Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 45

– Także mógł tam wleźć po to, żeby czegoś poszukać – zauważył Janusz. – Diabli wiedzą, co mu Rajczyk mówił. Zaczynam wierzyć, że to on rąbnął złoto, umówieni byli, czekał na właściwą chwilę, otworzył wytrychem, zobaczył, co się dzieje, zabrał chłam i zmył się z miejsca. Niczego nie dotykał i Jacusiowi pola do działania nie zostawił.

– To po co przylazł drugi raz? – zaprotestowałam. – Jola go widziała, jak już była policja.

– Mógł ukryć łup i przyjechać ponownie dla sprawdzenia, jak się rozwija sytuacja.

Henio się skrzywił.

– Niby dobrze, ale źle. Jeżeli rąbnął złoto, czego jeszcze chciał szukać?

– A cholera wie. Drugi błąd widzę. Należało to mieszkanie przejrzeć porządnie, centymetr po centymetrze, tymczasem zrobiliście to pobieżnie…

– Wydawało się, że wystarczy. O zabójstwo chodziło, a do tych celów zrobiono co trzeba. Okazuje się, ta Kasia to powiedziała, że truciznę ciotka trzymała wśród normalnych artykułów spożywczych, a miała tego od groma. Wnioski nam się powyciągały cokolwiek za logiczne, muchomor w kawie, w porządku, zapasik w półlitrówce pod ręką, więcej nie potrzeba. Ważniejszy był ten świeży burdel, samo się pchało, że ma związek ze zbrodnią i rzeczywiście, z niego Jacuś odciski palców powywlekał. Na jaki plaster nam reszta?

Usunęłam ze stołu pusty półmisek i talerze i wyciągnęłam z lodówki sałatkę owocową z bitą śmietaną. Uczyniłam to zupełnie mechanicznie, nie widziałam przed sobą salaterki, tylko mieszkanie na Willowej, przyozdobione dwojgiem zwłok. Istotnie, Henio miał rację, po co je było przeszukiwać? Motyw podwójnej zbrodni leżał jak na patelni, właścicielka mieszkania i jego zawartości istniała, chwilowo nieobecna i zaledwie średnio podejrzana. Nawet gdyby po rozmaitych zakamarkach poukrywane były skarby sezamu, nie ma przepisu, że krewnemu ofiary odbiera się wszystko, co posiada. Dziedziczenie spadku nie stanowi przestępstwa, szczególnie jeśli to nawet nie jest spadek. Wedle opinii pani Krysi, drogoce

– Ukradł coś? – spytałam z lekkim roztargnieniem.

– Kto?

– Dominik u Kasi.

– Kasia twierdzi, że nie. Wyleciał, trzymając się za głowę. Chyba że już wcześniej wetknął coś do kieszeni, ale o tym ona nic nie wie. Powiedziała Tyranowi w oczy, że jeśli znajdzie coś po rodzicach, nikomu tego nawet nie pokaże, bo chce to wreszcie mieć. Tyran się nie czepia, niech sobie ma.

– Interesuje mnie ten anonimowy informator – powiedział Janusz. – Czy to przypadkiem nie ten tajemniczy czwarty?

– Widzi mi się, że chyba tak – potwierdził Henio. – Wyobrażam to sobie następująco: wszedł do spółki, na kradzież czy grabież, czy jak to nazwać, nastawiony, ale kompletnie nie nastawiony na zabójstwo. Wystraszył się, chce się odciąć, może się pokłócił z Dominikiem i teraz boi się na dwie strony. I Dominika, i nas. Woli się nie ujawniać, ale zarazem bandziora kryć nie ma zamiaru, no więc wykombinował sobie katar.

– Powiedział coś więcej?

– Nic. Właściwie tylko rysopis przekazał. Z tego nocnego napadu wynika, że Dominik jest w Warszawie, nigdzie nie wyjechał. Gdzie ten cholernik się melinuje?

– Przez ostatnie cztery dni mógł spokojnie mieszkać na Willowej.

– A mógł. Ale Kasia twierdzi, że nie, bo zaśmierdnięte żarcie chyba by wyrzucił. I w ogóle podobno wszystko było takie… ona mówi, że zastygłe w nieruchomości. Nie używane.

– Na strychu – powiedziałam pośpiesznie. – Oglądaliście w końcu ten strych?

Henio się nieco zdetonował.

– Strych? Nie. Na plaster nam był strych? Rozzłościłam się okropnie na poczekaniu.





