Страница 11 из 45
– Miała jakąś, ale dalszą. Komplikacje z mężem, tak mi się wydaje, że chyba do niego pojechała, on się urządził w Stanach, ale pewna nie jestem. Tu mieszkała sama, w kawalerce.
– Tą kawalerką ktoś się opiekuje? Wynajęła ją?
– Pojęcia nie mam. Nikt ze szkoły w każdym razie…
Odczepiłam się od byłej wychowawczyni. Kawalerką pani Jarzębskiej stanowiła punkt zaczepienia. Złapać osobę, która tam bywa, porozumieć się z nią, może kartkę zostawić w dziurce od klucza… Henio też się tam pcha, może on dopadnie osoby…
Henio był na etapie badań różnorodnych. Nie mogąc znaleźć istot żywych, uciekł się do przedmiotów martwych i zdołał stwierdzić, że mieszkanie na Willowej stanowiło własność nieboszczki. Po jej śmierci przechodziło na siostrzenicę prawie automatycznie, po przeprowadzeniu postępowania spadkowego, które nie powi
– Byłem tam dopiero co, prosto od niej przyjechałem – rzekł ponuro, siadając przy stole Janusza. – Ciągle nikogo nie ma, a co do baby obok, Konopiak miał rację, nieużyta, wściekła megiera, nic nie widzi, nic nie słyszy i nie obchodzą jej sąsiedzi. W ogóle tam nikt nic nie wie, mrówkowiec cholerny, ludzie się prawie nie znają, wszystko element pracujący. Zameldowana jest ciągle ta nauczycielka, Jarzębska. Nie będę jej przecież szukał po całych Stanach Zjednoczonych!
– Rajczyk – podsunął zachęcająco Janusz. -Wdowiec, dorosła córka zamężna, mieszka w Natolinie, ale miał stałą przyjaciółkę. Bywali u siebie, pani Właduchna niejaka, czarna i fertyczna, blisko mieszka.
– Skąd wiesz?
– Włączyłem się w dochodzenie prywatnie. Tam jest trochę lepiej, sąsiedzi chętnie plotkują, więcej na razie nie zdążyłem, ale rekomenduję ci Rajczyka. Coś tam węszę podejrzanego…
Zabrakło mi papierosów, stwierdziłam, że zabrałam pustą paczkę, podniosłam się i powstrzymałam Janusza.
– Siedź, sama pójdę. Nie znajdziesz.
Przeszłam do własnego mieszkania i już otwierając drzwi, usłyszałam telefon. Dzwoniła Jola Rybińska, której zostawiłam swój numer, jeszcze bardziej przejęta niż poprzednio.
– Proszę pani, ja bardzo przepraszam, że tak późno, ale przed chwilą, no nie, z godzinę temu, była tu pani Krysia, ja już dzwoniłam wcześniej, ale pani nie było i pani Krysia mówiła takie różne rzeczy…
Przerwałam jej.
– Kto to jest pani Krysia?
– To ta pani, która przychodziła do pani Najmowej co miesiąc, albo nawet częściej, ja to już teraz wiem, bo ona sama mi powiedziała. Tam takie pieczęcie wiszą na drzwiach i pani Krysia zapukała do nas, żeby się dowiedzieć, co się stało i była okropnie wstrząśnięta. Ja jej wszystko powiedziałam, że to zbrodnia i tak dalej, i pani Krysia powiedziała, że mnóstwo wie i ma różne takie straszne podejrzenia, i powiedziała, że sama pójdzie do policji, aleja nie wiedziałam, gdzie się powi
Nie komentując tych osobliwych potrzeb, spojrzałam na aparat i dopiero teraz zauważyłam, że sekretarka mruga. Powstrzymałam Niagarę w słuchawce.
– Czekaj, kochana, rozumiem, co mówisz, wyłącz się. Widzę, że mam tu coś nagrane, może to ta pani…
Damski głos z sekretarki powiedział głośno i wyraźnie:
– Nazywam się Krystyna Pyszczewska. Dzwonię w sprawie morderstwa w domu pani Najmowej. Znałam ją dobrze. Mój numer telefonu jest sześćset dwadzieścia osiem, czterdzieści cztery, piętnaście. Proszę się ze mną porozumieć jak najszybciej. Dziękuję, do widzenia.
Udało mi się zapisać numer i doniosłam tę zdobycz do mieszkania obok. Henia poderwało. Godzina była jeszcze względna, zaledwie dziesiąta.
Pani Pyszczewska czekała chyba z ręką na słuchawce, bo podniosła ją, zaledwie zdążyło brzęknąć. Henio przedstawił się jej elegancko, Janusz włączył głośnik, słuchaliśmy wszyscy troje.
Pani Pyszczewska wylewała z siebie emocje.
– …mogę powiedzieć, że tylko rabunek, panie poruczniku, to była bardzo bogata kobieta i wszystko trzymała w domu, ona się z tym ukrywała, no, chyba ktoś musiał wiedzieć, ale Boże drogi, co za potworna historia, może i była stara, ale to okropne, okropne! Ja dużo wytrzymam, ale prawie palpitacji dostałam, to aż trudno uwierzyć, co za bandytyzm na każdym kroku, ale ja bym wolała zeznawać osobiście, bo przez telefon to nigdy nie wiadomo, a ja bym mogła więcej powiedzieć, bo dowiedziałam się przez przypadek…
Henio stracił cierpliwość, chociaż zachwyt bił z niego wielki. Przerwał.
