Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 45

Nie wiadomo dlaczego przed oczami stanęła mi nagle biedna prześliczna Kasia. Widok był nawet przyjemny, uroda Kasi mile zaspokajała wymagania estetyki. W przeczucia Janusza wierzyłam święcie. Kasia, moim zdaniem, nie miała głowy do kręcenia, bo zajęta była chłopakiem, ale skąd w końcu miałby się brać ten drugi wątek? Chyba że coś wymyśliła nieboszczka Najmowa i to coś zostało kompletnie pominięte…

– Cholernie dużo wiemy, a co nam z tego, nie będę się wyrażał – zaopiniował Henio sarkastycznie, przystępując do konsumpcji śledzi zapiekanych w zalewie octowej. – Że Dominik tu się plącze, to pewne, zdjęcie w aktach było.

Tym razem posiłek składał się z gotowych produktów garmażeryjnych, bo zabrakło mi czasu na przyrządzanie uczty własnoręcznie i szczerze mówiąc, już mi się nie chciało. Postanowiłam nadrobić to jutro albo pojutrze, w przypływie jakiegoś spożywczego natchnienia. Henio grymasów nie stroił.

Spostrzeżenia Joli okazały się bezbłędne… Dominik na fotografii sprzed kilku lat i Dominik na portrecie pamięciowym byli jedną i tą samą osobą. Zdjęcie w aktach starej sprawy istniało, bo już wtedy szukali go po ludziach za pomocą prezentacji gęby. Obecna zbrodnia mogła doprowadzić dodatkowo do wyjaśnienia tamtej, odłożonej ad acta, doszły nowe elementy i nowe podejrzenia. W tamtym czasie pani Właduchna została nie doceniona, co pozwoliło jej całą wiedzę ukryć bardzo porządnie, a kto wie, czy nie ukryłaby jej i teraz, gdyby nie to, że pogawędził z nią po przyjacielsku prywatny facet, nie zaś urzędowo sztywna glina.

– Osobiście jestem przekonany, że tę chudą i rudą załatwił Rajczyk – rzekł Janusz. – Należałoby to jeszcze udowodnić.

– No tak, dojdź teraz, co robił nieżyjący Rajczyk czternastego maja półtora roku temu – zirytował się Henio. – Ona została zabita czternastego maja między siedemnastą a dziewiętnastą. Idiotyczna godzina, pełno ludzi, a nikt nic nie widział.

– Mógł się z nią w ogóle nie spotykać – podsunęłam, a moja wyobraźnia ruszyła do galopu. – Poszła nad jeziorko z klientem, klient zażył rozrywki i oddalił się w miasto, ona jeszcze została, a Rajczyk ją śledził, symulując niewi

– Ogromnie pocieszający obraz – pochwalił Janusz, a Henio spojrzał na mnie ponuro i dołożył sobie śledzia.

– Dominik jest zameldowany, ale go nie ma – oznajmił. – Konwojenta tej Pyszczewskiej już przepytano. Chyba rzeczywiście żadnych kantów akurat nie robi, bo zeznaje bez oporu. Nie ma co powtarzać, potwierdza to, co już wiemy, Rajczyk polował na stare skrytki. A, właśnie, bibliotekarz z tego wychodzi. Z dotarciem do rozmaitych dokumentów miał trudności natury intelektualnej, Rajczyk rzecz jasna, nie bibliotekarz, ostatecznie na hipotekach też się wojna odbiła. I szukał kogoś, kto by się na tym znał i umiał pogrzebać w archiwach, logiczny wniosek, że w tym celu dopadł bibliotekarza. Jakoś go musiał skusić, albo wykołować, bo był to człowiek uczciwy z zasady.

– Ale jakieś tam dwa miliardy mogły mu się przypadkiem przydać. Szczególnie że już teraz niczyje. Miał jakąś żonę, albo co?

– Miał. Żona, jak zwykle, nic nie wie. Jakąś prace zleconą wykonywał, a tego wieczoru wyszedł z domu bardzo zdenerwowany, nie mówiąc dokąd idzie. Zaczyna mi się wydawać, że jednak tym żonom powi

– Już dawno jestem tego zdania…

– W jakim sensie nie ma Dominika? – spytał Janusz. – I jak on się naprawdę nazywa?





