Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 66 из 73



– Rzecz jasna, ta baba u Orzesznika to była Idusia – oznajmiłam. – Kocio ją widział. Na moje oko kapitan myli ją z nami. Dlatego przesłuchał fryzjerkę, blondynki mu się plączą.

– Nie dopasował jeszcze kompletnie tego do sprawy Kajtka – zwróciła nam uwagę Ania. – Nie ma pojęcia, że wszystko się łączy. Dlatego wzięłam akta, popatrzcie, głównie zeznania Idusi, słowem jednym nie wspomniała o bursztynie. O tym całym Orzeszniku nawet nie pisnęła, a znała go już wtedy. W aktach sprzed osiemnastu lat, tych z Krynicy, to znaczy z Elbląga, Kajtka w ogóle nie ma. Nie przesłuchiwali was wtedy? – zwróciła się do mnie ze zdziwieniem pełnym nagany.

– Wcale. Podejrzane wydarzenie nastąpiło w Piaskach, a myśmy siedzieli w Krynicy i tam nas baba zameldowała. A może w ogóle nie zameldowała, bo na te parę dni nie było warto. A sprawcy, rzecz jasna, też woleli o Kajtusiu milczeć, kontakt z nimi, jak sądzę, nawiązał od razu i zrobił się niebezpieczny dla otoczenia. Więc w tamtym śledztwie nie wyszedł.

Długą chwilę w milczeniu czytaliśmy zdobyte nielegalnie zeznania. Skojarzenie z ostatnimi rewelacjami Idusi, również dostarczonymi przez Anię, jakoś mnie mdliło w środku.

– Poszlaki w zasadzie, dowodów brak – powiedziała wreszcie Ania z troską. – Z takim materiałem wyrzuciłabym ich za drzwi i kazałabym uzupełnić dochodzenie, chociaż subiektywnie zdanie mam wyrobione. Ale nie ja to będę sądzić, a żaden i

– Kapuś – zaproponowałam żywo. – Mogę wystąpić w charakterze utajnionego donosiciela. Oni się z takimi spotykają w cztery oczy i we własnym interesie ukrywają ich stara

– Może jeszcze jest w komendzie…

– Jeśli zgodzi się przyjść, ja wychodzę – zakomunikowała energicznie Ania. – I pozwolisz, że zabiorę dowody mojej zbrodni…

– A ja? – spytała Danusia niespokojnie i żałośnie.

– Ty możesz zostać – zezwoliłam. – Niech zobaczy te dwie blondynki razem. Masz przy sobie paszport? Chyba uda mi się mu wytłumaczyć, że arabska żona to jest rzecz delikatna? Wyglądał inteligentnie…

– To ja też zostanę – zadecydował Kocio. – Mam parę rzeczy do powiedzenia, a jeszcze do mnie nie dotarł, więc powinien się ucieszyć. Dzwonimy…?

Kapitan w komendzie był, chociaż właśnie wychodził, zaproszenie na kolację wyraźnie go zainteresowało, musiał je zrozumieć właściwie. Z naciskiem obiecałam, że odejmę mu dużo roboty, zająwszy tylko jeden wieczór. Nie zadając głupich pytań, zapowiedział przybycie za pół godziny.

Ania już zbierała dokumenty nielegalne i występne.

– Kajtka mogę zostawić. Sprawa zamknięta, o kopie akt mogłaś się sama postarać już dawno i mam nadzieję, że o mnie słowa nie powiecie. Zaraz. W razie potrzeby mogę wystąpić w charakterze świadka, który zna trochę Mierzeję i takiego, na przykład, Waldemara. Sędzia, ogólnie, jako taki, to też człowiek i ma prawo jeździć na urlop i grywać w brydża, skoro grywa nawet prokurator generalny, więc w razie potrzeby… Sama rozumiesz.

Obiecałam wykrzesać z siebie nie tylko inteligencję, ale zgoła natchnienie.

– Czekaj, może zadzwonić po taksówkę…

– Ja panią odwiozę – zaofiarował się Kocio. – Korków nie ma, sześć minut w jedną stronę, za dwanaście minut wrócę.

– Dodaj gazu – poprosiłam niespokojnie.

Wtrąciła się Danusia, dziko zdenerwowana.



