Страница 26 из 45
– Kurwa!!! – krzyknął strasznie i zasłonił sobie oczy.
Bez namysłu trzasnęłam go tą szyjką w głowę. Włosy miał obfite, zamortyzowały cios, ale musiałam go nieźle skaleczyć, bo krew trysnęła. Dostał szału, mrużąc oczy, runął na mnie.
Nie słyszałam szczęku drzwi, nie słyszałam kroków, nie widziałam Bartka. Ujrzałam go dopiero, kiedy napastnik odleciał pod ścianę. Rąbnął w szafkę z półkami, zdezelowaną jak wszystko i
Milczeliśmy przez chwilę, patrząc na siebie. Poklepał się nagle po górnej kieszeni kurtki, której nie zdążył zdjąć z siebie.
– Popatrz, kochana, jaki ja mądry byłem – powiedział, ciągle nieco oszołomiony. – Myślałem, że tu nic nie ma i przyniosłem na wszelki wypadek. Zawsze się przyda, a teraz wyjątkowo.
Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął piersiówkę.
Podał mi ją i przystąpił do zwyczajnego zdejmowania okrycia.
Ujęłam płaską flaszkę i zaczęłam się histerycznie śmiać.
– Rzeczywiście nic nie ma – udało mi się w końcu powiedzieć. – Było, ale wylałam, a ostatnią rozbiłam mu na głowie.
Zaniepokoił się.
– Ale tej nie rozbijesz?
– Nie. Tej nie. Nic ci nie jest?
– Mnie? No coś ty? To tobie mogło być, mnie nawet palcem nie tknął…
Oszołomienie mu minęło, ale ciągle był wzburzony. Przeszliśmy do kuchni, spojrzał na podłogę.
– Widzę, że nieźle ci wyszło – pochwalił. – Rany boskie, napijemy się po małym, bo emocjami czuję się przytłoczony. Trochę za dużo niespodzianek. Skąd on się tu wziął, ten skurwiel?
– Jak to…? Ty go znasz? Kto to był?
– Ten z Konstancina…
Przerażające. Czy już nigdy w życiu nie uwolnimy się od zbrodniarza…? Wyjęłam zakurzone kieliszki, wypłukałam je, w piersiówce Bartka też był koniak. Wstrząs mijał, osłabłam trochę, on już odzyskał równowagę. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak to bydlę tu wlazło.
– Albo otworzył wytrychem, albo Rajczyk dał mu klucze – powiedział Bartek. – Coś wiesz o tym?
– Nic. Możliwe jest i jedno, i drugie. W każdym razie jutro, nie, dziś jeszcze, zmienię zamek. W tym domu takie rzeczy robi cięć, kupię coś bardziej skomplikowanego, a on założy. Ciekawe, po co on tu przyszedł…
– A tak między nami, po co ty tu przyszłaś…? Odetchnęłam i przyznałam mu się do tej histerii, która spadła na mnie o czwartej nad ranem. Zrozumiał, pokręcił głową. Cholera, musiałaś być nieźle przejęta przedtem, skoro zapomniałaś o muchomorach, powiedział, ale teraz przychodzi mi do głowy, że on zamierzał spenetrować apartament. Czy te gliny go w ogóle nie szukają? Do tego stopnia gówno wiedzą?
Na dobrą sprawę nie wiedziałam, co oni wiedzą..Sama oszukiwałam ich wszelkimi siłami i może w rezultacie byli doszczętnie skołowani. Ale to co, jeden kłamliwy świadek i już im się wali całe śledztwo? Bzdura. Niemożliwe.
Uświadomiłam sobie nagle, że ugryzłam brodę zarośniętą, nie goloną co najmniej od trzech dni, może dłużej, zależy, jak te włosy mu rosną. Może go zatem szukają, a on jest właśnie w trakcie zmiany wyglądu, zapuści zarost, ogoli głowę, albo ostrzyże się na jeża i nie będzie podobny do siebie. Może nie wiedział, że oddali mi mieszkanie i tutaj postanowił kilka dni przeczekać, pewien, że to stoi pustką. Może niepotrzebnie opróżniłam butelki, należało je zostawić i tylko tego muchomora rozcieńczyć, wezwałby chyba do siebie pogotowie…?
– Chyba by wezwał – zgodził się Bartek. – Tylko nie wiadomo kiedy. Mógł wychlać trzy flaszki czyste, a za muchomora złapać się na końcu. Rzeczywiście podejrzewasz ciotkę o plucie jadem na cztery strony świata?
– Nie podejrzewam. Wiem na pewno. Wyrzucę zaraz kawę. Wyrzucę wszystko.
Patrzył na mnie długą chwilę.
– Moja miła, najwyższy czas, żebyś zaczęła normalne życie – powiedział stanowczo. – Dobra, wal te porządki, skoro chcesz, ja mam robotę na tydzień, dniem i nocą na okrągło, bo termin goni. Zaliczkę dali przyzwoitą, resztę zapłacą od razu. Skończymy i włączę się w ten bal, co ciężkie, zostaw dla mnie, a jak będziesz tu w środku, zakładaj łańcuch.