– Przepraszam panią, chwileczkę, ale może pani wie także, co się dzieje z siostrzenicą denatki…
– Jezus Mario, co za słowo okropne, Boże jedyny, aż mi tchu zabrakło! To przerażająca rzecz, biedna Kasia…
– Pani ją zna?
– No pewnie, od dziecka małego, co to za wstrząs dla niej, a kłopotów ile, chociaż z drugiej strony tak mi się wydaje, że chyba odetchnie i nareszcie jakaś sprawiedliwość ją spotka…
– Momencik, proszę pani. Czy pani może mi powiedzieć, gdzie ta Kasia mieszka i jak brzmi jej nazwisko?
Słuchaliśmy w napięciu. Pani Pyszczewska na trzy sekundy zamilkła, po czym w jej głosie zabrzmiało lekkie zakłopotanie.
– Gdzie mieszka, to nie wiem, ona się tak jakby wyprowadziła trochę, a co do nazwiska, proszę bardzo. Kasia nazywa się Piaskowska. Ona u jakiejś osoby zamieszkała, mnie się wydaje, że to jej nauczycielka, wyjechała podobno i Kasia mieszkaniem się opiekuje, wcale jej się nie dziwię. Ale ona często na Willowej bywa, to jak to, jeszcze nie przyszła…?
– Pani zeznania są bardzo istotne – przerwał znów Henio z rumieńcem podniecenia na twarzy. – Osobiście, ma pani zupełną słuszność, że tak będzie lepiej, czy pani może jutro rano…
Pani Pyszczewska zgodziła się na wszystko. Z wyraźną niechęcią zakończyła rozmowę, gotowa kontynuować zeznania w dowolnym miejscu, natychmiast albo o szóstej rano. Henio odłożył słuchawkę i odetchnął głęboko.
– No to już wiemy. Jednak ta nauczycielka. Graniczna cztery, mam telefon i będziemy do niej dzwonić na okrągło. Nikogo tam nie ma w domu, ale to w dzień, nie próbowało się dotychczas w nocy albo na przykład o piątej rano. A ona może późno wraca. Człowieka nie postawię, bo personelu brakuje, chyba że dzielnicowy popatrzy… Jeżeli w najbliższym czasie w domu się nie pojawi i na Willową nie przyjdzie, nie ma siły, uciekła znaczy i podejrzenia się potwierdzą. A Rajczyka załatwimy swoją drogą…
– To była wstrętna baba, panie inspektorze, chociaż świętej pamięci, ale powiem. Chciwa, skąpa i taka jakaś… jadowita. Przyznam, owszem, pożyczyła mi pieniądze, to już dawno było, a ja wtedy gwałtownie potrzebowałam do interesu, żadna tajemnica, kosmetyczną firmę rozwijałam, proszę bardzo, do tej pory idzie doskonale, odpukać, coraz lepiej, i procent jej obiecałam. Nie lichwa, znaczy owszem, lichwa to była okropna, ale nazywało się, że ona do spółki weszła. I dochód będzie miała. No i miała, że daj Boże każdemu, ostatnia rata mi jeszcze została i z tą ratą właśnie wczoraj przyszłam. Inflacja nie szkodziła, bo ja się z nią liczyłam w dolarach. Raz się spóźniłam jeden dzień, na grypę wtedy leżałam, i już alarm, przyleciała jak taka harpia, już mi komornika chciała nasyłać, bo to legalnie było załatwione, na papierze, awanturę mi zrobiła, z gorączką się podniosłam, żeby jej tę gębę zatkać, nienasyconą. To dziecko nieszczęsne wzięła, myśli pan, że dobrowolnie, z dobrego serca? Akurat. Serce to u niej siedziało w kieszeni. Ona, ta dziewczynka, majątek miała po rodzicach i babce, bo to kiedyś bogata rodzina była, zabrała ten majątek, w dolarach, w złocie, w biżuterii, a dziecko jak ostatnia nędza chodziło i byle ochłapy jadło. Aż jej to w końcu powiedziałam, może i zbuntowałam ją trochę, ale tak miała tego dosyć, że się wyniosła jak stała. Nic nie wzięła z domu, chociaż więcej niż połowa była jej własna, ale teraz, daj Boże, wszystko odziedziczy. Ja sama zaświadczę, jak będzie trzeba. Oni dom mieli przed wojną w Konstancinie i jeszcze taką willę w Rybienku, z ogrodem, ja tę rodzinę znałam od urodzenia, bo moi dziadkowie u nich służyli, no, potem się to zmieniło, ale znajomość została. I to wszystko byli porządni ludzie, dobrzy, tacy życzliwi, z sercem, i tylko ta jedna megiera się wyrodziła. To nie ciotka żadna, to babka, znaczy rodzona babka tej Kasi to była jej siostra…