Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 69

Komisarza Bieżana przyjęła okrzykiem radości.

– Pan mi powinien zostawić swój telefon – powiedziała na wstępie tonem wyrzutu. – Mnie ciągle coś spotyka na tle tego idiotycznego okropieństwa i nie mam jak pana zawiadomić, a już wczoraj była szansa, żeby pan złapał chociaż jednego. Odjechał wiśniowym jaguarem i na własne oczy widziałam rabowanie pieniędzy.

Edzio Bieżan jęknął i nieśmiało poprosił o coś pożywnego. Z eks-podejrzaną zaczynał już być zaprzyjaźniony, wbrew obowiązkom i wysiłkom.

Elunia natychmiast wymyśliła kawę z koniakiem, głównie z tej przyczyny, że kawę miała gotową, przed chwilą zaparzyła cały dzbanek. Usadziła Bieżana na kanapie i nie zwlekając, przystąpiła do zwierzeń, trzymając się porządku chronologicznego.

Już w jednej czwartej Edzio jej przerwał.

– Zaraz, chwileczkę. Będę pani zadawał pytania na bieżąco. Nie straci pani wątku, mam nadzieję?

– Nie, co znowu. Proszę bardzo, niech pan zadaje.

– Jak się nazywa ta gadatliwa facetka?

– Nie mam pojęcia. I nawet nie wiem, jak jej na imię, ale wszyscy i

– Potrafi pani zapytać jakoś dyplomatycznie, żeby nie podpadło?

– No pewnie. Powiem, że chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, więc wolę znać jej nazwisko, a jej samej pytać nie wypada. Nikt się nie zdziwi, ona ciągle pożycza.

– Bardzo dobrze. Tego dowodu od razu nie odebrała?

– Nie, bo facet sobie poszedł. Odebrała go chyba następnego dnia.

– Jak on wyglądał?

Z wielkim triumfem Elunia rzuciła się do komputera i odnalazła swoją notatkę. Miała zamiar wydrukować ją wcześniej, ale zapomniała, uczyniła to teraz i Bieżan dostał odpowiedź na piśmie. Pomyślał, że gdyby wszyscy podejrzani tak zeznawali, życie stałoby się rajem.

– A o jego nazwisko też pani zdoła zapytać dyplomatycznie?

– Nie wiem. W jego chęć pożyczania pieniędzy ode mnie nikt nie uwierzy…

– Dobra, nie wymagajmy za wiele. Niech pani jedzie dalej.

Elunia ruszyła dalej, a Edziowi przyszło na myśl, że dzięki niej zwiedzanie wszystkich jaskiń rozpusty ma już jak w banku. Nie mógł sobie na poczekaniu przypomnieć, kto od nich tam bywa służbowo, ale i tak wolał sam powęszyć. Tamtych stałych geszefciarze mogli znać…

Opowieści o Grandzie wysłuchał do końca.

– Tego technika pani rozpozna? Zapamiętała go pani?

– Oczywiście! To on pilnował mojej torebki.

– Aten jakiś Paweł…

– Nie, nie wiem który to. Oni mówili, że on mówił, że widział ten poprzedni wypadek i też mogę zapytać o pana Pawła, ale jutro nie zdążę. Musiałabym się znaleźć w dwóch miejscach naraz.

– Nie trzeba. W końcu to nie pani pracuje w policji, tylko ja…

– Aaaa…! – przerwała mu nagle Elunia. – A ten mój, ten co z nimi rozmawiał i pilnował, ma na imię Adam. Wołali „Adam” i on przychodził, stąd wiem.

– A to dobrze, nie musi mi go pani palcem pokazywać. Moment, niech ja pomyślę… I wsiadł, mówi pani, do wiśniowego jaguara…

– Z całą pewnością.





– I wychodząc, zadzwonił. No tak, to ich normalna procedura. Jedno pytanie, prywatne. Dużo ma pani pieniędzy?

– Po tej ostatniej wygranej raczej dosyć dużo. A co? Pożyczyć panu?

– Niech ręka boska broni! Na koncie to pani trzyma?

– Nie, na dwóch kartach kredytowych. Dolarowej i złotówkowej.

Edzio Bieżan zawahał się i zakłopotał.

– Czy ja wiem… Może byłoby lepiej gdyby to pani odebrała i trzymała w gotówce, w dolarach najlepiej, nie w domu, tylko u jakiej rodziny. Ma pani rodzinę?

– Mam, oczywiście. Dlaczego?

– Bo ja się boję o panią. Już im się pani nieźle przysłużyła, może jeszcze o tym nie wiedzą, ale jakoś to się koło pani plącze i jakby, nie daj Boże, wyszło na jaw, dopadną pani. Dla samej zemsty. Po co ma pani jeszcze i pieniądze tracić…

– Jeśli mi łeb ukręcą, to na co mi pieniądze? – powiedziała Elunia nawet dość logicznie. – Na pogrzeb mojej rodzinie wystarczy, najwyżej skromny zrobią. Może lepiej powi

– A umie pani w ogóle strzelać?

