Страница 62 из 73
– Bez pilnika do tej torby by nie zajrzała?
– Twierdzi, że nie. Nie przyszło jej do głowy. Ale zaraz, znalazła to dosłownie w ostatniej sekundzie, to znaczy, on właśnie przyszedł. Zawsze przychodził znienacka. Ledwo zdążyła wepchnąć worek z powrotem i paść mu na szyję, bo wcale nie zamierzała przyznawać się do znaleziska, ale korciło ją strasznie, więc jak wyszedł, nawet drzwi za nim porządnie nie zamknęła, tylko od razu rzuciła się do worka i właśnie zaczęła to oglądać, kiedy przyszłam ja.
– Niezłe tempo wzięła, skoro tyle zdążyła zrobić pomiędzy jego wyjściem a tymi paroma krokami, które miałaś do niej…
– Nie, ja jej dałam czas, bo mnie zamurowało i miałam zwolnione reakcje. Dlatego zastałam ją z muchą w ręku.
– Czy ona jest pewna, że to on to przyniósł? – spytał Kocio.
– Absolutnie – odparła Ania. – Przez ten pilnik. Wie na pewno, że od lat nie miała tego w domu…
Obydwoje już teraz jedli rodzynki, zapewne nie zdając sobie sprawy z tego, co robią. Osobliwa zakąska do whisky… Nic nie mówiłam, chociaż miałam lekkie obawy, że im ta mieszanina zaszkodzi.
– A kiedy miała poprzednio? – spytał znów Kocio.
– Tak jak wyliczyłyśmy. Jeszcze po śmierci Kajtka, sama mi to powiedziała. Ale zostało jej odebrane, tylko rybkę trzymała dłużej. Już parę lat nie widziała tych rzeczy, a pan Lucjan… Pan Lucjan, rozumiecie…? Pan Lucjan mówił, że trafia się kupiec, który bardzo drogo zapłaci, nawet kilku kupców, niech się trochę policytują i podwyższą cenę, a ona przecież jest współwłaścicielką tego, po Kajtku. A teraz właśnie już nic nie rozumie, bo skąd on to mógł mieć i dlaczego przyniósł do niej w tajemnicy i bez słowa. Pewnie chciał jej zrobić niespodziankę.
– Co…?!
– Chciał jej zrobić niespodziankę. Ona to wymyśliła, nie ja. Potem wymyśliła, że teraz już te trzy bursztyny należą do niej, dosyć ma pana Lucjana z przyległościami, wcale mu się nie przyzna, że je ma, a sprzedać potrafi sama.
– O Boże drogi! – jęknęłam. – Oni to zgadli, Orzesznik z Baltazarem! Ona to ma i nie powie, że ma!
– Skąd wiesz?
– Podsłuchałam! Zaraz potem, jak Kocio wyszedł!
Ania nie pozwoliła Kociowi się odezwać.
– Zaraz, niech skończę, a potem wy powiecie swoje. Nie wprowadzajmy chaosu. Już niewiele zostało, siedziałam tam w niej półprzytomna i oglądałam bursztyny, a ona mi się zwierzała. Mam wrażenie, że w zaufaniu, ale nawet nie zażądała, żebym nikomu nie mówiła, więc pod tym względem nie mam wyrzutów sumienia. Wreszcie wyszłam, dopadłam pierwszej kawiarni, jaka mi się napatoczyła, i zaczęłam dzwonić do ciebie. Zmarnowałam mnóstwo czasu, bo tam w okolicy nic nie ma, a musiałam znaleźć kawiarnię z telefonem, w dodatku na początku mnie źle łączyło, jak się wreszcie dodzwoniłam, okazało się, że cię nie ma. Czy to w tym czasie podsłuchiwałaś?
– Toteż właśnie – odparłam z satysfakcją i sięgnęłam po kartkę z zapiskami. – I teraz ten cały dialog przestępczy staje się wreszcie zrozumiały!
Zrelacjonowałam im rozmowę Baltazara z panem Lucjanem, korygując wnioski. Jasne już było, że „on” to wymarzeniec, który im ostro wszedł w paradę. Zarazem wszedł także w posiadanie bursztynów, które przedtem leżały u zabitego Frania. Na litość boską, cóż to miało znaczyć?!
– Nie chcę cię martwić, ale wygląda na to, że obaj twoi… no, towarzysze życia… wdali się w grubsze afery – zauważyła Ania. – Czy wywierasz zły wpływ…? Sądząc po mnie, chyba tak? Pan jak się czuje? – zwróciła się do Kocia.
– Nijak – odparł Kocio. – To znaczy całkiem dobrze. Silnych skło
– I Terliczak – przypomniałam.