– Nie, opamiętajcie się, przecież tu stoi mój samochód i kierowca siedzi w środku. Niech on panią odwiezie, Hamid płaci, on zarabia majątek, ten kierowca, a ja mam do niego walkie-talkie. Radiotelefon chyba… O, ta słuchawka… Już mu mówię…

W rezultacie Ania, chwaląc sobie nieoczekiwany luksus, odjechała do domu tym czymś z amerykańskich filmów. Zwierzyła mi się później, że już sama nie wiedziała, jak wykorzystać wstrząsającą okazję, leżeć w tym pudle czy siadać co chwila gdzie indziej, czy może zażądać kawy albo szampana. Zważywszy iż mieszkała dość blisko, nie zdążyła się zdecydować i przejechała zwyczajnie.

Poleciłam Danusi dorobić trochę kanapek, co wykonała chętnie, bo te ręce ciągle jej się trzęsły, może nawet bardziej niż na początku.

Kapitan zadzwonił do drzwi minutę przed czasem. Na widok otwierającego mu Kocia okiem nie mrugnął i zachował kamie

– Niech pan coś zje – zachęciłam go na wstępie. – Siedzi pan tu prywatnie i musi pan wziąć do ust cokolwiek, żeby nie było, że nie tknę chleba w domu wroga. Żadnego wroga! Prywatna przyjaźń opłaci się panu, gwarantuję. Może dziwnie pójdzie panu to całe dochodzenie, ważne, że chyba skutecznie. Ponadto, jeśli pan chce, może pan patrzeć na mnie z dowolnym obrzydzeniem, bo oszukałam pana skandalicznie. Teraz to naprawię i apetytu może pan nabrać od razu.

– Mam wielkie nadzieje – odparł na to życzliwie, nie protestując przeciwko niczemu, co mu Danusia nakładała na talerz. Spożywanie chleba w domu wroga rozsądnie zaczął od tradycyjnego, można powiedzieć, drinka, w postaci whisky z wodą i lodem. Spodobał mi się ten początek.

– Zełgać, proszę pana, nie zełgałam niczego – rozpoczęłam uroczyście. – Natomiast ominęłam, co tylko mogłam. Niech się pan przyjrzy obecnym na miejscu jednostkom płci żeńskiej. Co pan widzi? Dwie blondynki, nieprawdaż? Nic panu to nie mówi?

Wspaniała grzywa Danusi rzucała się w oczy. Miała tych włosów tyle, że mogła obdzielić ze trzy osoby, a ich barwa nie budziła wątpliwości. Kapitan przyjrzał się jej z nie skrywanym zainteresowaniem.

– Istotnie, piękne ma pani włosy, jak rzadko – pochwalił z uznaniem. – I co?

– Ja mam mniej piękne – zwróciłam mu uwagę. – Ale też, tak się składa, prawdziwe. No dobra, strzelamy na razie z małego kalibru. Od kogo pan słyszał o dwóch blondynkach?

– To ja mam się tu czegoś dowiadywać czy pani?

– Nie, ja wiem. Chciałam tylko panu przypomnieć. A, zaraz… Zrozumie pan całą aferę, dostanie pan ją na patelni, pod jednym warunkiem. Ta oto panienka, zresztą matka trzech synów, jest żoną Araba. Wplątała się w ten cały interes przez niedopatrzenie, nie mając o niczym pojęcia, a pokazujemy ją panu z grzeczności. Musi pan nam obiecać, że zapomni pan o niej i nie tknie pan jej oficjalnie, bo u nich panują specyficzne obyczaje i zeznawanie na policji, względnie przed sądem, może jej zniszczyć szczęście małżeńskie. Bez żartów, to nie żadne śmichy chichy, tylko poważna sprawa. Jej w tym nie ma. Pójdzie pan na to ustępstwo czy nie?

– Jeśli nie zajdzie potrzeba…

– Nie zajdzie. A nawet gdyby zaszła, trudno, da pan sobie radę inaczej. Danusi wplątać nie można, pomijam już to, że ona tyle wie co ode mnie, przyjechała parę dni temu z Arabii Saudyjskiej…

– Ze Szwajcarii – skorygowała cichutko Danusia.

– Wszystko jedno. Po latach nieobecności. Prywatnie może pan z nią razem przeczytać całego „Pana Tadeusza”, ale urzędowo pan jej nie zna. Stoi?

Po krótkich targach kapitan zgodził się na układ. Dał słowo dżentelmeńskie, że Danusi nie dotknie. Widocznie rzeczywiście nabrał wielkich nadziei.

– Zatem zechce pan teraz zmobilizować cierpliwość – powiedziałam wzniośle i zarazem smętnie. – Zaczęło się prawie osiemnaście lat temu…