– Umiem. Mój dziadek mnie nauczył, jeszcze w dzieciństwie. To znaczy, w moim dzieciństwie. Dziadek polował, a oprócz tego, teraz to już nieważne, bo dawno umarł, ale miał pistolet z czasów wojny, schował sobie nielegalnie na pamiątkę i pokazywał mi, co się z tym robi, a ja zapamiętałam. Naboje też miał.

– I co się z tym pistoletem stało?

– Kazał sobie włożyć do trumny i babcia włożyła.

– Ani jednego słowa z tego, co pani mówiła, nie usłyszałem – zakomunikował Bieżan po chwili sucho i stanowczo. – Akurat się zamyśliłem. Dobrze, zostawię pani mój telefon, dwa nawet, przez komórkowy zawsze mnie pani znajdzie. To jedno. A drugie, niech się pani nie waży z kimkolwiek na ten temat rozmawiać, nigdy człowiek nie wie, kto go może usłyszeć. I ten mój komórkowy numer, to też wyłącznie dla pani i dla nikogo więcej. Niech pani to sobie zapamięta lepiej niż cokolwiek i

Perspektywą zamknięcia Elunia nie przejęła się zbytnio. Szczęśliwa, że udało jej się spełnić obowiązki obywatelskie, po wyjściu Bieżana na nowo usiadła do roboty. Ten luz na jutro już się przed nią rysował.

Stefan Barnicz zachowywał się ciągle tak samo. Patrzył na nią z wyraźnym upodobaniem, chętnie nawiązywał rozmowę, stawiał jej drinki, ale nic poza tym. Wciąż nie próbował przenieść znajomości na teren neutralny, Eluni zaś na sam jego widok łomotało serce. Wystarczało, że oddalił się na chwilę, po czym wracał, a jej niemal robiło się słabo. Omal nie zapomniała o dobrowolnie przyjętym obowiązku sprawdzenia personaliów rozgadanej pani.

– A, właśnie! – powiedziała w chwili, kiedy Barnicz, przegrawszy jeden garnek złotówek, wybierał się po następny. – Ta pani… Ta gadatliwa. Może to nietakt z mojej strony…

Przerwała grę i popatrzyła na niego swoimi gwiaździstymi oczami. O tym, że Barnicz w tym momencie podjął męską decyzję, nie miała zielonego pojęcia.

– Tak? – spytał uprzejmie. Elunia była autentycznie zakłopotana.

– Ona chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, akurat nie miałam, ale w razie gdyby… Ja nie bardzo umiem odmawiać… Ale może pan przypadkiem wie, jak ona się nazywa?

– Jak ona się… zaraz. Pani Ola, to pewne, Aleksandra, zdaje się, że słyszałem jej nazwisko… Jakieś takie… nietypowe. Pan Janusz będzie chyba wiedział, mogę go spytać, jeśli pani sobie życzy.

– Och, bardzo proszę! Byłoby mi strasznie głupio pytać ją bezpośrednio.

– Strężyk – powiedział Barnicz po chwili, siadając znów obok niej. – Aleksandra Strężyk. Przy okazji mogę panią zapewnić, że ona oddaje, dziwne, ale prawdziwe. To tak na wszelki wypadek…

W ciągu kolejnych dwóch dni uczucia Eluni nie doznały najmniejszej pociechy, kontakty z upragnionym mężczyzną pozostawały bez zmian. Co gorsza, zaczynała być niewyspana, bo dla zyskania swobody na całe popołudnia i wieczory, robotę odwalała nocą. Przed nią widniała perspektywa jeszcze większych obciążeń, nie pracowała w końcu sobie a muzom, gotowe projekty musiała dostarczać zleceniodawcom, a to zawsze było połączone ze stratą czasu i dodatkowymi wysiłkami. Zleceniodawcy miewali głupkowate kaprysy i niekiedy domagali się zmian, lada chwila miały przyjść dni, w których własny czas przestanie do niej należeć. Potem, oczywiście, znów zyska wolność, ale po drodze ileż straci…!

Trzeciego wieczora owszem, pojawiła się zmiana, niestety jednak, in minus. Stefana Barnicza nie było, a za to automat, obok którego Elunia usiadła z konieczności, bo wszystko i

Rzuciła się na Elunię od razu.

– Dobry wieczór, kochana, nie było mnie, wreszcie dzisiaj, nawet wygrana jestem, ale grosze, nie mogłam przyjść, czy pani sobie wyobraża, co mnie spotkało, potworne, to są niedopuszczalne rzeczy, posądzili mnie o jakieś oszustwo, policja się mnie czepiała, oni chyba zwariowali, o…! Świnia. Znów nie dał. Cudze pieniądze podobno ukradłam, idiotyzm, całe godziny mi zmarnowali na te jakieś przesłuchania, rozdwoiłam się według nich, coś okropnego! No, dał trochę…