew, stół w kuchni był już zastawiony, a przejęta Elunia prawie czatowała pod drzwiami. Swoją relację zaczęła od razu, co dla Bieżana okazało się bardzo wygodne, zadawała bowiem pytania, na które mógł nie odpowiadać, zapchawszy sobie gębę flakami. Tym sposobem usłyszał wszystko i mógł się zastanowić.

– Gdyby nie to, że jestem żonaty, chyba bym się z panią ożenił – oświadczył wreszcie, niekoniecznie na temat, siedząc już w salonie przy kawie, bo w Eluni wciąż jeszcze pokutowały naleciałości z Pawełka, który w życiu nie piłby poobiedniej kawy w tym samym miejscu, w którym spożywał posiłek zasadniczy. – Jako prywatna pomoc śledcza jest pani wprost bezce

– Do tej pory nic się nie obijało, więc to chyba jakiś wyjątek. Mam nadzieję, że ma pan dobrą żonę?

– Mam anioła, a nie żonę. Jest pielęgniarką, miewa dyżury rozmaicie i doskonale się rozumiemy, chociaż widujemy dosyć rzadko. Teraz też jej nie ma, jest w swoim szpitalu. Czytałem kiedyś jakiś stary kryminał o milicjancie, któremu żona po dwudziestoczterogodzi

– .Chyba już panu wszystko powiedziałam? – zastanowiła się Elunia. – Czy pan nie chce obejrzeć w Marriotcie tego faceta od dowodów osobistych? Dzisiaj go nie było. A, właśnie, nie odpowiedział mi pan, czy on nie siedzi po tym przypadku pani Oli?