– I Terliczak. W oddaleniu od złotej muchy może się uchowa. Zaraz, teraz na mnie kolej. Bardzo dobrze, że tam pojechałem, do tego Artura, okazuje się, że on o bursztynach już wiedział, Orzesznik nawiązał z nim kontakt. Wiedział zresztą wcześniej, złota mucha zrobiła się sławna prawie od urodzenia, nie widział jej, ale o niej słyszał i sam poddał myśl częściowego oszlifowania. Baltazara też zna, kiedyś coś dla niego przemycał, a teraz liczył się z tym, że przemyci ponownie. Zaraz, to nie wszystko. Ja też, jak się okazuje, dawno temu o tej sprawie mętnie słyszałem, ale nie wiedziałem wtedy, o co chodzi, a teraz już rozumiem, dlaczego tych bursztynów do tej pory nie sprzedali. Cały czas istnieje podobno ich prawdziwy właściciel, jakaś rodzina tamtych zamordowanych…
– A wydawało mi się, że mówią coś o ukręcaniu łba! – przypomniałam sobie gwałtownie. – Tej rodzinie czy jak…?
– Możliwe. W każdym razie skojarzyłem te rzeczy. Arturowi w oczy powiedziałem, że bursztyn ze złotą muchą… dołożyłem pozostałe, na wszelki wypadek… jest dowodem paru zbrodni, pięć osób już przy nim padło, chce być szósty, proszę bardzo. Nie chce. Wycofał się.
– No to jedną drogę mają zamkniętą – skomentowała Ania i zjadła ostatnią rodzynkę, czym sprawiła mi wielką ulgę. – Całe szczęście. Ponadto mam obawy, że lada chwila będziemy musieli mówić o nich w liczbie pojedynczej. Chyba już najwyższy czas na policję.
Moja wyobraźnia wystartowała ze świstem. Oczyma duszy ujrzałam przesłuchania wszystkich podejrzanych z Idusią na czele. Uszami duszy usłyszałam ich słowa.
– Już widzę, jak im to świetnie wyjdzie – powiedziałam zgryźliwie. – Ja mogę puścić farbę, dlaczego nie, i co z tego? Sama wiesz, że dowodów żadnych nie mamy, wyłącznie gadanie i prywatne wnioski. A oni się wyprą jak amen w pacierzu.
– Złota mucha stanowi dowód!
– Doskonale, znajdą ją u Idusi…
– Pytanie, czy znajdą – mruknął Kocio.
– Załóżmy, że znajdą. I co? Skąd się u niej wzięła? Ona rąbnęła Frania? A wymarzeniec też się wyprze, nie ma z tym nic wspólnego, złotą muchę Idusia miała już dawno, została jej po Kajtku, co z nią robiła, on nie wie. Nikt go przy niej nie widział…
– Ja widziałam.
– Za gacha robić ma prawo.
– Hindus zaświadczy, że przedtem leżały u Frania!
– A jak nie zaświadczy? Być był, w łeb dostał, ale nic nie widział. Może twierdzić, że nawet mnie tam nie było, nikogo nie było, oprzytomniał i sam wyszedł…
– No nie, tak nie można – powiedziała Ania z niezadowoleniem po chwili namysłu. – Ale trochę racji masz. Wszyscy muszą zacząć mówić.
– Może Baltazar zacznie, skoro się boi – wtrącił Kocio.
– Natychmiast trzeba z nimi pogadać prywatnie! – zawyrokowałam stanowczo. – Niech ten cały, jak mu tam…? Bieżan, niech przyjdzie, posłucha i coś doradzi. Wygląda przyzwoicie. Dzwonić…?
– Opamiętaj się – zmitygowala mnie Ania. – Czy wiesz, która jest godzina? Policjant to jednak też człowiek…
Hindus został przesłuchany z lekkim opóźnieniem, wynikłym z założenia, że mieszka w hotelu. Nic podobnego, w żadnym hotelu nie mieszkał, wynajmował sobie prywatny lokal na Mokotowie, oficjalnie jeden pokój, a nieoficjalnie cały apartament, którego właściciele przenieśli się chwilowo do cioci staruszki dla obdarzenia jej opieką.
Energiczniej złapano się za niego, kiedy laboratorium przysłało wyniki badań. Na lwiej łapie szafy u denata spoczywał osobnik kolorowy płci męskiej i skojarzenie kapitan miał natychmiastowe. Nie wysyłał mu żadnych wezwań, nie miał cierpliwości czekać, zabrał Górskiego i pojechał na ulicę Chocimską.
Zważywszy iż był to wczesny poranek, godzina zaledwie dziewiąta, Hindusa zastali w domu, ściśle biorąc w łazience. Drzwi otworzyła im energiczna młoda dama w eleganckim fartuchu roboczym i z odkurzaczem w ręku, zażądała pokazania legitymacji, przeczytała je uważnie i poprosiła panów do wnętrza.
– Zanim on wyjdzie z tej łazienki, pewnie panowie zechcą stwierdzić, kim ja jestem i co tu robię – wyraziła przypuszczenie. – Proszę, mój dowód… Sprzątam, czasem gotuję i tak dalej. Mam dwoje dzieci w wieku szkolnym, osiem lat, bliźnięta, korzystam z czasu, kiedy są w szkole. Angielski znam bardzo dobrze i dlatego zatrudniam się u cudzoziemców. Z chlebodawcami nie sypiam. Mam męża. Coś jeszcze?