Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 45

Drugie zwłoki nastręczały kłopotów. Osobnik na kupie gruzu nie żył z całą pewnością, ale przyczyny jego zejścia były nie znane. Żadnych obrażeń zewnętrznych nie miał, lekarz wysunął przypuszczenie, że albo serce, albo apopleksja, ale wypowiedział się prywatnie, urzędowych stwierdzeń chwilowo odmawiając. Sprecyzował tylko czas zgonu. Obie ofiary wyniosły się z tego świata mniej więcej równocześnie, pi razy oko przed godziną. W kuchni, przerażająco brudnej i zagraconej, zabezpieczono dużą ilość naczyń z resztkami posiłków, w tym filiżanki po kawie i kieliszki po koniaku, robiące wrażenie najświeższych. Z butelki koniaku zdjęto odciski palców, z i

Straszny gówniarz był to niejaki Jacuś Szydłowicz, przynależny do grupy techników, młodzieniec wysoce utalentowany i prawie równie zarozumiały. Zarozumiałość miała uzasadnienie, co nie przeszkadzało, że była w najwyższym stopniu irytująca. Spragniony wielkiej kariery Jacuś miał zwyczaj wyjawiać swoje opinie awansem, już w trakcie pracy, na oko, na nosa, możliwe, że na instynkt śledczo-techniczny, doprowadzając współpracowników do szału stuprocentową nieomylnością. Nie było jeszcze wypadku, żeby się jego pogląd nie sprawdził. Koledzy zgrzytali zębami, a Jacuś szatańsko chichotał.

Teraz też przytłoczył ekipę nieznośną pewnością siebie.

– Na butelce denat i ekspedientka – oznajmił. – Na tym chłamie kawowym denat i denatka. Ostatni pły

– Pocałuj mnie wszędzie – mruknął jego zwierzchnik.

Jacuś nie popuszczał.

– W pudełeczku było złoto, gołym okiem widać. Pełno. Wyszło w towarzystwie, a zwracam wam uwagę, że obie świeże panienki podchodziły do nieboszczyka, jedna przykucnęła, kiecką zgarnęła kurz. Przylazła tu ostatnia, zadeptała tamtą pierwszą. Ja wam to mówię. Bałagan zrobiła pierwsza, pewnie czegoś szukała, jej paluszki, jej buciki, oprócz tego tylko denatka i nikt i

Henio wysłuchał tych opinii trochę niespokojnie, bo wysłany na zwiady sierżant już się czegoś dowiedział. Trzy osoby widziały kobietę, która tu była przed godziną, może trochę więcej albo mniej. Ocena czasu wahała się w granicach trzydziestu minut, za to opis kobiety brzmiał identycznie, aczkolwiek świadkowie zeznawali oddzielnie, nie porozumiewając się ze sobą.

– Przez okno widziałam – rzekła lokatorka z parteru. – Jak raz kwiatki podlewałam, te wszystkie tutaj, co pan widzi, i tak spojrzałam na ulicę. Ta jakaś kobieta podeszła, stanęła przed wejściem i tak się na dom gapiła. Do góry patrzyła i na dół, pomyślałam, że kogoś szuka albo co. Blondynka, krótkie włosy miała i takie rozczochrane, że aż pomyślałam, czy to wiatr taki, czy co, a na sobie płaszcz jakiś taki mieniący, co to nie wiadomo, w jakim kolorze. Raz się wydawał granatowy, a raz jaśniutki, jakby taki beżyk. Pantofle na obcasach, a zwróciłam uwagę, bo o latarnię się oparła i coś w jednym poprawiała…

Drugi świadek, emeryt z czwartego piętra, wracał właśnie do domu, list wyjmował ze skrzynki w holu, kiedy ta kobieta wyszła z windy. Zauważył oryginalny płaszcz i rozczochrane włosy dzięki temu, że za młodu był krawcem i na wygląd zewnętrzny kobiet zwracał baczną uwagę. Śpieszyła się, wybiegła na ulicę, jakby ją kto gonił, obcasami stukała. Nie zna jej, jakaś obca, pierwszy raz ją widział, na pewno nie z tego domu.