– Sroczek. Dobrze pamiętałeś. W takim sensie, że teoretycznie mieszka u mamusi, ale prawie tam nie bywa. Po panienkach się plącze, albo w ogóle Bóg wie gdzie. Ulubionej knajpy ostatnio nie odwiedza, z kumplami się nie widział i od razu sobie powiedzmy, że stwierdzamy te rzeczy nie za pomocą głupich pytań, tylko metodą kontaktów osobistych. Znikł z horyzontu i cześć.

– Forsę zgarnął… – mruknął Janusz.

– Toteż właśnie – zgodził się Henio. – Jeśli to jego rączka na tej cegle, a chyba tak, bo odciski palców pasują…

– Odciski palców na porowatym to jest mit i legenda – zwróciłam mu uwagę ze zgorszeniem, bo sam powinien o tym wiedzieć

– Poodciskał się i na gładkim, Jacuś go stara

Henio rozważał kwestię obstawienia willi w Rybienku. W gruncie rzeczy nie było pewne, czy i w jakim wymiarze Dominik wzbogacił się w Konstancinie, mógł być pazerny i chcieć więcej. Staruszka go spłoszy, powie o dodatkowych gościach, prymityw, nie prymityw, zorientuje się, że miejsce trefne i zniknie w sinej dali. Należałoby wyłapać jego ewentualną wizytę, a ludzi brakuje i kto ma tam siedzieć tygodniami. Podpuścić staruszkę, żeby go poczęstowała herbatą i dosypała trucizny…?

Ten ostatni pomysł Heniowi spodobał się najbardziej, ale służbowo z wielkim żalem musiał go wykluczyć. Podsunęłam następny. Wmówić jej, że o naszych odwiedzinach ma milczeć, bo jej się mieszkanie wścieknie. Stanowimy konkurencję dla pomocnika pana Jarosława i sama sobie zaszkodzi, jeśli się do nas przyzna. Ponadto istnieje dodatkowe niebezpieczeństwo, ten cholerny Dominik może się zniecierpliwić, uszkodzić ją, związać, uśpić i nocą, albo nawet w dzień, przeszukać mieszkanie, przy czym nie bardzo go obejdzie, jeśli ona się przy tym na przykład udusi. Hałasy tam nikomu nie przeszkadzają, w zasadzie każdy je produkuje, jej gadanie o remoncie niewątpliwie jest powszechnie znane, więc nikt nawet nie zwróci uwagi.

Możliwość wydawała się równie prawdopodobna, jak niepokojąca. Henio zaczął się zastanawiać, ile czasu zajmie złoczyńcy przeszukanie lokalu. Człowieka na stałe posadzić nie da rady, ale radiowóz mógłby podjeżdżać, powiedzmy, co dwie godziny. No, co godzinę… Łapanie cholernego Dominika jakoś należy zorganizować, bo bez niego nie ma rozwiązania sprawy. Gdyby staruszka była młodsza i bystrzejsza, można by zastosować jakiś podstęp, ale bez jej udziału nie da rady, żaden podstęp nie wyjdzie. List gończy… Policja w całym kraju, rzecz oczywista, podobiznę Dominika już zaczyna otrzymywać, ale telewizja odpada. Dominik może jeszcze nie wie, że jest pilnie szukany, zlekceważy, popełni nieostrożność, a jeśli własną gębę na ekranie zobaczy, już tę wiedzę zyska. Tego jakiegoś czwartego natomiast najprędzej mógłby znaleźć pies weterynarza…

Deser tym razem był francuski, same sery. Janusz otworzył do nich butelkę wina.

– Ja bym tej Kasi odłogiem nie zostawiał – rzekł w zadumie. – Ciągle mi czegoś brakuje, pojęcia nie mam czego, ale szukałbym ubocznego wątku metodycznie.

Wzdrygnęłam się lekko, aczkolwiek jakby podwójnie. Primo, to samo już wcześniej przyszło mi do głowy, secundo, na jego kontakt z Kasią nie miałam najmniejszej ochoty. Zbyt ładna była.

– Ma chłopaka – ciągnął Janusz. – A kto wie, może tym chłopakiem jest właśnie Dominik…