Spytałam, co myśli o policji. Mam im powiedzieć o wizycie, czy nie? Pomyślał, zawahał się.
– Zależy, jak uzasadnisz – zawyrokował. – Nie lata się po mieście o czwartej rano bez żadnego powodu.
To miałam gotowe, mogłam się przyznać, że nagle przypomniałam sobie o zatrutym koniaku i zatrutej kawie, wpadłam w szał, nie mogłam spać, z dwojga złego zamiast się miotać w pościeli, lepiej było załatwić to od razu. Owszem, wyjaśnienie do przyjęcia. Zatem tak, policji powiedzieć trzeba, podać rysopis faceta, jeśli nie są idiotami, skojarzą go…
– Cholera, a może nie skojarzą? – zaniepokoił się nagle. – Diabli wiedzą, czy w tym Konstancinie ktoś go widział. No nic, powiedz swoje, a ja mam pomysł…
– Anonimowy informator – oznajmił uroczyście Henio nad kaczką z jabłkami. Z tą kaczką było mi najłatwiej, bo sprzedawali gotową w barze „Corner”. – Szeptał w telefon głosem z zaświatów, a chwilami usiłował mówić przez nos.
Patrzyliśmy pytająco, oczekując dalszego ciągu. Henio przełknął.
– Wiecie, ścisnął nos palcami i tak gadał, wyglądało na piramidalny katar.
– Dlaczego nie poprzestał na szeptaniu? -zaciekawiłam się.
– Bo tego szeptu całkiem nie było słychać. Znaczy, nic nie można było zrozumieć. Więc przestawił się na katar.
– I co powiedział?
– Krótko i rzeczowo. Wie, kto rąbnął faceta u weterynarza. Podał dokładny rysopis. Z rysopisu wynika, że Dominik zapuszcza brodę. Kasia potwierdza.
– Trochę za mocno streściłeś – skrytykował Janusz. – Rozwiń może temat. Skąd Kasia do Dominika?
– Wdarł się do mieszkania na Willowej i napadł na nią. Nie w celach zabójczych, tylko erotycznych. Upiera się, że mu broda rośnie.
– I kiedy to było?
– W nocy. Ściśle biorąc, nad ranem. Wyraźnie było widoczne, że póki nie skończy się kaczka, Henio będzie udzielał odpowiedzi stylem telegraficznym, z którego ciężko było wytworzyć sobie jasny obraz sytuacji. Odczekaliśmy cierpliwie. Na szczęście kaczka nie struś, zniknęła z półmiska dość szybko.
– Anonimowy informator twierdzi, że bibliotekarz został wykończony, bo usiłował przeszkodzić w rabunku – zaczął wreszcie obszerniej, zaspokoiwszy pierwszy, a może nawet i drugi głód. – O sobie gadać nie chciał. Kasia natomiast dzwoniła, po czym przyleciała do nas, bo Tyran ją zaprosił. Powiedziała, że wpadła w amok, bo nagle przypomniało jej się o tych truciznach kochanej cioci. Poderwała się i ciemną nocą wyleciała z domu, pojechała na Willową. Dominik tam już był, napadł na nią w kuchni, kiedy wylewała substancje do zlewu. Rzecz jasna, o Dominiku, jako takim, pojęcia nie ma, opisała faceta, rozpoznała go na zdjęciu i twierdzi, że brodę ma już kilkudniową. Ce
– I co jej złego zrobił? – zaniepokoiłam się.
– Nic. Zaprawiła go butelką koniaku, co mu się nie spodobało, i uciekł. Flacha, jak powszechnie wiadomo, jest to całkiem niezła broń, a dziewczyna wysportowana, nie żaden tam zwiędły kwiatek. Ten Dominik też nie byk, gorzej by jej chyba wyszło z Rajczykiem. Przed wizytą u nas zdążyła zmienić zamek w drzwiach.
– Kto jej zakładał? – zainteresował się Janusz. – Bo chyba nie sama?
Henio zrozumiał go od razu.
– Nie chłopak. Chłopaka ciągle ani śladu. Cieć z tego domu. Wysunęła interesującą supozycję. Od nas dowiedziała się, zresztą łatwo mogła wydedukować sama, z pytań połapała się w sytuacji, zorientowała się, że ten jej gwałtowny niedoszły amant jest poszukiwany i uczyniła przypuszczenie, że próbował się ukryć w pustym mieszkaniu. Hipotetyczny wspólnik Rajczyka… Co do klucza, wątpi, czy Rajczyk sobie podstępnie dorobił, a ciotka by mu dobrowolnie nie dała, ale wszystko jest możliwe. Rajczyk był tam podejmowany to napojem, to herbatniczkiem i mogła być taka chwila, że ciotka w kuchni, a on sobie odciska klucze. Równie dobrze Dominik mógł się posłużyć wytrychem.