Trzecim świadkiem była piętnastoletnia dziewczynka z zabandażowaną nogą, skręconą w kostce. Przez tę nogę nie poszła do szkoły i czekała na koleżankę tak niecierpliwie, że nadsłuchiwała szczękania windy i wyglądała przez wizjer. Szczęknęło, wyjrzała, zobaczyła jakąś panią, która rozejrzała się po holu, na numery drzwi patrzyła i poszła w bok, chyba do tego mieszkania na prawo. Miała przepiękny płaszcz i przepiękne pantofle, przez chwilę było ją widać całą. Niby obca, ale ona zna tę twarz, widziała ją w telewizji, doskonale pamięta, to była ta pisarka, Chmielewska, albo jakaś osoba bardzo do niej podobna…

Henio Piegża poczuł się nieswojo. O jakiejś podobnej osobie nie mogło być mowy, znał ten płaszcz i wiedział, do kogo należy. Wszystko i

Nie tyle może płaszcz, ile jego zawartość wytrąciła, go nieco z równowagi i wywołała lekkie roztargnienie. Jacuś Szydłowicz mądrzył się dalej, obwąchując naczynia w kuchni.

– W tej kawie było jakieś draństwo, ja wam to mówię. Ono jest, zbada się resztki i zobaczycie. Kto pił, kto nie pił, jeszcze nie wiem, ale od razu mogę wam powiedzieć, że na młotku nie tylko denat, damskie paluszki też widać…





I

– Więcej Henio na razie nie wie, ale i to mu wystarczyło – relacjonował z lekką irytacją Janusz już przy herbacie. – Zadzwonił do mnie, a ja przecież wiedziałem, że wybierałaś się na Willową, pamiętałem te adresy. Nie ma siły, załatwił cię płaszcz, a do tego jeszcze ta przylepiona do wizjera dziewczynka rozpoznała cię doskonale. Henio prosi, żebyś się zgłosiła, zanim będą zmuszeni doprowadzić cię przemocą, zaistniały bowiem podejrzenia, że rąbnęłaś złoto. Uciekłaś, żeby je schować…

– To Henio ma takie cudowne pomysły? – przerwałam z głębokim niesmakiem.

– Henio w ogóle się nie przyznał, że cię zna. Nie on prowadzi dochodzenie, tylko Tyran. Już rozesłał ludzi na poszukiwanie wszystkich bab, a ciebie też w końcu dopadną i zrobi się głupio.

– E tam. Tyran, o ile wiem, to przytomny facet, a nie idiota. Nie wierzę, że mi przyłożą zbrodnię i kradzież. Ale zgłosić się, zgłoszę, mogę zaraz jutro, bo mi odpadła turystyka mieszkaniowa.

– Henio chce tu przyjść jeszcze dzisiaj.

– A proszę bardzo, niech przychodzi.

– Zadzwonię od razu…

Przeczekałam telefon do Henia.

– No dobrze, a ten facet w gruzowisku to kto? – spytałam, kiedy odłożył słuchawkę.

– Jakiś Jarosław Rajczyk. W tamtym domu nikt go nie zna i nikt go nie widział. Pił tę kawę, przyniósł koniak, na razie jest to opinia Jacusia, nie potwierdzona badaniami, ale przypuszczam, że się sprawdzi. Nie mógł być obcy. Jakiś znajomy tej Najmowej, ale może to znajomość ukrywana…

– A może rzadko bywał i przypadkiem nikt go nie spotkał. A może załatwiali ze sobą jakieś interesy. Ona coś robiła?

– Nic nie robiła, była stara, chyba sama widziałaś. Ale jest druga sprawa. Wszyscy są zdania, że tam ktoś czegoś szukał. Żeby nie Jacuś, snuliby różne przypuszczenia, ale Jacusiowi się wierzy. Tak dokładnie to ci powiem, że nie tyle mu wierzą, ile z zaciętością próbują stwierdzić, że się pomylił wreszcie cholernik, bo ich denerwuje do obłędu. Po tych jego poglądach jadą z lupą i mikroskopem.