– No przecież mówiłam! Cholera, jak do ściany…! Przez te wasze głupie podejrzenia… no, Tyrana podejrzenia… Mówiłam, że obmyśliłam, jak miałam ukraść to złoto, na strych bym zawiozła! Windą! Byłam tam, sprawdzałam, na melinę nadaje się pierwszorzędnie! Możliwe, że nie ma się gdzie umyć, ale to nie każdemu przeszkadza!

Henio popatrzył na mnie, zdenerwował się trochę, porzucił resztki posiłku i skoczył do telefonu. Przeczekałam wydawanie pośpiesznych poleceń, po czym zwróciłam mu uwagę, że mogą się tam znaleźć moje odciski palców. Żeby im teraz przypadkiem nie wyszło, że mam spółkę z Dominikiem, niech się Tyran opamięta na początku, a nie na końcu.

– I tak już pewnie za późno – mruknął Janusz. – Należało od razu.

– Odczep się. Żadne drogi nie wiodły na strych. Pani wyobrażenia mogą być, tego… No… nie stanowią podstawy. A poza tym lepiej późno niż wcale.

I zaraz następnego dnia okazało się, że miał najzupełniejszą słuszność…

W ekipie, która przybyła na strych późnym wieczorem, znalazł się oczywiście Jacuś. Nie musiał, podstępnie powiadomiony o przedsięwzięciu, zgłosił swój udział dobrowolnie. Został powitany otwartymi ramionami, bo z jednej strony jego jasnowidzenia w dużym stopniu ułatwiały pracę, z drugiej zaś wciąż czyhano na najdrobniejszą bodaj pomyłkę i na tym tle zawarte już było ładne parę zakładów. Zainteresowani gotowi byli Jacusia karmić i poić własnoręcznie, byleby tylko we wszystkim uczestniczył.

Ślady ludzkich pobytów wyraźnie były widoczne na wiekowym kurzu. Jacuś sam był ciekaw sensu własnych natchnień i poddawał się im coraz bardziej zuchwale. Suszarnię obejrzał pobieżnie i zlekceważył, twierdząc stanowczo, iż relikty dość licznych uczt i sjest ich sprawy nie dotyczą. Nie zniechęciło to ekipy do dokładnego zbadania pomieszczeń, bo może właśnie tu się pomylił. Wypłoszyli dwa koty i było to jedyne osiągnięcie.

Ze znacznie większym zainteresowaniem przystąpiono do penetracji owych pokoików po drugiej stronie, przy korytarzu. Tu już Jacuś potraktował sprawę poważnie.

– O ho ho! – oznajmił radośnie, aczkolwiek ze zmarszczoną brwią, od pierwszego spojrzenia. – Na tym barłogu świeżutko ktoś się w se

– Skąd cholernik wie, że doba – mruknął jeden z członków ekipy poszukiwawczej. – A może dwie? A może pół?

– Węszy – powiadomił go drugi. – Jak pies. Każdy pies by ci powiedział bez wahania, kiedy tu leżała śmierdząca ludzka istota.

– A istota po kąpieli…?

– Jeszcze łatwiej…

Ekipa była doświadczona, zanim zatem weszli do wnętrza pomieszczenia, posłużyli się różnymi sposobami badań, w tym głównie proszkiem, ujawniającym odciski wszelkie, głównie palców. Szastali nim bez opamiętania i efekty były imponujące. Wyszły ślady rozmaite, damskie i męskie, co rozpoznano z łatwością, rzadko się bowiem zdarza, żeby chłop jakiś spacerował w damskich pantofelkach na wysokich obcasach, lub też żeby kobieta swobodnie chodziła w zbyt dużych męskich butach.

– Tu nóżki, tu rączki – cieszył się Jacuś. – Chmielewska jak byk, ja wam mówię. Popatrzmy, co ta cholerna baba tu robiła i odczepmy się od niej.

– B0 co?

– Bo nie ona spała na tym łożu królewskim. Całkiem kto i

– Sobie też – mruknął szef ekipy. – Szukaliśmy go wszędzie, z wyjątkiem tego miejsca. Bystre orły, cholera…

Pokoik za barłogiem był jeszcze ciekawszy. Kurz i pajęczyny zostały poniszczone, wprawdzie nie całkowicie, ale za to wyraźnie. Ktoś poruszał rupiecie i przedostawał się do kąta za połamaną etażerką, grzebiąc niewątpliwie w stosie potłuczonych doniczek z resztkami ziemi. Jacuś z lupą w ręku pilnie szukał śladów i dopiero po dłuższej chwili wyjawił swoją opinię.

– Siostrzenica – oznajmił. – Niech się w hurysę przemienię w stajni Salomona. Ta cała Kasia, czy jak jej tam. Ma skło